niedziela, 30 czerwca 2013

Eliksiry

Kwitną lipy. Pachną. Przed Franprixem wykosili trawniczek, gdzie rosło ciekawe Hieracium, w kolorze mocno pomarańczowym. Prawie nagietki. Chciałam ten gatunek do kolekcji, najprościej zebrać nasiona – a tu nie ma.  Ale odrasta, trzeba przyjść wieczorem po deszczu (gdy ziemia miękka). Hieracium to tam wyrośnie byle gdzie, nawet na balkonie będzie mu dobrze.

Znalazłam nad kanałem fume-terre (ziemia dymi) jak miniaturową lawendę, gorzkawa. Była u nas, w warzywniku Gérarda, pewnie zawleczona w workach z żyźniejszą ziemią, chciałam zebrać, a tu Gérard jednego dnia wszystko zaorał i już nie ma. Bo w mojej wspaniałej książce o ziołach pisze, że razem z andżeliką i liści jesionu pozwoli dożyć do setki. W herbatce czy inaczej – jeszcze nie wyjaśniłam. Niemniej trochę liści jesionu też nasuszyłam. Podają, że mają być młode, jeszcze prawie w pąkach, ale dowiedziałam się o nich za późno.
Ci zapaleni zielarze podchodzą do swoich ziółek jak do magicznych eliksirów u Harry Pottera. A mnie na starość też wyraźnie ciągnie w czarownice.

30/6/2013

Nie mam wyobraźni przestrzennej

- ... ?
Otwieram oczy. Stoimy w jakimś korku. No trudno, jeszcze i tego brakowało. Obok nas rząd stojących samochodów. Przed Gérardem pas wolny, lecz z przeciwka na światłach nadjeżdża samochód prosto na niego.
- Wycofaj się. Daj mu drogę.
- Jesteśmy na parkingu. Przyjechaliśmy.
Rozglądam się. Rzeczywiście, w strugach deszczu widać czerwony napis Auchan. Facet przed nami gasi światła i wysiada, zabierając niebieską torbę.
- Wysiadasz?
Za oknami szaro i leje.
- Jeśli to niekonieczne, to wolałabym nie.
I Gérard wysiada sam kupić swoje piwo.

Bo noc przesiedziałam na kompie, aż do 4:30 gdy Gérard zaczął się zbierać. Wyjście z psem, szybkie spakowanie i chyba o 5-tej wyruszamy. On wyspany prowadzi, ja, że całą noc nie spałam, opuściłam siedzenie i całą drogę przespałam.
Fajnie z Gérardem, że się nie wtrąca do moich rytmów czasowych. Przy mamie to wprost nerwicy dostawałam, gdy o drugiej w nocy zachodziła do mojego pokoju:
- Gaś światło! I nie czytaj po nocy.
Gdy właśnie noc jest na życie intelektualne, gdy nikt nie przeszkadza hałasami. Rannym świtem tylko fizycznie pracujący się zrywają. Wiem z literatury, że życie towarzyskie (wyższych sfer, które mogły sobie na to pozwolić) też toczyło się w nocy: teatr, opera, kolacja w lokalu...

Leje. Samochód podjechał do przesieki i się ślizga.
- Trudno. Idziemy. Potem go podciągnę.
W lesie nawet nie pada. Po dojściu do domku od razu przebieram się i włażę do łóżka. Przespałam coś do 15-tej, wylazłam, zrobiłam to i owo, zebrałam barquette truskawek. potem znów zaczęło padać.
Właściwie to szczęście zbierać własne truskawki, bez pośpiechu, oglądając każdą, oceniając którą zaraz a która może zaczekać do jutra.
Wracając z nimi zachodzę do mojego arcydzięgla. Owszem, trzy liście solidne (czwarty blednie) lecz widać, że roślina ma tu
za mało słońca i wody. Następne, które sobie sprawię koniecznie, trzeba będzie zasadzić w bardziej słonecznym miejscu.

Także truskawki. Na górze w warzywniku Gérarda owocują od tygodnia, a moje, szlaczkiem na tulipanach wzdłuż chodnika wokół domu, jeszcze twarde i zielone.
- Te są młode, z zeszłorocznych wąsów (stolonów), moje stare – przypuszcza Gérard.
- Dziś są tak samo duże i owocują obficie. Ja myślę, że różnica w nasłonecznieniu. twoje w pełnym słońcu a te w cieniu domku.

Przy arcydzięglu te kolce, których nie zdążyłam spalić od miesięcy. Teraz będzie trudniej. Już raz sobie na nich boleśnie skaleczyłam piętę. Wszędzie jest coś do zrobienia, i to pełno.
Lecz co to? Co to za fioletowy kwiatek? Storczyk! Trzeci gatunek! Dosyć mizerny u mnie, lecz oglądałam go w internecie. O, jest i drugi i trzeci... Naliczyłam 6 kwitnących egzemplarzy. W młodym sadzie, pod drzewkiem moreli. Gérard tu nie orze tylko czasem przeciągnie kosiarką.
Bardzo zadowolona wracam.

