niedziela, 7 października 2012

Fałszywa poziomka


A po co ja dzwoniłam do Gérarda? No, pretekst żeby usłyszeć jego głos.  Spytałam o jego  wizytę u oftalmo, bo  mogę  mu towarzyszyć. Ale następna ma być  w grudniu.

Bo Gérard ma coś z oczami. Starość nie radość, różne rzeczy się w  człowieku psują. Siatkówka mu zanika? Jakieś niedowidzenie?  Jest wyraźnie cieńsza, co wychodzi na zdjęciach. Poradzić na to się nie da, więc tylko do kontroli co parę miesięcy.  I jako lekarstwo coś z tych dodatków do jedzenia, pełne omega-3, różnych witamin i mikroelementów. Bez recepty, więc płaci się pełną cenę. Kupiłam mu to ostatnio, opakowanie coś 30 euro.

A jak Gérard właściwie widzi? Bo w drodze do Normandii prosi, żebym głośno ogłaszała kolory świateł na drodze co ponoć z powodu odblasków nie zawsze widoczne:  czerwone, czerwone, zwolnij... zielone! można ; teraz żółte migające...  Co dwie paru oczu to nie jedna.

Kiedyś Gérard był najlepszym kierowcą, ale potem (wspomniał Xavier) miał jakiś wypadek czy stłuczkę i przestał się tym chwalić...

Byłam z nim latem na na tym przeglądzie. XX-ty Paryż, Szpital Rotschilda.  Samochodem, co prawie szaleństwo. Najpierw: znaleźć parking. Potem – parkometry w Paryżu tylko na kartę Moneo (bo na drobne to by okradali, jak rozbijali kabiny telefoniczne zanim wprowadzono karty). Nie mam. Do nabycia w tabaku. A gdzie on? Chyba z przystanek metra dalej... Ale najpierw załatwiliśmy formalności i zostawiłam Gérarda w poczekalni na badanie. Potem oblatałam, znalazłam wszystko, zapłaciłam – a Gérard jeszcze tam czekał z zakropionymi oczyma.

Po godzince wyszliśmy. Ale Gérard nie powinien zaraz siadać za kierownicą. Naprzeciwko był park. Zobaczmy!

Dzień piękny, park śliczny i właściwie mi nieznany. Strzyżone trawniki, pojedyńcze stare drzewa, w dole stawek.  To cedr libański, to buk, to sekwoja... a czujesz ten zapach, jakby kot nasikał? To bukszpan, też duże drzewo, stare.

Że przed południem – park pusty.  Tylko na trawniku dwie gromady staruszków robią ćwiczenia tai-chi.

- Byłam raz na jednych zajęciach tai-chi, z Irenką. Niby nic, ruchy płynne, a pracuje każdy mięsień, nawet te nigdy nie używane.  Po godzinie wyszłam zmęczona.  Na pewno bardzo zdrowe. Widzisz? Płacą za to, ćwiczą z instruktorem.

I tam, blisko wejścia do parku, przy kaskadzie, rosła "fałszywa poziomka". Widziałam już tę roślinę. Pierwszy raz w Chateau-Thierry, w rogu trawnika wokół bloku Dany, wśród bluszczu i leszczyny. Teraz wzięłam odnóżkę, lecz zdechła mi, bo był upał a ja w samochodzie nie miałam dla niej wody. Chcę ją jeszcze raz, do kompletu, bo wokół domku Gérarda,  tam gdzie tulipany, sadzę szlaczek poziomek, potem truskawek (też bardzo dekoracyjne i dodatkowa zaleta że jadalne) i jeszcze jest miejsce na tę fałszywą poziomkę.  Ta niejadalna, lecz zachwycam się osadzeniem owocu.  Liść ma poziomki, kwiat też, ale żółty, owoc też jak poziomka czerwony, lecz bardziej zbliżony do kulki. W środku biały, bez żadnego smaku. Lecz cała fantazja jest w osadzeniu owocu: zielone 10 płatków (nie kwiatu lecz to co wcześniej, ma to jakąś fachową nazwę) z których co drugi na przemian odchyla się bardzo dekoracyjnie na zewnatrz a co drugi do środka i przytrzymuje owoc jak w renesansowym klejnocie.  Natchnienie dla złotników.

 

 

 

 

 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz