poniedziałek, 29 października 2012

Wrócili


Wrócili, dwa dni temu. Cali i zdrowi, choć podobno ostatniego ranka to tam już był przymrozek. Pełno zamieszania, pies skacze, Gérard wnosi torby, a ich pełno. (Następnym razem trzeba wziąć od razu wózek jak z Auchana (które zawsze się pętają przy domu) i przewieźć wszystko od razu.
Pełno wszelkiego dobra – gdzie ja to pomieszczę?  Jedzenie do lodówki, ale jego komputer (którego wcale nie chce uruchamiać), wspaniała drukarka z ksero i cichutka, olbrzymi płaski ekran (mogę używać). Ale ja jeszcze nie podłączyłam tego, co z Rysiami kupiłam w Emmaüs (17", 20 euro). Tylko duża lampa za (3 euro) się przydaje. Jeszcze jego ubrania, narzędzia(?), elektronika, kable i różne gadżety (Gérard je chyba kolekcjonuje, jak to chłopcy). Dostaję zupełnie nowy telefonik mojej ulubionej marki (Samsung, uważam je za nieco solidniejsze, a ja nie jestem z moimi rzeczami za delikatna. Laptop też u mnie od razu by oddał ducha, więc nawet się nie przymierzam do laptopa).
- Ładny, ale na co mi to? Nie potrzebuję?
- Bo twój nie działa.
- Nie działa, bo nie zapłaciłam. (Bo po co? Telefonowałam tylko do Gérarda.  Do innych mam w domu skype i ten stały co najwygodniejszy.)
A Dana mi nadała, że najtaniej przez PrixTel, już kilka tygodni, i nawet zajrzałam na ich stronkę, i ten nr RIO dostałam... no i jak zawsze, zamiast doprowadzić jedno do końca, to się zajęłam czymś innym.
Jakoś upycham wszystko. Chwilę rozważamy, jak przemeblować czy co ewentualnie dokupić. Gérard już drugi raz wspomina o kanapie... Pewnie mu za ciasno na moim wąskim łóżeczku. U siebie przyzwyczajony do dużych małżeńskich łóż, prawie kwadratowych.
- Hm, "mój gatunek" nie lubi kołyszącego się noclegu. Najlepszy dla mnie jest materac z gąbki na podłodze, stabilny i wygodny, idealnie prosty.
A Charles wybierał zawsze najwyższe miejsce. A teraz nawet sobie zbudował dom na drzewach. (Lecz on jest Garuda, żywioł powietrza, a ja z tygrysów (wg nomenklatury Gesar).
Wychodzę po bagietkę z pieskiem.  Drzewka co parę dni temu były brązowo-bordo, teraz mają wyblakły kolor suszonej róży, podszyty żółtym. Jak to się zmienia szybko!
Dziś pies  pożarł zmiotkę. To chyba niemożliwe, ale nigdzie jej nie mogę znaleźć. A dziś rano potrzebowałam.  Obudziłam się i patrzę z zaskoczeniem: co jest na moim dywanie? Przecież karczochów nie kupowałam – za duży z nimi upierdol. Pomiędzy podartymi kartkami (pies teraz rozdziera reklamową aż książeczkę z zabawkami, co będą w sklepach na Noël) – jakieś części roślinne (dziś zrobił wyjątkowo duży nieporządek). Dopiero musiałam wziąć w rękę: pies wyciągnął z kosza kitę ananasa, i jak to on lubi, rozszarpał na pojedyńcze liście.
Dziwne. Przecież jak wczoraj częstowaliśmy to tylko skosztował z grzeczności i nawet nie zjadł.
Za to dziś sam mi powiedział, że już pora z nim wyjść. Więc zamknęłam kompa, wychodzimy, i pies też grzecznie, sam z siebie, bez długiego łażenia i namawiania, zrobił swoje dwie crottes na trawniku pod oknami sąsiada.
Na razie tam nikt nie mieszka: trawnik zaniedbany, a w pionie wszystkie żaluzje zamknięte. A zanim ktoś się wprowadzi i będzie miał za złe, pies już się nauczy robić i w innych miejscach.
Jestem zadowolona: być może skończą się katastrofy w łazience.
29/10/12

piątek, 26 października 2012

Szczęście


Kilka ciepłych słonecznych dni, choć już zaczyna się jesień. Drzewka na pobliskim placyku nagle zmieniły kolor na ciemny bordo. Brazylijski ambrowiec na podwórku przedszkola jest cały intensywnie różowy  (wśród jesiennych liści to rzadki kolor). Z ozdobnej japońskiej wiśni opadają pojedyńcze liście o bardzo ciekawych deseniach.  Reszta – w zasadzie bez zmian, i trawniki nadal świeżo zielone. I niebo niebieskie bez chmurki (i bez chemitrails – nie widziałam ich dużo tego roku).

Odpoczęłam. Gérard wyjechał z psem na kilka dni do Normandii. Zostałam sama w domu pod pozorem zaziębienia. (Albo przemokłam gdzieś wcześniej, albo to te nowe tabletki od kardiologa? Skuteczne, ale w objawach ubocznych obklejają mi oskrzela jakimś przeźroczystym żelem, co muszę wykaszliwać. Cóż, starość nie radość. )

Wysprzątałam trochę i natychmiast znikł ten zapach psa, co czasem do mnie dolatywał bardzo dobitnie. Pewnie jak nasika w łazience, to chociaż tam zaraz sprzątnę, to mu zostaje na łapach...  A podobno tej niedogodności mam na parę miesięcy. No cóż, przeczeka się. Wyraźnie widzę, że z Gérardem i z jego psem czuję się lepiej, mam wyższy poziom szczęścia.  "Odrobina mężczyzny na codzień"? jak pisze livebear? I właśnie ten, co go chcę a nie byle kto. (Kocham go czy co?) 
Teraz, gdy jesteśmy od siebie dalej, co dzień dostaję telefon z serdecznościami. (Miło, podbudowuje.)
Myślę, że razem jesteśmy nieco za stłoczeni, brak prywatnej przestrzeni. Na szczęście mamy odmienne sposoby bycia, nisze czasowe (on zasypia z kurami ja noce na komputerze) – tak, że się chyba uda razem dotrwać do wiosny w ciepłej ciasnej klatce i się nie zagryźć. Na razie oboje staramy się sobie nie przeszkadzać czy iść na rękę.