W nocy wychodzę wysikać się na trawniczek. Bije pierwsza. Pies mi towarzyszy. Świeci księżyc, w jego blasku tylko kilka chmurek. Niebo czyste i jasne, widać gwiazdy.

Właściwie jestem wyspana, lecz nie mamy tu prądu ani komputera. Siadam przy stole.  Gdzie świeczka? Niby są latarki, lecz wolę żywe światło. Niestety, Gérard robił porządki, niczego w nocy nie odnajdę. Ale na etażerce pod oknem jest zapas tych małych płaskich – bardzo użytecznych gdy trzeba gdzieś szybko rozpalić ognisko.  Niby potrafię rozpalić ogień i od niedopałka, ale to nieraz i z pół godziny zajmie: dokładać odpowiednie źdźbła, rozdmuchać.
Metalowy pojemnik także się rozgrzewa więc nie może stać bezpośrednio na blacie ale na protège-table.
Ciemno, tylko światło świecy nieco rozjaśnia pokój. I nagle zanoszę się krzykiem rozpaczy:
- Ojojojoj!
Gérard się zrywa.
- Co się stało? Zraniłaś się?
- Ojojojoj! Nie mam wyobraźni przestrzennej!
- Ty nie masz wyobraźni?  (z niedowierzaniem).
- Ale przestrzennej! W 3D!
- Aha. No to fatalnie, to masz rzeczywiście przesrane – stwierdza Gérard, odwraca się na drugi bok i śpi dalej.
Siedzę przy stole. Świeczka na środku jak słońce. Stolik jest owalny, staroświecki (też "z odzysku") ze śliczną politurą. Gérard nie chciał przykryć go plastikową serwetą, ale że nie znam nikogo brudniejszego przy stole niż Gérard, kupiłam mu kompromisowo przeźroczysty plastik na ten jego stolik. I tak obie strony są zadowolone.
Stół jest owalny.  Planety krążą wokół słońca po elipsach o niewielkim mimośrodzie. A właśnie parę dni temu zapytałam mailem Wojtka astronoma, o co chodzi z tym "moon tilt" czym straszą na YT a i mi się pare razy zdarzyło odnieść wrażenie, że to widzę, ze księżyc zmienił nachylenie. Wojtek mi odpowiedział nazajutrz dając jakiegoś linka (http://pl.wikipedia.org/wiki/Libracja) . Niewiele z tego zrozumiałam, to dla mnie za mądre, ale uspokoił.
Teraz myślę dalej.
Ale po elipsie nie krąży sama ziemia, ale barycentrum układu Ziemia-Księżyc. A jeszcze Księżyc okrąża Ziemię także elipsą, która nie jest zgodna z płaszczyzną ekliptyki... Mechanizm niebios okazuje się być bardzo skomplikowaną zabawką. Niewiele z niej dzisiaj wiemy, a starożytni znali się na gwiazdach wspaniale. A co odpowiemy dzieciom, gdy zapytają?
Lecz kto o to zapyta? Światła miast zagłuszyły nam światło gwiazd. gwiazdy mogę sobie oglądać, gdy jestem "daleko od ludzi". Lecz na to chyba ma szansę nie każdy.
Czyli "moon tilt" jest chyba możliwy. Zaraz, jak to wygląda? Jak mogę widzieć sierp księżyca w nietypowym położeniu, np. jak łódka? Tu słońce, tu cień ziemi, tu sierp księżyca... Lecz dalej nie starczyło mi wyobraźni przestrzennej i aż z rozpaczy zawyłam.
19/6/2013

30/6/3013 Niedziela
Dziś o 9-tej rano przed Auchanem na niebie księżyc, wysoko, w 3-ciej kwadrze. Wybrzuszenie wskazuje na godzinę 10-tą.
A co z tym księżycem? Poszperałam w googlach, sensacja się zaczęła od artykułu L. Iorio http://pl.scribd.com/doc/49580461/On-the-anomalous-secular-increase-of-the-eccentricity-of-the-orbit-of-the-Moon-by-Lorenzo-Iorio  - uwaga na temat nietypowego wzrostu mimośrodu orbity Księżyca.
Artykuł wygląda naukowo, obliczenia (całki) z matematyki wyższej, rozważanie modeli Newtona i Einsteina – i wniosek, że obserwacja nie zgadza się z wyliczeniami. Przyczyna niewyjaśniona.  Jedną z nich mogłaby być obecność dużej masy (planeta X?) na orbicie transplutonowej w systemie słonecznym, lecz nawet ta hipoteza wg obliczeń nie wystarczy.
" Podsumowując, kwestia znalezienia zadowalającego wyjaśnienia obserwowanej anomalii orbity Księżyca wciąż pozostaje otwarta. Nasza analiza powinna skutecznie ograniczyć pole możliwych wyjaśnień, pośrednio skierowywać na zarówno non-grawitacyjne efekty materialne lub niektóre artefakty w procesie przetwarzania danych. Dalsze analizy danych, mam nadzieję, że przeprowadzone przez niezależne zespoły, powinny pomóc rzucić dodatkowe światło na taką anomalię astrometryczną."
Niezależne stronki czy filmiki na YT alarmują, że to NASA bombarduje Księżyc atomówkami. (Czy błyski byłyby obserwowane?)
A naukowcy w rozmowach na salonie24.pl też zauważają, że po pierwszych tryumfach ZSRR i USA wycofały się z badań Księżyca, właściwie bez podania wyjaśnień.  Jakby ich stamtąd wyproszono. Potem zrobiono różne stacje orbitalne, badania Marsa - a Księżyc jakby nie istniał. A przecież nawet laikowi przychodzi do głowy, że nadawałby się świetnie choćby na stację przesiadkową.

