poniedziałek, 11 listopada 2013

Moja liczna rodzina

Tonton Pierrot będzie miał 70-te urodziny. Gérard, którego urodziny były w zeszłym tygodniu, powiedział, że będzie obchodził je razem. W sobotę wstał przed świtem, przyjechał z Normandii. Wyskoczył na parę dni z psem, zabezpieczyć na zimę, bo tam wichura coś połamała. Ja, że źle znoszę deszcz i zimno, zostałam w domu na kompie. Teraz wrócili, wykąpał psa, przebrał się i zaczynają mnie budzić. Dopiero 9-ta! Za wcześnie dla mnie.
Papieros, kawa, jedziemy, wykąpany pies na tę okazję nosi elegancką obrożę z łańcuszka nie kolczatkę. Po drodze w Auchanie kupujemy dwa torty (jeden to ten słynny foret noire obowiązkowy na każdych urodzinach), wina, piwo.
 W Montreuil znajdujemy miejsce na parkingu, nawet w soboty bezpłatnym (bo zapomniałam w domu kartę do płacenia w parkometrach).
 Aż mi się ciepło zrobiło na sercu, gdy zobaczyłam Tonton Pierra: dobroduszny, serdecznie uśmiechnięty i nic się nie zmienił. Za to Josiane jest schorowaną wychudłą białosiwą staruszką. Ona zawsze narzekała na zdrowie, a teraz też coś jej było, miała robioną kolonoskopię, nie może nic jeść itp.
 Wszyscy się witają i obcałowują. Ta olbrzymia szafa w rogu stołu to ich syn Lorraine. Wyglądem zakasuje każdego wykidajłę. Jego dzieci, którym obcałowuję główki, to Theo, Enzo ( czy Elzo?) i długowłosa blondyneczka May. Włoski ma liche i proste, ale blond, więc się zachwycamy. Ten drugi olbrzym mile uśmiechnięty i ogolony na łyso to jego brat Philippe. (Pamiętam ich, gdy byli dorosłymi kuzynami małego Xaviera.) Ich żony, obie strasznie otyłe, noszą imiona Sabrina i Michèle.
Jest Xavier z Letycją i dziećmi, całuję Manon i okrągłą główkę Neo. A co to za dziewczynka, co podchodzi teraz? To Elza? Ja jej nie poznałam! Mała, drobniutka i chuda, i oczko jej zezuje. Mając 16 lat zanosiła się na mocną, grubą babę jak jej matka. Co się stało z dzieckiem?
W domu jest pies Josiany, mały, wzięty ze schroniska. Ostrowłosy, czarny, foksterrier mu się domieszał do rodziny. Na widok naszej zanosi się jazgotliwym ujadaniem. Te małe pieski są nerwowe i histeryczne. Całe życie przerażone, że każdy większy pies może je pożreć. Naszego labradora prawie nie słyszymy głosu. Tylko na terenie, gdy ktoś przechodzi obok, wtedy szczeka. A teraz psie ujadanie zagłusza rozmowy.  Ale nikomu to nie przeszkadza. Nasza niezrażona, serdeczna, zaprasza do zabawy, pokazuje brzuszek, jest uległa i przyjacielska, i w końcu jazgot ucicha.