Właściwie jest mi wspaniale. Ten "podwyższony poziom szczęścia", aż nie jestem do niego przyzwyczajona. Przypomina mi się powiedzenie mojej mamy: "Zapomniałam, czym się miałam dzisiaj martwić..."
Bawię się na kompie. Znalazłam forum aspergera i czuję się tam dobrze. (To taka lekka odmiana autyzmu z nienaruszoną inteligencją.) Okazuje się, że i ja mam pewne objawy: tę nadwrażliwość na hałas i pewną aspołeczność. (No popatrz: tyle lat przeżyłam i dopiero teraz się dowiaduję, że teraz to w psychiatrii prawie jednostka chorobowa! Lub może: mam lekką hipochondrię i sobie to wmawiam?)  W każdym razie piszą tam normalni inteligentni ludzie, a dzięki niskiemu poziomowi emocji wypowiadają się tak niesłychanie logicznie, że człowiek ma wrażenie rozmowy z robotem. Skarżą się na trudności z odczytywaniem emocji rozmówcy, co im utrudnia stosunki społeczne. (Ale brak rączki czy nóżki byłby chyba gorszym nieszczęściem?)  Praktycznie, nie wiedząc co może rozmówcę urazić, są aż przesadnie uprzejmi i grzeczni.  Stąd ich  forum jest miłe i sympatyczne.
Właściwie jest mi teraz tak dobrze, że chyba powinnam odprawić jakąś ceremonię dziękczynną (prywatny Thanksgiving Day)?. Podziękować niebu za wszystko co mi zsyła i poprosić, żeby nadal tak było. Tak wygląda moja "modlitwa".
25/10/2012


Live i fallen!  W Poznaniu w nowej części Ogrodu Botanicznego jest cała alejka ambrowców! Równolegle do Dąbrowskiego w kierunku Polskiej.  
(Ale kiedy botanik na zimę zamykają? Koniec września czy października? Pamiętam, że właśnie w tym czasie spadały kasztany jadalne.)  26/10/12  


czwartek, 18 października 2012

Pies pożarł wiertarkę.


Siedziałam długo na kompie, więc odsypiałam do południa.  Jeśli kto może sobie na to pozwolić, to to lubi. Gérard wstaje o 5:00 i wyjeżdża do pracy. Pies był sam, bez dozoru (a musi mieć stale? Nie wiedziałam... już i tak z nim jak z dzieckiem: wyprowadzać, uczyć. A to mycie łazienki... – kiedyś, dawno, prałam w zimnej wodzie pieluchy. )  I piesi się nudził. Pogryzł już masę rzeczy (moje buty i pantofle Gérarda), ale teraz ściągnął wiertarkę z dolnej półki biurka. Tego mu nie wolno! Już przedwczoraj też ściągnął długopis ze stolika i schrupał.
A teraz, jak się obudziłam, kawałki kabla od wiertarki wszędzie wśród podartych papierów (stara książka telefoniczna – to mu wolno), narzygał na dywanie w trzech miejscach (swoje krokietki) ale w tym pełno kawałeczków kabla, niektóre w plastiku, inne to już tylko splątane  miedziane druciki.
Wtyczkę i mocowanie znalazłam pod biurkiem. Ale nie ma wiertła! A ja nie pamiętam czy, kilka miesięcy temu, wyjęłam i schowałam (bo wystawało i haczyło) czy zostawiłam w.
Czy pies wyrzygał wszystko? A jeżeli nie?  Jeżeli druciki poranią mu jelita?
Gérard się zmartwi bardzo. Jego pies u niego bardziej kochany od człowieka.
Mi też będzie przykro. Powiem: "No trudno, za głupi żeby przeżyć" (wyrażenie ze świata asurów).
Można go u weterynarza prześwietlić. Ale to będzie tylko diagnoza.  A co mogę zrobić?

Wiertarkę naprawię, umiem przełożyć kabel a Gérard ma trochę narzędzi na części, w których  się spalił silnik. 


20/10/12
 Wrócił Gérard, uspokoił:
- Nic psu nie będzie. Pies wszystko wyrzyga. (Ida czy Suif wyrzygała raz całą girlandę na choinkę.)  Gorzej, jeśli zje jakieś lekarstwa. Tego nie zwróci, na to trzeba uważać. (I jeszcze na coś innego, ale zapomniałam.
Na razie pies czuje się dobrze, ma apetyt, robi (olbrzymio) w łaience... Może rzeczywiście nic mu nie będzie? 