Nie mam wyobraźni przestrzennej. Na jednej z sensacyjnych stronek ktoś przykładowo tłumaczył sytuację obrazkiem głowy w kapeluszu z szerokim rondem. Księżyc to byłaby kulka na skraju ronda. I dawniej ten kapelusz siedział mniej więcej prosto, a dziś się przekrzywił bardzo na jedno oko. Zmieniła się płaszczyzna orbity? A Ioria mówi, że to mimośród się wydłużył...

Chyba zapytam jeszcze raz Wojtka. 






czwartek, 27 czerwca 2013

L'orchis bouc

Dziś straciłam pół dnia, żeby określić zupełnie niesamowity storczyk, co znalazłam na spacerze z psem. Wysoki na 80 cm, kwiatów na kolbie chyba z setka. Trzy płatki seledynowe żyłkowane bordo, ale cienkie labellum długie na 5 cm!  Przejrzałam wiele stronek, nauczyłam się masę rzeczy, i dopiero jak znalazłam gdzie indziej, spostrzegłam, że u DurbPhila też jest, tylko ukryty za innymi. To storczyk kozioł, orchis bouc,  Himantoglossum hirsinum L. No bo rozpoznaje go każdy po takim olbrzymim labellum (warżce po polsku). Jest tu :  http://perso.numericable.fr/~durbphil/E_AnaHiman/AnaHiman.htm

A po południu wyszłam, z aparatem Gérarda, i zrobiłam mu (chyba) bardzo udane zdjęcia. A z Lisą81 z południa Francji rozmawiamy o wymianie naszych storczyków, w otoczeniu grudy ziemi, po przekwitnięciu itp. Powinny się przyjąć. Na forum storczykarze.pl ludzie opowiadają, że hodują krajowe storczyki w doniczkach, w ogródkach itp. Potrzeba właściwej ziemi i tego symbiotycznego grzybka.
27/6/2013 

wtorek, 18 czerwca 2013

Neottia ovata

Podają, że we Francji występuje dziko 160 gatunków stroczyków.

Mój drugi storczyk (niezbyt efektowny) to Neottia ovata (dawniej Listera ovata). Jej najlepsze zdjęcia tu: http://perso.numericable.fr/~durbphil/NeotListere/Neottia.htm . Ten jest niezbyt efektowny, ale Platanthera chloranta jest śliczna i pachnie bardzo silnie. Autorem site jest durbphil@numericable.fr  , to chyba najlepsza strona do oznaczania francuskich dzikich orchidei, więc sobie tu linka do niej notuję.   

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Manon

Marudzę, widocznie jestem niezadowolona, krążę wokół tematu, coś mnie denerwuje...  Mój ulubiony mały nietoperzyk ma powtórzyć klasę, z matematyki. IMHO kompromitacja dla rodziny! Przecież jej (przyszywana) babcia jest inżynierem, i mam talent pedagogiczny. 10 lekcji ze mną i dziecko jest pierwsze w klasie. Czy nic nie można zrobić? Można poprosić o poprawkę po wakacjach?
Letycja mi o tym już zeszłego lata wspomniała, teraz Manon na w szkole dodatkowe lekcje, ale przecież wiem po dzieciach Gérarda, jak ta "pomoc szkolna" wygląda. Tym trzeba się zająć osobiście.
Co tam w tym wieku należy umieć? Tabliczkę mnożenia i najwyżej działania na ułamkach. Niestety rodzice chyba nie potrafią tu pomóc.
Podchodzą do rzeczy dość filozoficznie. (Sami też wiele szkół nie pokończyli.) Niemniej chyba powinnam choć zaproponować pomoc. No i myślę o małej. Powtarzanie klasy wpędza dziecko w kompleksy. No i może jej obrzydzić matematykę na całe życie. A chciałabym mieć kogoś, kto ją docenia i czuje.
Napiszę do Xaviera.
Napisałam. Zaczełam od podziękowania za ciasteczka i rysunek na moje urodziny. Manon trafiła mój uśmiech ruskiej babuszki. W międzyczasie były urodziny Letycji, o których zapomnieliśmy. Ona pamiętała o moich, a my o niej nie – nieładnie.
Ech, czy tak zawsze z nami jest?