 Z pokoju przez kuchenkę jest wyjście na taras. Z pokoju też, ale teraz okna do samej ziemi są zamknięte i zastawione stołem. Wychodzę tam zapalić, śmiecić nie wypada, więc pusta puszka po piwie zrobi za popielniczkę.
Piękny widok w dole: strzyżone żywopłoty, przejścia, ławeczki. Blok tonie w zieleni, dwa kroki od centrum a spokój i cisza. Na końcu wysokie drzewa zasłaniają ulicę. Obok mnie mężczyźni podają sobie z dołu dodatkowe ławeczki, przestawiają długi stół na ukos – i wszyscy się zmieszczą.  Pod oknem dostawiony okrągły stół dla dzieci – niech kuzynostwo się zapozna, obwącha, polubi. To ważne.
Liczę: przy stole sześcioro w wieku od 5 do 12, dwoje najmłodszych (Lylo i Milad) jeszcze na kolanach matek – młode pokolenie rośnie.
Na stołach pojawiają się różne czipsy, sok i coca-cola do wyboru. Także dorośli odkorkowują różne butelki: jest whisky (nie ma powodzenia), za to pastis tak i różne dobre wina.
 Przybywa François z żoną z rasy bogiń greckich. Adżia nie zdaje sobie sprawy czym jest, nosi czarną mini spódniczkę i czerwone szpilki. Ale wysoka, bujna, w czerwieni i w czerni, piękna twarz, żywa uprzejma mimika, wspaniała chmura jasnoszatynowych loków. Przy niej Mylad i Anis. Najmłodsze bliźnięta jeszcze zostały w domu pod opieką dwóch siostrzenic. Dobrze jest mieć rodzinę.
Na stole pojawiają się półmiski crudités jako entrée. Przy mnie polskie czerwone buraczki (prawie
nigdy ich nie jadam we Francji) wymieszane z pomidorami na ogórkach i otoczone białymi jajeczkami przepiórek na twardo. Na dziecięcym stole były plastry wędzonej szynki – I Elsa pilnuje Anisa, żeby tego nie ruszał. (Ma przestrzegać nakazów Koranu. Ale na innych urodzinach, matki Gérarda, gdy jechaliśmy daleko w stronę Bretanii, widziałam w rodzinie i skośne oczy Wietnamczyka i sznureczek buddyjski, co jeszcze bardziej egzotyczne.) Elsa jest bardzo zaprzyjaźniona z dziećmi Françoisa – bezceremonialnie wpychają jej się na ręce i kolana.
Teraz na stole lądują jarzyny na ciepło (zielona fasolka i osobno gotowane kartofle z marchewką i navet (rodzaj białej delikatnej rzepki)) i wspaniały gigot barani. Kości i tłuszcz dostały psy pod stołem.

 Rodzina zajada, gada, odkorkowują nowe butelki wina. Rozmawiają o swoich samochodach, o punktach, ile tam komu na prawie jazdy zostało (dwóch młodszych straciło wszystkie i będą powtarzać, co upierdol.) Nikt się nie spieszy, nie jesteśmy ściśnięci przy stole. Wychodzę z pieskiem (niedobrze, gdyby nabrudził w domu), potem na papierosa. 
Teraz sery z dobrym (podobno) winem, których nikt nie rusza. Przysiadam się do Adżi, potem na tarasie Philippe pyta o naszego psa. Pamięta Idę, potem Gérard miał jej córkę Pepettę, która w zeszłym roku umarła. Ze starości i Gérard był bardzo nieszczęśliwy. Wobec tego Xavier szybko, może w miesiąc, znalazł mu szczeniaka przez internet. Wykapana Pepetka! Nosi jej imię i uważamy ją czy to za nią samą czy to za jej córkę. To był najlepszy prezent, a Gérard ją kocha jak w Harry Potterze Hagrid kochał swojego smoka. Philippe kiwa głową, że rozumie. Pyta, czy pamiętam Nestora.
- Tylko z opowiadań Gérarda. Gdy mnie poznał, już go nie było.

Wracamy do towarzystwa (na tarasie trochę pada.) Dzieci bawią się po domu w chowanego. Nawet mała Lylo dzielnie sama wdrapuje się po schodach.Pod stołem jest olbrzymi bokser. To Elzy! Pokazywała jego zdjęcia na komórce, widocznie pies przedtem czekał w samochodzie. Olbrzym wielkości rotweillera, waży 42 kg. Nasza Pepetka zachwycona (pieska Josiane wycofano) a bokser wskakuje na nią i próbuje ją pokryć. Elza go odciąga.
- Nie szkodzi – mówię. – Nasza w tej chwili nie ma cieczki.
- Kastrowany – mówi Elza.
Wynika dyskusja, uzasadnienie, bo co zrobić ze szczeniakami? Oddać do schroniska? Dzieci pamiętają z dzieciństwa trudności z rozdawaniem szczeniaków. A drugi miot Idy Gérard po prostu utopił, co straumatyzowało i mnie i dzieci.