sobota, 13 października 2012

Nie ma pracy


Gérard mi tłumaczy sytuację w Polsce (bo pytałam. Kontynuacja mego wpisu u bizarre.blog.pl:
"Agent ubezpieczeniowy, zarządzanie handlem... Próby, w łańcuchu pośredników, uszczknięcia i dla siebie kawałka tortu.  Wszystko przekładanie papierków, niczego nikomu z tego nie przybędzie. Dlaczego to się jeszcze nazywa "pracą"?
Za "moich czasów" praca była w PRODUKCJI, w wytwarzaniu jakichś użytecznych dóbr – i PRL miała przemysł ciężki, kopalnie, stocznie, olbrzymie zakłady przemysłowe... Gdzie to wszystko przepadło? Przecież nie było wojny?
Była praca w usługach (także: użytecznych społecznie: lekarz, nauczyciel, prawnik).
I ten podział prac figurował zaraz na wstępie wykładów o socjalistycznej ekonomii, stąd pamiętam.
Kto dziś WYTWARZA jakieś dobra użytkowe a ile osób na nim żeruje? 
Kilka lat temu, w Polsce, znalazłam wspaniale okulary, z uprzejmym i fachowym badaniem wzroku, z wyborem oprawek jak od Diora, do odbioru za kilka dni  – i zapłaciłam coś 30 złotych. A gdy, zdziwiona ceną, zapytałam dlaczego tak tanio, usłyszałam:
- Bo sami te oprawki produkujemy. Łańcuch pośredników pomijamy. " )
We Francji to samo. Nawet produkcję samochodów (Renault czy Citroëna?) zamykają.
- Czyli wszystkie zdobycze socjalne (płatny urlop, 8-godzinny dzień pracy) przepadły? Bo w Azji za garść ryżu pracuje się cały dzień?
- Francuskie kopalnie węgla (były na północy w Lille) wykupił hinduski Mital(?) i zamknął. Bo nierentowne.
- Lecz skoro kupił, wyrzucił pieniądze, to na tym stracił?
- Nie, w ten sposób pozbył się konkurencji.  A produkuje, za garść ryżu, w Azji.
- Bez pracy ludzie biednieją, w końcu wyjdą na ulicę.
- Skończy się terrorem i dyktaturą, jak terror Robespierre'a wydał Napoleona.
- A ten przeniósł wojnę na zewnątrz (ostatni ratunek na wewnętrzne zamieszki) i wciągnął w nią całą Europę.
- Dawniej można było się odciąć, zamknąć i produkować u siebie, jak Islandia. Ale dziś globalizacja, cały świat połączony, projekty wyjścia z Unii nie mają szans.
- Czyli: następuje wyrównanie poziomów. Nie boję się biednych: póki im się powodzi lepiej, póki mają nadzieję, są zadowoleni.  Biednych jest dużo i zawsze służyli za armatnie mięso. Boję się tych bogatych, rozgoryczonych, co tracą swoje przywileje, do których byli przyzwyczajeni.  To USA w obronie swojego "modelu życia" prowadzi wojny na całym świecie.
Dlaczego upadła cywilizacja egipska?  Tam była także nierówność społeczna (materialna, ale także w dostępie do informacji). Kasta kapłanów podobno rozwiązywała równania nawet trzeciego stopnia, a prosty lud nie umiał czytać i liczyć. A wiedza "jak ryby łowić" jest ważniejsza niż posiadanie dziś jednej rybki w garnku. W czasach PRL-u, gdy wszyscy żyli na jednakowym poziomie materialnym (brak bezrobocia, mniej więcej równe płace, gdy większy metraż to dokwaterowanie) - jedynym wyróżnikiem pozostawało wykształcenie (stąd kult magistra) i każdy starał się dać jak najlepsze wykształcenie swym pociechom.  I dzieci, które to dostały (języki, umiejętności, szacunek do pracy, dobre wychowanie) radziły sobie potem wszędzie, nawet na emigracji czy innym wyjeździe. 

piątek, 12 października 2012

Marek Gajowniczek - głos pokolenia


Nie pokona nikt Barcelony!

Pokolenie z komórką,
emigracją, rozbiórką -
ze spodenek króciutkich wyrosło.
Już nie tańczy na rurze.
Nie chce też czekać dłużej.
Chciałoby konsumować dorosłość.

Podzieliło dzielnice,
kto jest czyim kibicem -
wie dokładnie dziś każda ulica.
Czasy jednak są trudne.
Wszystkie rządy - paskudne.
Rozsypała się beemwica.

Bez rodziny, mieszkania,
bez nowego rozdania.
Nigdzie dalej już się nie pójdzie.
Można sobie poklikać.
Jeszcze gdzieś gra muzyka
Świat się jednak poślizgnął na bujdzie.

Nowy - starych porządek
obiecuje początek
wielkich swobód dla "róbta co chceta".
Ktoś się nagle obudził,
że za dużo jest ludzi.
Sprawniejszego potrzeba peceta.

Zaludniły się place.
Ludzie krzyczą o płacę.
Kałasznikow wciąż strzela na wiwat.
Pokolenie z komórką
już nie wierzy powtórkom
i globalizm zaczęło rozrywać.

Starość się okopuje
policjantów formuje
w nowe szyki i lepsze kordony.
a komórki po świecie
krzyczą już w internecie:
"Nie pokona nikt Barcelony!"

Myśmy mieli Kelusa, dzisiejsi "kibole" mają Gajowniczka.  Widzę analogie – tak samo celnie a zwięźle oddaje nastroje społeczne.  Tak samo jak Kelus – bard tylko w drugim obiegu. Kelusa przegrywaliśmy sobie z taśmy na taśmę od przyjaciół. Gajowniczka przekazujemy sobie internetem i śpiewamy hip-hopem na podwórkach. Głos pokolenia. Społeczne sumienie.