I ileż to rzeczy nie nadążam zrobić, zapominam itp. No straszne, i coraz tego więcej. A co jest najważniejsze?

Bukiet orchidei

Kwitną. Platanthera chloranta. Na sąsiedniej łące. U nas zachowały się trzy ostatnie egzemplarze pod płotem, gdzie Gérard nie przejechał pługiem ani kosiarką. Zebrałam 11 łodyżek przed wyjazdem. 3 potem dałam Marcie. Pachną bardzo ładnie i silnie.
Admin forum o roślinach mówi, że zerwanie kwiatu mniej ważne, ważne by bulwa czy cebulka pozostała w ziemi. I 4 łodyżki tego leśnego – do określenia.
Te leśne po prostu z drogi. Są tam przecinki: samochód przejedzie, są ślady po kołach, lecz szoruje podwoziem po trawie, storczykach, rzadkich krzaczkach ligustru. Gdzieniegdzie w lesie woliery i karmniki dla bażantów. Głupie ptaki, głupsze od kur. Jest ich w okolicy pełno, krzyczą jak niedorżnięte koguty. Jesienią pójdą na odstrzał. Za to w górze, za hangarem Gérarda, wieczorem drze się słowik – tego lubię.
Gérard wykarczował przecinkę, nasze prawo do przejścia. Robota drwala olbrzyma, a szybko się z nią  uporał. Stos gałęzi czy młodych drzewek zwalił mi na trawnik, a ja przerobiłam zaraz na podpałkę. Aż był zdziwiony, że się z tym uporałam, ale dostałam skrzywienia w kręgosłupie i odcisków na dłoni od sekatora. Choć używałam tylko ten mały i średni, ten półmetrowy największy jeden Gérard w lesie złamał a drugi jest na moje ręce za ciężki. Zostawiłam 3-metrowe drągi – a niech sobie z nimi poradzą siekierką. Głównie leszczyna i złotokap. Węgiel drzewny z leszczyny używało się do rysunków a dym ze złotokapu bardzo ładnie pachnie.
Połączenie nowej przecinki ze starą drogą miało coś z pół metra róznicy poziomów. Ten koniec Gérard rozgniótł ciężkim traktorem, rozdrobnił frezem (tak się to nazywa), przejechał kilka razy – i znów jego samochód parkuje przed domem. Gérard jest zadowolony. Ale gdzie jest mój trawniczek – pytam. Za samochodem nieraz parkuje i traktor, albo i dwa, przyczepa, nieużywany samochodzik Xaviera – już została pod nim łata gołej ziemi. Z traktora coś w zeszłym roku kapało i mi wypalało trawę. Nie wiem, czy kapie nadal. Ten mniejszy cuchnie, bo jechać może nawet na starym oleju po frytkach. A hałasują oba. A gdzie jest mój trawniczek na leżak, stolik, parasol? Nie ma miejsca po prostu. I jeszcze pies się załatwia w rogu, gdzie sobie urządziłam skalny ogródek (w tej chwili trawą zarosło).
Ręczna mechaniczna kosiarka jeszcze była za ciężka. Wziełam tę leciutką elektryczną "chińską zabaweczkę" i miałam wypadek, chlasnęła mnie po nodze i mam aż zakrwawione pręgi od plastikowej żyłki. I, że chodzę tam boso, wdepłam w jakieś jeżyny czy inne ciernie. Już trzeci dzień mi to przeszkadza – inwalidka jestem. Po powrocie z godzinę usiłowałam doszorować pod prysznicem moje biedne stopy.  Na obu dłoniach paznokcie na środkowym i serdecznym obdarte do skóry.
I mimo tych wszystkich nieszczęść oboje uważamy, że  bawimy się tam wspaniale. Jesteśmy szczęśliwi.
Truskawki Gérarda dojrzewają. Za kilka dni będę zbierać co dzień barquette. Zanosi się, że w tym roku będzie dużo porzeczek i agrestu. Maliny też wysypały jak głupie. I rozrosły się, że pora zrobić nowy szpaler.
Przez 10 dni nie spadła tam ani kropla deszczu! Widzę to po tym małym pojemniku na wodę, co zbiera wodą z daszku nad tarasem. Nic z mojej kukurydzy nie wyrosło. Nawet z tej już kiełkującej w domu pozostał tylko jeden kiełek, reszty nie ma – bażanty wydziobały? I po tym ostatnim Gérard nazajutrz przejechał traktorem. Wyciągnęłam biedny monokotyledon (super słowo). Miał dwa małe korzonki i resztkę zasuszonego ziarna jak zarodka. Wsadziłam w doniczkę, podlałam aż do błota. Wygląda solidnie, za tydzień go przesadzę.