Na stół wjeżdżają torty, ogromne, na zamówienie, największy ze świeczkami. Tonton Pierrot zdmuchuje, oklaski, rozpakowywanie prezentów. Od Adżi dostał komplet ciężkich kielichów z czeskiego kryształu. Wielkie i ciężkie jak do wody, nie do wina. Adżia się tłumaczy, że zrozumiała, że chodzi o rocznicę ślubu. Któryś z synów ofiarował wiertarkę Bosha w ciężkiej walizce (narzędzia w prezencie to w rodzinie częste). Były jakieś czekolady. W sumie ze strony prezentów nic nadzwyczajnego, ale jako rodzinne spotkanie, impreza była bardzo udana. To ciepło, życzliwość, serdeczność aż mnie zalewała. Ja z mojej rodziny tego nie pamiętam.

Delikatność, żadnej niedyskrecji.
- Dawno cię nie widzieliśmy – zauważył tonton Pierrot po przywitaniu. I tyle. Ani słowa więcej, że na 9 czy 10 lat się zmyłam. 
Także przy pożegnaniu:
- Ale zobaczymy się jeszcze? – pyta Josiane.
- Dziękuję, że mnie zaprosiłaś
.Ja kocham tę rodzinę! To uczucie nowe i zaskakujące. Na widok tonton Pierrota aż ciepło mi się zrobiło na sercu.Takiej serdecznosci w mojej rodzinie nie pamietam.

Teraz Adżia się żegna, bo jednak bliźnięta. Zabiera z sobą dwóch chłopców, François zostaje. Dostaje olbrzymią paczkę z kawałkami tortów, druga taka będzie dla Xaviera i Letycji. I ja dostałam spory kawał dla mnie i dla Gérarda, na talerzyku który obiecałam, że przez Gérarda oddam, ale wychodząc z garażu go stłukłam.

Pod stołem olbrzymi bokser i piesek Josiane liżą naszej suce genitalia. Franois wybucha głośnym śmiechem, ja za nim.Opowiadam Françoisowi jak sjamska angorska kotka wyskoczyła przez okno. On mi pokazuje na komórce rybki, które teraz hoduje.
 Przy stole mężczyźni popijają dalej. Xavier z Letycją nie tkną alkoholu, ja też już nie muszę, François – bardzo umiarkowanie, ale starsze pokolenie sobie nie żałuje.
Dzieciom dano laptopa z jakimś filmem, młodsze śpią na kanapie przemieszane z psami i z kupą kurtek. 
Lorraine, już 41 lat i ojciec trojga dzieci, zmiął butelkę po wodzie mineralnej, padł na kolana, drugi koniec podaje bokserowi i się szarpią. Wygrał bokser. Lorraine podnosi się i trzyma się za szczękę – jeden ząb mu się kiwa, czy obruszony, czy był złamany w dzieciństwie i doprawiony – rodzina wybucha śmiechem.

Przy stole dzieci Gérarda pokazują sobie nawzajem swoje tatuaże. Dwaj synowie jak byki mają okręgi na grubych ramionach, ale Elza też! Całe prawe ramię! Biedne dziecko, nie będzie mogła się pokazać w sukni!  Także na lewej dłoni wdłuż środkowego palca. I uczesanie dziwne, i głos agresywny męskiej lesby... Biedne dziecko, ktoś zły urok na nią rzucił. (Przeprowadziła się w zeszłym roku i chyba rozstała ze swoją piękną Arabką. Ale na ten temat rodzina jest dyskretna.)
Teraz Elza siedzi z François a ja patrzę. To podobieństwo rodzinne między nimi. Gérard mi tłumaczył: po ojcu Włochu i matce z Normandii (tam się osiedlali Wikingowie) część rodziny jest czarna, a część blondyni. Xavier jest blond a mlodsi oboje czarni. Elza ma twarz włoskiej madonny a François z tymi wymyślnymi baczkami to Casanowa z przedmieścia. Tylko co to za zezujące oczko?
Jak była mała, to tego nie miała. We Włoszech by powiedziano na to, że ma "złe oko", czarownica.
W domu pytam Gérarda.
- Ma trochę strabizmu, jak się zmęczy. Po pracy tutaj przyszła.
(A czy ja nie widziałam podobnego oczka na zdjęciu jej stryja Georga, który zginął w Algerii? Taka sama cecha rodzinna jak skrzywiony ząbek u tonton Pierrota i Xaviera. I obaj już sobie to sztucznie u dentysty naprawili.)