13/10/3012

Piesek


Pies pożarł kwit za czynsz z ostatniego miesiąca (wygląda teraz jak psu z gardła) i mapę Francji.  Więc dostał  starą książkę telefoniczną i pracowicie rozdziera ją kartka po kartce. Trochę niebezpieczny taki zjadacz książek w domu, gdzie książki są najważniejsze. Pamiętam, że Rysio aż płakał, gdy Saba zmieniała zęby i rozszarpała mu jakiś modlitewnik po matce? "O naśladowaniu Chrystusa"? Podarowałam mu wtedy swój egzemplarz.
Ważymy: 71 – 54 – i 20 – bo Gérard uratował z poprzedniego domu także wagę łazienkową. A dzisiaj właśnie kardiolog mnie o  wiek i wagę pytał. (Podałam: 55, bo latem zważyłam się u weterynarza.) Bo nareszcie przeszłam coroczną wizytę kontrolną. Zapisał mi dodatkowe lekarstwo i mam się stawić na kontrolę nie po roku ale za 6 tygodni. (Zdaje mi się, że 2 lata temu też mi zapisali m.in. tę Amlodipinę – i tyłam po niej 1 kg na tydzień...  )
Ale jestem szczęśliwa i czuję się dobrze.  Wychodzę z pieskiem albo po nim sprzątam. Bo dostał jeszcze do rozszarpania dwa duże kartony.  Piesek spokojny i zrównoważony i wcale nie szczeka. Bo z dużych, to te małe ratlerki są jazgotliwe. Normalnie inteligentny: już rozumie "retour" gdy na smyczy między nim a mną znajdzie się jakiś słup, drzewko czy latarnia, już zaczyna rozumieć "assis attend " gdy ma chwilkę posiedzieć sam przywiązany do drzewa. Dziś trochę popiszczał, ale już się nie szarpał ani nie histeryzował. Zajęło go starsze małżeństwo, zaczęło go głaskać i cmokać a piesek położył się na chodniku i pokazał im brzuszek. Już chyba rozumie że witać się nie wolno z łapami na ubranie pań. Wszystkie cztery łapy mają zostać na ziemi! (Czego do dziś psy sąsiada nie umieją sobie przyswoić.)
(Nie miałam CMU , bo nie załatwiłam papierków, nie mam ubezpieczalni. Mam tylko SS. Ale kardiolog, jak się dowiedział, to mi kazał zapłacić tylko "tiers payant", 15 euro.  No i lekarstwa nie bezpłatne ale coś 7 euro.)
Powinnam się zająć tymi papierkami...

czwartek, 11 października 2012

Kredyt


(Napisałam gdzie indziej, ale sobie też wkleję, co o tym myślę.)
..."(Ale widzę jedno:) ten kredyt i spłacanie go.  Jeden z moich znajomych ciągle na tym jedzie: nawet na meble do kuchni czy na nowego wypasionego laptopa bierze kredyt. Ten ma chroniczną depresję i nawet na nią się leczył u psychiatry, łykał jakieś tabletki. I żyje w strachu przed utratą pracy. Ten oddał wolność za gadżety.
Reszta moich przyjaciół żyje jak ja: tylko cash.  Nie stać mnie? To nie potrzebuję. I tyle.  I czujemy się wolni, nie musimy wszystkim przytakiwać pokornie, a nawet utrata pracy nie jest końcem świata: przyjaciele ( których mamy i o których dbamy) pomogą,  nadadzą dojścia, nawet pożyczą trochę forsy.  Mamy też własne oszczędności.
Jeden przyjaciel, w Polsce, to nawet kupił parcelę i wybudował domek. Spokojnie, bez kredytów, powoli, kiedy miał nadwyżki z taksówki. Ale ten nigdy nie pił i nie palił, i wegetarianin. I samotny. W młodości 6 lat opiekował się umierającą matką, wszystko szło na pielęgniarki. W końcu ukochana dziewczyna wyszła za jego najlepszego przyjaciela  a on dla ich dzieci jest najlepszym wujkiem. Czy to bohaterstwo?
Jak jestem w Polsce, to mi na każdym kroku wtykają ulotki: weź kredyt!  Dają każdemu, choćby na dowód czy na bilet tramwajowy. I banki już mają swoje wypasione budynki na każdej uliczce. (Przecież bank nic nie produkuje, tylko obraca naszymi pieniędzmi, więc skąd?)  Potem na portalach czytam, że ludzie  wysiedleni z mieszkań, tracą dach nad głową.
Tak stracił dom mój przyjaciel: wzięli kredyt z żoną, zaczęły się niesnaski, rozwód, nikt rat nie płacił – i dom już w połowie spłacony, przepadł.
Myślę, że tu Kościół powinien ostrzegać ludzi. Wszak klepią codziennie w "Ojcze Nasz" : "i nie wódź nas na pokuszenie..." . Czy nikt się nie zastanawia nad tym, co mówi?
A raz wpadłam na necie (ktoś mi przesłał linka?) na http://zrob1malykrok.pl/ . Tam 9 staruszek zakonnic żyło z emerytury 3 sióstr (i dorabiały haftem). Ogłosiły na necie, że chcą odnowić wilgotny, zagrzybiały stary klasztor i prosiły każdego o cegiełkę: 30 zł.  Ile już zebrano i lista darczyńców była regularnie aktualizowana, także fotki ze stanu roboty.  A siostra przełożona nawet otrzymała od Burmistrza Miasta Jarosławia odznakę: „Zasłużona dla ochrony dziedzictwa kulturowego Jarosławia”. Są na facebooku pod http://www.facebook.com/benedyktynki . "
A na facebooku ludzie sobie przesyłaja: http://demotywatory.pl/3939653/Jesli-ktos-oferuje-cos-cennego-zbyt-latwym-kosztem  - zawsze spodziewaj się podstępu. I zdjęcie mysiej pułapki.

środa, 10 października 2012

NWO


Wspomniałam, że chciałam wysłać pieniądze chorej przyjaciółce. Odstałam kolejkę do okienka na poczcie, podaję pieniądze  – i okazuje się, że już NIE WOLNO!  Jak to? I Polska i Francja są w Unii? Jak mogę to zrobić? (Bo Western Union dużo zdziera.)
 - Tylko przelewem z konta.  Ma pani?
- Tak, u was, ale mam przy sobie tylko kartę...
Uprzejma urzędniczka odczytała mi z karty numer konta, wypełniłam formularz formatu A4.
- Jeszcze poproszę dowód tożsamości...
Też nie miałam. Dopiero nazajutrz poleciałam na inną pocztę.
A teraz Gérard zostawił pieniądze, żeby mu pokryć debet na koncie. Idę z jego książeczką czekową.
- A ma pani prokurację?  Tu jest inne nazwisko...
- Jego książeczka i jego pieniądze, o co chodzi?
- To niech przyjdzie osobiście, bez prokuracji ja tego przyjąć nie mogę.
Pierwszy raz widzę, żeby bank pieniędzy nie chciał....  Od kiedy?
- Od jakiegoś tygodnia.
Chujnia! Lecę na tę drugą pocztę, uprzejmiejszą. Wzięłam i dowód i własną książeczkę. Znowu odstałam kolejkę. Pan w okienku mi radzi:
- Proszę wpłacić gotówkę na swoją, a zaraz potem zrobić przelew.  To jest bezpłatne.
I podwójna ilość wypełnianych papierków.       