17/6/2013

wtorek, 11 czerwca 2013

Lisa81

Poznałam wirtualnie Lisę81 gdzieś z południa Francji. Ma jakąś rzadką chorobę, wycofała się ze świata. Prowadzi na swoim terenie schronisko dla ok. 50 bezpańskich kotów i hoduje najpiękniejsze irysy. Kłącza sprzedaje przez intenet (najwspanialsze po 10 euro!) a cały dochód idzie na karmę dla kotów. Lecz te irysy, co dawno temu kwitły w ogrodzie mojej babci, to stara, z 1910, odmiana Alcazar ( Vilmorin 1910, u niej za 5 euro). Ma blog na http://leschatsdhemera.blogspot.fr/ gdzie piękne zdjęcia.
Otóż Lisa podaje, że znalazła na swoim terenie storczyka:  ophrys araneola . Pyta na forum, czy można rozsadzić,  rozhodować, zachować bulwy na wymianę. Odezwałam się, że u mnie w Normandii mam dużo Platanthera chloranta, a w sąsiednim lesie jest inny storczyk, mniejszy, o listkach prawie okrągłych. (Określę gdy zakwitnie.)  Admin zaniepokojony pisze, że takie kolekcjonerskie podejście do rzadkich roślin powoduje ich zanik w naturze i że orchidee to nie rzodkiewka – nasiona by wykiełkować potrzebują obecności pewnego grzybka. Lecz skoro już rosną, to i ten grzybek już jest.  Wyślemy w otoczeniu lokalnej ziemi. Zapewniamy admina, że dbamy o ochronę przyrody, bioróżnorodność, i nasze działanie ma na celu zachowanie gatunku. Inaczej zginie u niej – pod kopytami koni, u mnie pod pługiem Gérarda.
W międzyczasie Lisa81 odkryła kilka innych storczyków (właśnie kwitną) i podaje zdjęcia.  Jej ładniejsze. Ziemia u nas podobna – gliniasto wapienna.
Ale i ja kilka dni temu, wyprowadzając pieska, zaszłam tam, gdzie w zeszłym roku znalazłam coś, co wyglądało i było prawie na pewno przekwitniętym storczykiem – i jest! Naliczyłam 10 egzemplarzy. Storczyki. Jeden właśnie przymierza się do kwitnięcia.  Za tydzień dwa gdy zakwitnie, wezmę jeden kwiatek z ukwieconej kolby i określę.  Przeżyły. Zaraz przy mostku nad kanałem, ale nikt tam nie chodzi. Z drugiej strony jest teren spacerowy, alejka wygodna pod rower, wycięli stare topole i zasadzili ozdobne drzewka . A z drugiej za stromo więc dziko, nawet tam trawy nie wykoszą. Więc lęgną się tam dzikie kaczki, olbrzymie szczury wodne i króliki.
Ale wyczuwam w Lisie81 pokrewną duszę: też zauważy i doceni polnego storczyka. Wszyscy podziwiają sztucznie hodowane olbrzymie orchidee z kwiaciarni, a tym, co mają pod nogami, to kto by się przejmował? Nawet nie zauważą.


Uzupełnienie

Aneta Stodolna (jeszcze) nie jest profesorem. Ale praca (już trzecia) wyszła pod jej nazwiskiem. Zaszła na blog Einego, przedstawiła się grzecznie, podziękowała za zainteresowanie. Starzy doświadczeni fizycy, co zęby zjedli w amerykańskich instytutach badawczych, gratulują z zachwytem – taka praca to "tour-de-force"(?) , nec plus ultra, lepiej nie można. P. Aneta pisze:
" Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości potwierdzam, że jestem z krwi i kości Polką. Tytułu profesora nie posiadam,a jak wszystko pójdzie zgodnie z planem to pod koniec tego roku otrzymam tytuł doktora. Jak ktoś słusznie zauważył, ukończyłam Politechnikę Gdańska w 2008 roku na wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej pod panieńskim nazwiskiem Smółkowska. Pracę magisterską napisałam we współpracy z Instytutem Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie, stąd też artykuł na temat stanów yrastowych. Od 2009 roku pracuję w Amolfie w Amsterdamie jako doktorantka. Moim promotorem jest prof. Marc Vrakking - wspaniały człowiek i genialny fizyk, który od 2 lat jest dyrektorem Instytutu Maxa Borna w Berlinie. "