Xavier z Letycją też zaczynają się zbierać – mają ze 200 km do domu. Synowie Gérarda się niepokoją – ojciec jest pijany, kto go odwiezie?  François się oferuje, a Elza proponuje, żeby się przespał u niej. Ale Gérard dziękuje, sam wróci (choć sugerował, że to ja poprowadzę. Tylko nie mam przy sobie prawa jazdy, i już z 10 lat nie prowadzę, i ruch podparyski to już nie na moje nerwy.) Gérard będzie prowadził a ja popilotuję.Ruch, mimo że już ciemno, taki, że stoimy na każdych światłach, więc szybkość niewielka. Trochę płynniej zrobiło się dopiero za Chelles. Gérard zna drogę na pamięć więc jakoś dojechaliśmy.
W domu polecił mi zadzwonić do Josiane, że dojechaliśmy zdrowo i cało (dla niego zadzwonić było już zbyt skomplikowane), położył się i zasnął. Pies też, obok niego, był całym dniem tak zmęczony, że nawet nie prosił o wyprowadzenie.
Na drugi dzień, gdy Xavier pyta jak dojechaliśmy, Gérard palnął:
- Nie złapali mnie . – I się zaśmiał. 

piątek, 1 listopada 2013

Manipulacja!

Od paru dni na pół monitora wyskakuje wskakuje mi obrazek. Najpierw myślałam, że to jakaś reklama.  Na nim czworo bezrobotnych, lecz jeszcze w sile wieku, jeszcze mogą znaleźć zatrudnienie, z plakietkami:
"Pomyśl, zanim zaczniesz wiercić"
"Więcej miejsc pracy, więcej możliwości"
"Chroń naszą ziemię i wodę"
"Nowe miejsca pracy to przyszłość"

O co tu chodzi? Protesty przeciw wierceniom? ("Pomyśl, zanim zaczniesz wiercić" i
"Chroń naszą ziemię i wodę" ) czy wprost przeciwnie, sugestia, że aktualni bezrobotni (ostatnia pani z dzieckiem na ramionach, jeśli mamusia nie znajdzie pracy, to dziecko będzie głodne!) – zostaną zatrudnieni i wszystko dobrze się skończy? (Plakietki: "Więcej miejsc pracy, więcej możliwości"
i "Nowe miejsca pracy to przyszłość")

Ale praca pracy nie równa. Są prace dla powszechnego dobra a tu nędznie płatną pracę da firma, co sama chce się wzbogacić, wbrew dobru ogólnemu. Pozostawi po sobie krajobraz księżycowy, odwodnienie i zatrute wody głębinowe. Wystarczy popatrzeć na YT, jak wyglądało poszukiwanie i wydobywanie gazu łupkowego w Stanach. Okoliczni rolnicy musieli się wyprowadzić. Nawet nie wiem, czy udało im się sprzedać ziemię, bo ta, bezużyteczna dla rolnictwa, straciła w cenie. 

I teraz pojawia się  drukowane ogłoszenie:

CHEVRON PRZYWIĄZUJE WIELKĄ  WAGĘ DO BEZPIECZEŃSTWA I OCHRONY ŚRODOWISKA PRZY KAŻDYM ODWIERCIE – to piękny slogan, ale który nic nie znaczy. Robotnik może być w kasku, ale jego działalność niszczy środowisko.
A konkretnie jak wielką? Jakie odszkodowanie za zniszczony krajobraz, równowagę wodną, zaniknięcie gatunków?  Czy wyrówna to trochę pieniędzy? I komu? 