Czy o to chodzi, żeby każdy ślad przepływu pieniędzy został odnotowany w 10 miejscach? Jak, podobno, każde nasze słowo na necie i każdy najmniejszy SMS przez komórkę?

Naprawdę można dostać paranoi.  W dodatku cały dzielnica handlowa, gdzie pierwsza poczta, była otoczona kordonem policji, zmobilizowali na to chyba cała policję z miasteczka. Wiem, że tu nie chodzi o mnie, ale nawet staruszkom robiącym zakupy było nieprzyjemnie.  
- Obecność Dementorów źle wpływa na interesy, wypłoszyli mi wszystkich klientów – mówi Rosmunda w Harry Potter.

Jestem szczęśliwa


Mam obsraną łazienkę, mimo że wychodzę z pieskiem kilka razy dziennie, co ten traktuje czysto rozrywkowo; zamieszanie, rozliczne przemeblowania – przezimujemy we troje na 30 m², ciasno. Gérarda cały dzień nie ma, a jak jest to tylko je i śpi. Stara się nie przeszkadzać – dziś jego budzik nawet mnie nie obudził, a radio wycisza na poziom znośny lub nawet zakłada słuchawki. Pies się nudzi, w nocy rozszarpał mi cała okładkę klaseru z dokumentami (dobrze że nic gorszego), podobno lubi rozszarpywać kartony – na noc zostawię dwa na podłodze. Także zaanektował starą zmiotkę do zmywania balkonu (a niech mu!). Gorzej, że duży, ciągle wpada pod nogi, co się ruszę to układa się w przejściu. A już za ciężki żeby go przesunąć czy wziąć na ręce. Jeszcze urośnie i będzie z niego duża krowa.
Gérardowi w pracy rykoszekowała wiertarka i ma ranę na policzku – bardzo krwawił. Także gdzieś jadł w południe i się zatruł. W ogóle robię mu za sekretarkę i jeszcze mam napisać rachunek i list. By zrobić fotokopie, wyszłam z psem, a ten nie rozumie że ma chwilę posiedzieć spokojnie przywiązany do drzewa... Zerwał się natychmiast, ale przeszło, znają mnie tam więc nie wyproszono pieska.  Wieczorem dzwonił Xavier, że się poślizgnął w kałuży oleju i ma stłuczkę. Na szczęście nikt nie jest ranny, bo wiózł dwoje dzieci, tylko zderzaki poszły. Więc prosi, by Gérard jutro poszukał w dwóch składnicach części zamiennych w okolicy...
Słowem: dużo zamieszania, jak zwykle wokół Gérarda, normalne życie. I jeszcze Dana w szpitalu i jeszcze dziesiątki innych rzeczy. A nawet nie zadzwoniłam do Olgi i Heidrun.
Ale: tylko na kompie, bez wychodzenia z domu, to była wegetacja a nie życie.
Gérad kupił pojemnik na mydła podwieszany pod prysznic, i dużą etażerkę do łazienki, a gdy wyszłam z psem, od razu ją zmontował i wstawił. Obiecuje tu wstawić na zimę swój komputer z super drukarką, co robi świetne fotokopie – nie bądę musiała latać. Poprosiłam o maszynę do szycia, która też jest na terenie, ale używam jej tylko ja.
- Twoje dżinsy są znowu podarte.
- Przywiozę też.
Normalny pracowity dzień.
Tylko ja znowu zaniedbuję swoje sprawy papierkowe (bo upierdol!). I chcę napisać parę rzeczy a na razie tylko wymyśliłam tytuł. "Głos pokolenia", o Marku Gajowniczku, i zestawić go z Kelusem. Stronka fanów Kelusa jest na facebooku i właśnie odszukano mi jeden tekst, co parę lat szukałam. Przyjemność.
I chcę napisać o miłości trubadurów, to dla Jacka z Zielonej Góry. Właśnie wyjaśniło mi się czy olśniło gdy słuchałam na YT Stachury.  Pełno nowych pomysłów, z których połowę zaraz zapomnę. Tak zawsze jest ze mną.
Ale jestem szczęśliwa – to wiem.
10/10/2012  21:10