wtorek, 4 czerwca 2013

Śniły mi się fale de Broglia

Tzn o nich czytałam przed zaśnięciem. Na moich ulubionych naukowych blogach (na salonie24.pl u A. Jadczyka i Einego). Że dawno odstąpiono od korpuskularnego modelu atomu Nielsa Bohra, równanie Schrödingera lepiej opisuje stany materii. Wszystko, a nie tylko foton, jest jednocześnie falą i cząsteczką. Nasze istnienie czy nasza fizyczność jest "rozmyta". A teraz zespół uczonych pod kierownictwem prof. Anny Stodolnej z Politechniki Gdańskiej (ale w Holandii) sfotografował to rozmycie elektronów bezpośrednio. I na blogach dyskusje fizyków, jak to należy rozumieć.
Tyle przeczytałam. A przed obudzeniem śnił mi się poemacik na temat. Że w związku z tym dualizmem każda rzecz swój obóz czy swoje miejsce wybiera. W starofrancuskim, więc wielu słów nie rozumiałam. I tak barwinek (pervenche) towarzyszy biedakom, co w razie głodu dorzucą go do zupy (Czy barwinek jest jadalny? Nie wiedziałam. Zresztą nikt się takim badziewiem nie naje.) A inna roślina znowuż wybiera bogatych. Także, bo różni fraszkopisarze jak Kochanowski czy Fredro świntuszyli wesoło, czego się  młodzieży w szkołach nie podaje, czy to, co ma hrabia N. między nogami, jest mu źródłem odwagi ("chłop z jajami") czy tylko do ssania manierą niemowlęcia.
W starofrancuskim. I tu się obudziłam.
4/6/2013

Tout va bien

Dentysta naprawił mi ząbek. Bo plomba wypadła, z jedynki, i byłam widocznie szczerbata. Myślałam z bólem serca, że już mi pora na trzecie – a teraz znowu mogę się uśmiechać. Zapłaciłam  28,50 euro – czyli taniej niż mój wspaniały paryski fryzjer.
A jeszcze tam w poczekalni jest zawsze "Paris Match", bogato ilustrowany tygodnik chyba najciekawszy dla mnie. Znalazłam numer sprzed paru miesięcy, najpierw na dwie strony zdjęcie mostu w Allahabadzie o świcie, gdzie pielgrzymi ciągną na wielką Kumbhamela co 12 lat (a Pushkar zapraszał z nimi do Indii, ale nie chciałam), potem artykuł o abdykacji papieża Benedykta XVI i rozważania, kto będzie następnym, a potem o modnych w średniowieczu wklęsłych "zwierciadłach czarownic". Autor był zafascynowany obrazem Van Eycka: małżeństwo bankiera: on wątły, w kapeluszu i na cienkich nóżkach, żona w zielonej sukni (chyba w zaawansowanej ciąży). Obraz znałam, ale że tam w tle pomiędzy nimi wisi podobne zwierciadło – nawet nie zauważyłam. I właśnie zaczęłam czytać, o co w tych zwierciadłach chodzi, kiedy mnie poproszono. Więc chyba już się nie dowiem.
No, w każdej bibliotece w czytelni są stare numery wielu czasopism. Ale czy będę miała czas lub będzie mi się chciało polecieć?  
Po dentyście, po przejściach,  zawsze przysiadam w Ogrodzie Bossuet, zapalić papierosa w pięknej dekoracji. To za katedrą, otoczony grubym murem, dawny ogród biskupi. Stary, ma najpiękniej w okolicy utrzymane trawniki. Malutki, lecz na wzrór ogrodów w Wersalu czy przed zamkiem Orleanów w Eu: prostokąt nadbudowany półkolem i przecięty ścieżkami na krzyż. Wokół ścieżek metrowej szerokości rabatki obramowane bukszpanem i z piękną kwietną dekoracją. Reszta to doskonale utrzymany trawnik.
U nas na skrzyżowaniu jest basenik ze złotymi karpiami, w środku skałka z paprociami, stale z niej spływa woda. Wspaniała rzecz na upał, najlepszy mikroklimat. Przysiąść na obmurowaniu, ochlapać się czy nakarmić rybki okruchami bagietki – też można.