ZOBACZ JAK PRACUJEMY – reklamówka zadowolonych pracowników

CHEVRON WYTWARZA ENERGIĘ I TWORZY NOWE MIEJSCA PRACY W EUROPIE JUZ OD 60 LAT – i wielka ich zasługa, dobroczyńcy ludzkości, bo wytwarzają miejsca pracy! Lecz pracują tam najemni robotnicy a oni na nich się bogacą.
ZOBACZ JAK PRACUJEMY

i konkluzja:

ZGADZAMY SIĘ

Manipulacja!  Zabroniono kiedyś reklamy podprogowej, to teraz przez internet, niby że reklama, której się nie czyta, najwyżej kątem oka – włazi taki czy inny tekst na podobnej zasadzie. Nie przeczytam, świadomie nie zwrócę uwagi, ale w podświadomość ( i w przekonania) mi wpadnie. I potem mogę zadziałać, głosować czy wypowiadać się według narzuconej sugestii. 
Ludzie, uważajcie!

Pamiętam czasy, gdy internet był jeszcze bez reklam. Rozmawiali ze sobą lub na czatach ludzie inteligentni (co drugi pracował w informatyce). Potem przyszła TEPSA, komputery staniały i internet został zalany młodzieżą z Neostrady, co nie potrafi napisać ortograficznie pełnego zdania. Dla nich wymyślono pismo obrazkowe – ikonki. ( Wkrótce czat na internecie będzie dostępny nawet dla analfabetów. )
No i tu właśnie mamy pierwszy przykład, jak się steruje takim bezmyślnym tłumem.


Mam jechać do Polski

Od dwóch dni wiatr, że nic tylko na miotle latać. Ciepło, można jeszcze w krótkich rękawkach. Niebo niebieskie, chmurki białe, prawdziwe, z pary wodnej. Tych ciężkich i brudnych z chemitrailsów najwyżej 1/4. Trawniki w drodze do przystanku (wybieg naszych piesków) białe od stokrotek. Kilka ostatnich mleczy, jastrzębce przekwitły i znikły. Większość roślin ma swój sezon.
Mam jechać do Polski, ale nie chce mi się i zwlekam. Przed zaduszkami na pewno będą zapchane autobusy. Miło byłoby w Polsce zanieść świeczki. O grób matki kuzynka zadba, ale moje kochane babcie? Jeśli pojadę na początku miesiąca, to też zdążę...
Tu będzie Halloween, dzieciom z bloku trzeba kupić parę kilogramów cukierków. Potem urodziny tonton Pierrot'a, na które zaprasza. Bardzo go lubię i dawno ich nie widziałam. Gerard też będzie miał i chce je obchodzić razem. (To chętnie opuszczę, za dużo ludzi.)
Jestem cała w nerwach z tego wiatru, a robię się wredna, że sama z sobą nie mogę wytrzymać. (Mistral w Marsylii też tak na ludzi działał.)
 - Pies śmierdzi!
- Nie bardziej niż zwykle – mówi Gérard. – Normalny zapach psa.
Nieprawda. Jedzie mu z lewego ucha. Weterynarz mu po zakropleniu wycierał watą, a Gerard zakroplił i nie wytarł. Pies łazi z zatkanymi uszami, wytrząsa się i cuchnie. I nie bardzo pozwala się dotknąć.
Poza tym ma parchy.
- Nasz pies sparszywiał – mówię do Gérarda. – Mamy parszywego psa.
Drapał się na potęgę, zaglądam – a tam pełno pryszczy. O cholera!  Mnie też coś pogryzło ostatnim razem w Normandii. Na szczęście przeszło po prysznicu i wytarciu się spirytusem. Sezon kleszczy minął, a teraz są  podobno jakieś "aouty" (sierpniówki) co się trzymają w wysokich trawach. Gryzie gdzie skóra najdelikatniejsza, włazi w pachy i w pachwiny. Mi przeszło, a psa nie wykąpaliśmy. No to psa pod prysznic a potem smarujemy. Ja optuję za spirytusem, i kupiłam jeszcze dwa opakowania, Gérard radzi betaminę. Nieco przechodzi, choć pies się drapie nadal.  
Wszystko mnie dziś denerwuje. (28/10/2013)


Nie chcę mi się jechać. 6-tego mam samolot za 30 euro (w środy i niedziele lata do Poznania). Autobus jest co dzień, za jakieś 70 euro i jedzie 20 godzin. A ja nie mogę się zdecydować.