poniedziałek, 8 października 2012

Rano


Budzik wrzaskiem obudził mnie o 5:00. (Gérard nie umiał go zamknąć.)  Pies w nocy narobił na dywanik w łazience. Gérard sprzątnął, dywanik (formatu średniego ręcznika) do prania, łatwo. Ale wpadłam na pomysł – niech pies, jeśli musi, brudzi pod prysznicem, tam sprzątnąć najłatwiej. Ciepłam tam ten dywanik, ale pies na razie chyba nie rozumie, dlaczego i jego tam pod prysznic wpycham: kładzie się tylko na ziemi i przeprasza. Na kupkę trzeba z nim wyjść w południe. Nie bardzo umie chodzić na smyczy, ale jeszcze mnie nie przewróci. Za to podobno delikatny i przy ludziach, na smyczy, nie chce się załatwiać.  Trzeba namawiać a potem pochwalić. Wodę ma stale, a rano i w południe mam podać 3 garście krokietek. 
Także w nocy pogryzł okładkę klaseru z moimi dokumentami, nic się nie stało.  Moją letnią bluzeczkę w plastiku – uratowałam. Także obgryzane buty Gérarda postawiłam w nocy na jego stoliku. 
Potem Gérard nie wiedział gdzie kawa, gdzie światło w kuchence, ale wszystko się znalazło. Cukier, miseczka. Kawę sobie robiłam w nocy i nie odstawiłam na miejsce. (Gérard nie lubi mojego gatunku, pamiętam z wakacji. Kupię najlepszą neskę  "carte noire" . ) Będę dziś w Auchanie, bo muszę na poczcie pokryć debet na jednym jego koncie (zostawił 600 euro).  Czy pies może zostać sam w domu?  Kiedyś roczna Ida, zostawiona sama, histeryzowała. A jak przywiążę przed pocztą, to ukradną... ( Ida to była jej babka, bo szczeniaka uważamy za córeczkę Suif, co latem umarła.)
Gérard zapomniał w furgonetce (bo przyjechał osobowym) kempingową lodówkę z pieczenią wieprzową. Dziś ją przywiezie. Mój piecyk działa; jeden pojemnik, żeby upiec, też mam... Dokupię słodkich patatów, to lepsze razem niż ziemniaki.  I prosiłam o więcej talerzy i sztućców (co podobno zgarnął) i dużą poduszkę... Zobaczymy.
Na razie: chyba jestem szczęśliwa.
Na kompie posiedziałam tylko do 1–ej a nie do 4-tej i głupie gry już przestały mnie interesować. To też objaw.
Znowu będę mieć trochę reala.
Gérard jest cały w siniakach. Miał wypadek, wpadł pod własny traktor. Deszcz padał, było ślisko, więc chciał założyć tę osłonę z góry.  I nie wyłączył silnika – a tu, bo duże drgania, coś zaskoczyło i traktor zaczął się osuwać po zboczu. Gérard chciał do niego wskoczyć, ale się poślizgnął w kaloszach i upadł. Traktor mu wjechał w bok – Gérard myślał, że mu połamał żebra – ale nie, żadne. Tylko po dwóch tygodniach ma na wątrobie siniakami odduszony ślad opony.  A potem mu o nogi zahaczyło – też całe w siniakach, ale kości całe. (Choć w jednej przy chodzeniu coś jeszcze czuje.)
Byłam przerażona.  A gdyby złamanie nogi czy pęknięcie wątroby?  Nikt by cię nawet nie znalazł na takim odludziu...  Przecież tam cały tydzień nie widziało się człowieka.  (I nawet na środku drogi można było przykucnąć i nasiusiać. Przyjemności: rozpalenie sobie, choćby o północy, ogniska i sikanie w przyrodzie. Kto, gdzie i kiedy może sobie na to pozwolić? )
Ale Gérard, jak koty, zawsze spada na cztery łapy. (Też wyraźnie ma "dobrą karmę".)
- Ale po tym, już więcej tego dnia nic nie robiłem. Położyłem się i do następnego dnia przespałem.
(I dobrze. Lepiej przeczekać zły okres.)
9/10/12


  

8/10/12


Wieczór.  Moje szczęście śpi w moim wąskim panieńskim łóżeczku (wcześnie zasypia i rano o 5:00 wstanie), pies na dywanie ( na razie nigdzie nie nasikał). Ja siedzę na kompie. Zjedliśmy wspólnie. Zrobiłam mu pranie. Podzieliłam miejsce w szafie. Wyniosłam śmieci i szkło (ten pojemnik trochę dalej), to ostatnie wyjście było z psem. Chyba jestem szczęśliwa. W moim świecie wszystko w porządku.  Też mam kogoś do kochania.

I do François przesłaliśmy życzenia. 

A co ja się będę ...?


A co ja się będę szczypać....?  Gérard niedowidzi z bliska (moich zmarszczek na przykład) a bałaganiarz jeszcze większy ode mnie.  Że okno niedomyte – nawet nie zauważy, także kurzu w łazience.  Ale lodówka – musi być pełna i mięsna! A u mnie pusto i wegetariańsko....  No nic, tu sam robi (i hojnie!) zakupy.  Bagietka ma być świeża i od najlepszego piekarza (ten przy Franprixie, niedaleko,  się nada). (Ja będę po nią latać.)

W łazience duży ręcznik (nie mam!) i łapki. I Gary! Dużo, ciężkie, żeliwne, rozmaite!  A u mnie nawet miejsca na to...

I pies przecież będzie zmieniał zęby i sikał i  co kilka godzin potrzebował  wyjścia.  Muszę zabezpieczyć wszystkie kable i buty!
Myślę, że moje życie będzie dużo bardziej ożywione i ruchliwe.

Wszystko jest przejściowe. I to długo nie potrwa. Oboje wiemy, że za ciasno i niewygodnie.  Mam złożyć podanie o większy metraż, 2 pokoje, byłam m.in. w tej sprawie z Daną w zeszłym tygodniu o b.uprzejmej pani Marie.  W przepisach jest zmiana, już można niekoniecznie w tym samym miasteczku, ale w całej Ile-de-France, nawet w Wersalu.   Zachodnie dzielnice są śliczne, czyste, bogate i białe, ale w tych wschodnich, mieszanych, żyje się ciekawiej i taniej.  W każdym razie na zmianę się czeka średnio 3 lata.  A dusimy się dzisiaj..

Co tam! Od wiosny będzie Normandia, teraz też chyba w każdy week-end. Gérard woli swój teren, a u mnie tylko – no, miejsce pod dachem, z wodą i prądem, w rezerwie. 

I garaż!  Tu – niebezpieczna dzielnica, samochody okradają.  Marta wspominała, że mogą udostępnić miejsce na ich, zamykanym, obok. Ale teraz znowu wyjechali do Polski. Wrócą po trzech tygodniach. 