Na tych rabatkach w środku – tylko różane drzewka i kolorowe rozmaite kwiatki. Ale na tych na obwodzie jest wirydarz! Po metrze kwadratowym różnych ciekawych roślin, każda ma tabliczkę z nazwą, co tam w tym roku wyrośnie.
Jako przerywniki dali w tym roku begonie. Aż się zastanawiam, czy tego też nie kolekcjonować. Bo i liść ładny i kwiaty pełne we wszystkich kolorach. Ale to delikatna roślinka, potrzebuje obecności i codziennego podlewania. Wobec tego jeszcze zaczekam, ale oglądam z uznaniem. Te w ogrodzie zostały wyhodowane w szklarni.
W wirydarzu jeszcze wiele miejsc pustych – tylko tabliczka, co tam zasiano. Ale fistaszki już urosły do kolan, jakieś soczewiczki też wykiełkowały. Bób kwitnie (i bez czarnych mszyc!) . Będą jakieś dziwne pnące dynie. Rozmaite mięty, szałwie i melisy. Będzie morelle z Balbis z dużym owocem, pewnie jadalnym. Pierwszy raz oglądałam to w zeszłym roku. Zapamiętałam, bo na francuskim forum ktoś pytał o nasiona, a ja się zdziwiłam, na co to komu. Pod nazwą morelle znałam tylko psiankę, co trująca.
Pois chiche nawet nie wzeszedł. Widocznie maj był za zimny. Tym lepiej, ja swojego też nie zdążyłam wysiać.
A na końcu, już prawie przy wyjściu – trzy duże arcydzięgle! Solidniejsze od mojego. Widać, że przezimowały w szklarni i przesadzono je dopiero teraz. W tym roku zaowocują – uda mi się zebrać trochę ziaren. Może zaraz wysiane lepiej wykiełkują? Bo roślina jest w tym bardzo trudna, już dwa razy próbowałam i nic nie wzeszło. 
Były plakaty na mieście: że animacja w ogrodzie Bossuet, spotkanie miłośników, wymiana kwiatków, wyprawa do pobliskiej miejscowości, gdzie będą udostępnione do zwiedzania ogrody przy zamku w posiadłości Monthyon, lampka wina, kiosk z jedzeniem, muzyka. Lecz wszystko to się odbyło w ten weekend, gdy myśmy byli w Normandii.
Potem wracałam spacerkiem, zaglądając w ukwiecone ogródki.
Jest nowy sklep w centrum. Ciekawy. Maja witrynę i sprzedaż przez internet na www.versionmoderne.com . Rzeczy fantastyczne i bardzo ciekawe, dzisiejsze podróbki eleganckich dawnych, ale najlepsza jakość wykonania. No i kosztuje to – oczy z głowy. Torebki włoskie, z prawdziwej skóry, w kolorach fuksji czy turkusowym – ale 200 euro.
To ja za tę moją ostatnią, pakowną, piękny model i kolor, dałam na arabskim bazarze 10 euro. Tylko to chińska podróba na kilka miesięcy. Z prawdziwej skóry kosztowałaby jak nic 30 x tyle.
Trudno, przeżyję.
Potem mnie Gérard wysłał po zieloną soczewicę i wyprowadzić pieska – i ugotował z niej pyszności! A na deser były nefle (nieśplik japoński), o smaku delikatnego jabłka i najpiękniejszych pestkach jak złote skarabeusze.
Te większe gałęzie z wyciętego lasu Gérard rzucił u nas w rogu. Jak nieco podeschną, przerobię je zaraz na podpałkę. Była tam leszczyna i złotokap, który zaraz obskubałam z listków. Dwie skrzynki się teraz suszą. A przypomniało mi się, że jeszcze została mi garść z zeszłego roku, i w domu znowu domieszałam sobie do papierosów. Pychotka! Ale jak nic jego alkaloidy też wciągają w nałóg. Ostrzegają, że trujący, ale bez szczegółów. Zresztą co komu trucizna to drugiemu przysmak.. W proporcjach wszystko.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