8/10/12  - zauważyłam, że to nowe miejsce na bloga nie zawsze notuje mi datę. A jeszcze nie wiem jak to się ustawia. Trzeba będzie dorzucić ręcznie. Za to wyświetla godzinę – nie wiadomo po co. I nawet nie moją, ale czas chyba w Kalifornii.

8/10 – urodziny François. Jest na facebooku, oglądałam jego fotki z Gujany czy z Sahary... Odezwać się i złożyć  życzenia?

niedziela, 7 października 2012

Fałszywa poziomka


A po co ja dzwoniłam do Gérarda? No, pretekst żeby usłyszeć jego głos.  Spytałam o jego  wizytę u oftalmo, bo  mogę  mu towarzyszyć. Ale następna ma być  w grudniu.

Bo Gérard ma coś z oczami. Starość nie radość, różne rzeczy się w  człowieku psują. Siatkówka mu zanika? Jakieś niedowidzenie?  Jest wyraźnie cieńsza, co wychodzi na zdjęciach. Poradzić na to się nie da, więc tylko do kontroli co parę miesięcy.  I jako lekarstwo coś z tych dodatków do jedzenia, pełne omega-3, różnych witamin i mikroelementów. Bez recepty, więc płaci się pełną cenę. Kupiłam mu to ostatnio, opakowanie coś 30 euro.

A jak Gérard właściwie widzi? Bo w drodze do Normandii prosi, żebym głośno ogłaszała kolory świateł na drodze co ponoć z powodu odblasków nie zawsze widoczne:  czerwone, czerwone, zwolnij... zielone! można ; teraz żółte migające...  Co dwie paru oczu to nie jedna.

Kiedyś Gérard był najlepszym kierowcą, ale potem (wspomniał Xavier) miał jakiś wypadek czy stłuczkę i przestał się tym chwalić...

Byłam z nim latem na na tym przeglądzie. XX-ty Paryż, Szpital Rotschilda.  Samochodem, co prawie szaleństwo. Najpierw: znaleźć parking. Potem – parkometry w Paryżu tylko na kartę Moneo (bo na drobne to by okradali, jak rozbijali kabiny telefoniczne zanim wprowadzono karty). Nie mam. Do nabycia w tabaku. A gdzie on? Chyba z przystanek metra dalej... Ale najpierw załatwiliśmy formalności i zostawiłam Gérarda w poczekalni na badanie. Potem oblatałam, znalazłam wszystko, zapłaciłam – a Gérard jeszcze tam czekał z zakropionymi oczyma.

Po godzince wyszliśmy. Ale Gérard nie powinien zaraz siadać za kierownicą. Naprzeciwko był park. Zobaczmy!

Dzień piękny, park śliczny i właściwie mi nieznany. Strzyżone trawniki, pojedyńcze stare drzewa, w dole stawek.  To cedr libański, to buk, to sekwoja... a czujesz ten zapach, jakby kot nasikał? To bukszpan, też duże drzewo, stare.

Że przed południem – park pusty.  Tylko na trawniku dwie gromady staruszków robią ćwiczenia tai-chi.

- Byłam raz na jednych zajęciach tai-chi, z Irenką. Niby nic, ruchy płynne, a pracuje każdy mięsień, nawet te nigdy nie używane.  Po godzinie wyszłam zmęczona.  Na pewno bardzo zdrowe. Widzisz? Płacą za to, ćwiczą z instruktorem.

I tam, blisko wejścia do parku, przy kaskadzie, rosła "fałszywa poziomka". Widziałam już tę roślinę. Pierwszy raz w Chateau-Thierry, w rogu trawnika wokół bloku Dany, wśród bluszczu i leszczyny. Teraz wzięłam odnóżkę, lecz zdechła mi, bo był upał a ja w samochodzie nie miałam dla niej wody. Chcę ją jeszcze raz, do kompletu, bo wokół domku Gérarda,  tam gdzie tulipany, sadzę szlaczek poziomek, potem truskawek (też bardzo dekoracyjne i dodatkowa zaleta że jadalne) i jeszcze jest miejsce na tę fałszywą poziomkę.  Ta niejadalna, lecz zachwycam się osadzeniem owocu.  Liść ma poziomki, kwiat też, ale żółty, owoc też jak poziomka czerwony, lecz bardziej zbliżony do kulki. W środku biały, bez żadnego smaku. Lecz cała fantazja jest w osadzeniu owocu: zielone 10 płatków (nie kwiatu lecz to co wcześniej, ma to jakąś fachową nazwę) z których co drugi na przemian odchyla się bardzo dekoracyjnie na zewnatrz a co drugi do środka i przytrzymuje owoc jak w renesansowym klejnocie.  Natchnienie dla złotników.

 

 

 

 

 









Eksmisja


Nareszcie. (Czy: o, cholera?) Gérard już dawno miał nakaz. Dom już kilka lat temu sprzedali, miał zostać wyburzony, chciano postawić nowe bloki o lepszym standardzie i z tarasami na dachu – no prawie pałace! 
A Gérard siedzi.  Tyle, że przestał płacić i piękne mieszkanie doprowadził do stanu zaniedbanego skwatu. W Wielkanoc myłam okna, co z 10 lat nie były nawet przetarte! (Przymknęłam okiennice, bo wstyd przed sąsiadami.) A firanki to dwa razy musiały przechodzić przez pralkę.  Ja w takim wnętrzu dostałabym ciężkiej depresji!
Gérarda cały dzień nie ma, pracuje, nieraz daleko. Pies sam w mieszkaniu, sra w holu, w piwnicy, czasami w łazience. Cały dom cuchnie!
Czy jestem czarownicą? No, nie chciałam żeby pies srał po domu...  Ale pies w ogóle przestał srać i umarł.
Wiem, że mi się prędko spełniają życzenia. Wróciłam na swoje śmiecie, na kompa, odpoczęłam i zaczęłam się nudzić. Tam było realne życie, pełno roboty, przyroda, a tutaj co mam? Tylko kompa. (No, ciepło zimą i w ogóle wygodnie.)