3/6/2013

Przeżyłam. Ciekawie było, owszem, ale strasznie wyczerpująco. M.in. wypieliłam Gérarda truskawki (o co poprosił specjalnie). Kwitną jak głupie i za dwa tygodnie obrodzą hojnie jak zeszłego roku. Już w zeszłym roku należało je rozsadzić, ale nie miałam siły. Tylko ten nowy surplus, z wypuszczanych wąsów, wzięłam na dół, na otoczenie rabatek wokół chatki.  Dobry pomysł, szereg tulipanów, a na to truskawki, które wybijają dopiero gdy tulipany już przekwitły. Nie przeszkadzają sobie. W tej chwili te zeszłoroczne maleństwa też są silne i obiecujące. Gérard jest zadowolony. W tym roku przeciągnę taki szpaler dalej.
Donicę z pomarańczowymi turkami zostawiłam pod chatką,  w cieniu.  Tam było wilgotno i zżarły je olbrzymie pomarańczowe ślimaki. No, powiedzmy że obgryzły, ale w tej chwili kwiatki wyglądają  mizernie. Obrałam ze ślimaków, przestawiłam na słońce, a tam w cieniu przy zbiorniku na wodę zasadziłam najlepszą miętę. Dostałam ostatnio w Rungis. Europejczycy się znają na jabłkach, ale od jakości mięty to Arabowie najlepsi. Ten ostatni pęczek był wyśmienity w smaku i zapachu, a wsadzony do wody od razu wypuścił korzonki. 12 silnych łodyżek za niecałe euro.
Zasadziłam ze dwa ary kukurydzy! Ręcznie!  Bo się uparłam, że w tym roku musi być coś jadalnego, a nie tylko zabawa w rolnika, ujeżdżanie ciężkimi traktorami i spalanie benzyny.  Zeszłoroczne słoneczniki trafiły prosto na kompost – ziarno było za małe, żeby to zbierać.  Wobec tego część pola na dole Gérard obsiał owsem. Lubię płatki, a w produktach bio- już chcą za pół kilo 4 euro . Wolę mieć własne.
 Na końcu zostawił miejsce na kukurydzę. (No i jak wzejdzie, będzie gdzie przykucnąć dla Letycji i dzieci. Oni jakoś nie chcą używać naszej toalety.  Na razie teren jest zbyt odkryty.)
Wyznaczyliśmy pierwszy rząd sznurem z palikami i Gérard zaczął sadzić te w domu wykiełkowane. Bo kupiłam kilo kukurydzy na popkorn u Araba (1,80 euro) ale gdzieś się ostatnim razem ten worek zadział. Znalazłam już po powrocie, i żeby zobaczyć czy kiełkują, Gérard napełnia ziemią do kwiatów karton po jajkach i w każdy dołek wtyka 1 czy 2 ziarenka. I rośnie mu wszystko jakby miał zieloną rękę. Przy sadzeniu wystarczy jeszcze raz zamoczyć i karton, biodégradable, rozłazi się w rękach.
A jeszcze po kilku dniach Gérard przyniósł mi z triumfem torebeczkę nasion z Auchana:
- To jest kukurydza wyjątkowo smaczna i delikatna!
- Ja jadam każdą.
Oglądam. W środku ok. 70 nasionek chudych, cienkich, płaskich i pomarszczonych, jak z kukurydzy jeszcze niedojrzałej. Odmiana "Zenit".
- No dobrze, a ile za to dałeś?
Sprawdzam na liście rachunku. 5,35 euro!
- C'est l'escroquerie!  - oburza się Gérard.
Ale te nasiona też wykiełkowały, każde. Pierwszy rząd będziemy mieli tej odmiany. Reszta normalna. Porównamy.
Gérard zasadził kilka. Powiedziałam, że sobie poradzę z resztą. I poradziłam,  ale niech to!  Chyba garbu dostałam, jeszcze na drugi dzień nie mogłam się schylić.  Jak ci Indianie sobie z tym radzili? Podobno umieszcza się ziarno w dołku zrobionym zaostrzonym kijem. Na stojąco? Pochylając się? Na czworakach? Tego rodzaju informacje powinny być bardziej szczegółowe.
Ja miałam miękką ciepłą ziemię – Gérard najpierw wykosił wybijające chwasty (głównie rzepak sprzed dwóch lat i młode osty) po czym zabronował jeszcze raz. To się nazywa brona? Te obracające się walce za traktorem, co sypią grudami ziemi jak nasz pies po załatwieniu się, takie pogardliwe drapnięcie.
Lecz mimo to ostatnie rzędy obsadziłam na siedząco, przesuwając się tyłem na d.. . Wtykałam ziarna palcami. Paznokcie, oczywiście, poszły.
I znowu w domu pod prysznicem znalazłam na sobie kleszcza.
A Gérard? Wykosił, zabronował, obsiał owsem (na dole), na górze: lucerna i koniczyna. Obsadził swój warzywnik – ma tam wprost inspekty.  A potem, zdenerwowany tą kupą obornika na przejeździe – bo znowu musieliśmy zostawić samochód niżej, a mer miejscowej wiochy nie odpowiada na skargi – wziął narzędzia i wykarczował ze 100 metrów przecinki w lesie, tam gdzie dawniej było przejście.
- Właścicielem lasu, tym facetem co podjechał do nas swoim 4x4 z psem bernardynem, jest mąż tej pani, co mi papierosy sprzedaje. Lokal też pewnie należy do nich. Oni są tu z dawna osiedli a my napływowi. Jak będziemy zbyt upierdliwi, mogą nas podpalić.
- Niech się cieszy, zrobiłem połowę jego roboty. Mam tu teren, muszę mieć prawo przejścia.

A gdy Gérard objął swój teren – miał go od dawna, ale wcześniej był zbyt zajęty – i okazało się, że kamienie graniczne są nie do odszukania a sąsiad się worał coś na kilka metrów w jego ziemię – wyciągnął plany z merostwa, ogrodził swój teren, a sąsiadowi (ojcu tego od obornika) złożył sąsiedzką wizytę w towarzystwie syna zabijaki (mojego ukochanego Xaviera).
Odtąd i poza tym mieliśmy spokój.

Poza tym rodzina nam się znowu powiększyła. Mamy dwa następne wnuczęta. François zadzwonił, że Aja ma bliźnięta: chłopca i dziewczynkę. Dostały arabskie imiona. W przyszły weekend pojedziemy je zobaczyć. Jest tam także starszy chłopczyk, w wieku Neo, może trochę młodszy. Na zdjęciach wygląda na bandytę.
 No to Gérard ma już 6-cioro wnucząt, François dorównał do Xaviera. 
- Tylko u Elsy nadal nic nie ma...
- Jest najmłodsza.
( No i dotychczas mieszkała z przyjaciółką, prześliczną na zdjęciach, typ arabski.  Teraz się wyprowadziły. Razem czy osobno? )