Nie chcę stracić kontaktu, a Gérard, zamiast mieć miły głos w telefonie, to na mnie warczy. A ja tylko chciałam trochę odpocząć! Nie zakończyłam tam jeszcze roboty: miałam rozsadzić truskawki w warzywniku (Gérard miał wcześniej zaorać), wsadzić w ziemię tę ostatnią torebkę 20 tulipanowych cebulek (różne kolory). Dostałam też jedną cebulkę lilii takiej do pierwszej komunii – też trzeba z nią coś zrobić przed zimą...

Miałam cudne wakacje w naturze, zakochałam się w terenie Gérarda. A jakie tam widoki!  Ogródki działkowe, grzebanie w ziemi, "cały dzień na czworakach" (wyrażenie Gérarda o żonie patrona) to wspaniałe zajęcie dla osób już starszych.

A teraz: zrobiłam coś.  Jeden znajomy na fb zareklamował jakiś lek ziołowy (na raka). Coś mnie tknęło. Zapytałam o żonę. Rany boskie! Jest po trzeciej chemii, potem operacja. A ja się dopiero teraz dowiaduję!  Ale o sprawach smutnych nie informujemy znajomych.

Wysłałam pieniądze.  Spontanicznie. Bo mogę, bo w końcu odkręciłam sobie emeryturę. (Przedtem to mało z głodu nie zdechłam gdy mi obcięli zasiłek. No nie, przesadzam. Ale było skromnie i poszły wszystkie moje oszczędności. Na szczęście wtedy właśnie odkręciło się z Gérardem i to on mnie pysznie i obficie karmił. Sama płaciłam tylko za swoje papierosy.)

Więc taki dar, w ciemno, ćwiczenia w "dana" (hojności, pierwsza paramita) daje dobrą karmę. Szybko.

Zadzwoniłam wieczorem do Gérarda w jakiejś sprawie. A ten – że dzwonił do mnie. Nie dostałam? (No bo telefonik nieużywany i nieopłacony.  Sprawdzam: podobno jest na sekretarce. Ale ja znowu odcięłam się od świata, nawet nie otwieram listów.  

Objawy jak w depresji? Nie jem, nie wychodzę z domu, dużo palę i gram w głupie gry na kompie. Psychicznie czuję się jak zwykle, ale pamiętam, że z Gérardem byłam dużo szczęśliwsza.

Psychicznie  - depresja mnie nie rąbnie, na to mam gwarancję. Ale ten mój tryb życia: komp, papierosy, robienie z dnia nocy – nie służy realnej akrywności. )

No, ale. Dzwonię do Gérarda i słyszę o eksmisji.

- To przyjedź do mnie.

- OK.

I będzie jutro.

Mam tremę. Ciasno. Za blisko. Ile czasu minie zanim się zagryziemy? Ma nowego psa który wszystko pogryzie i obsika. Nie to... Nie sypiałam, nie jadłam, jestem przemęczona. Gérard się zrywa przed świtem a ja koło południa. Padnę, wszystkie upodobania mamy odmienne. Ja palę jak komin, Gérard już nie, ale pije, największy pack piwa na tydzień. A trudno o tolerancję dla zwyczajów, których sami nie podzielamy

Ale, k..., sama tego chciałam. Samotnie i tylko na kompie – to nie życie, to była wegetacja. A teraz – będę padać na pysk ze zmęczenia.  Lecz, mimo wszystko, się cieszę. ( Chyba jednak go kocham.) 

Manon


Jeszcze były urodziny Manon. Byliśmy latem na urodzinach jej braciszka Néo (nosi imię po bohaterze Matrixa). Zawieźliśmy 2 kilogramowe pudła żelków wcześniej przygotowane. A dwa – żeby i dla Manon było, bo jak mi tłumaczył Xavier dawno temu, dlaczego płacze dziewczynka w "Małym domku na prerii":
- Bo to nie jej urodziny, a ona też chce prezenty...
Ja jeszcze dokupiłam DWA zestawy kolorowych pisaków (po 36 sztuk) i całą barquette papieru do drukarek i po 3 tekturowe teczki na zachowanie najładniejszych rysunków. Jeszcze w pośpiechu chwyciłam kolorową przecenioną piłeczkę, co rzucona na ziemię, (czasem) świeci.
Gérard nie miał pomysłu. Zapytał:
- Co Néo najbardziej lubi?
- Samochody!
Już ma! Tego plastikowego dźwigu (chyba na pedały?), z przyczepą i ruchomym przodem, to nie przebijemy. Zreszta najbardziej lubi prowadzić prawdziwą furgonetkę siedząc na kolanach swego ojca. Wobec tego Gérard po prostu ofiarował w kopercie 20 euro.
Pieniądze, kilogramy cukierków, przybory szkolne – schowała  mama. Chłopczyk został z piłeczką.
A teraz urodziny Manon. Z Gérardem się pożarłam, lecz chcę utrzymać kontakt. Dziewczynka mi się podobała, była delikatna i mądra. Gdy ją poznałam, brakowało jej dwóch ząbków i wyglądała trochę jak wampirek. I śmiała się ciągle! Patrzyła na mnie i się śmiała, maleńka czarowniczka.  
Sama, z własnej inicjatywy, zapytywała co robimy w sprawie kota. A gdy Suif umarła i została pochowana, też zapytała, czy może zobaczyć.
- Tak. Ale najpierw nazbierajmy trochę kwiatów. To będzie miło z naszej strony. (Bo nic więcej już dla Suif nie możemy zrobić.) I każdy na grobie Suif złożył swój bukiecik. 
Powolutku oswaja się dzieci ze śmiercią...
A teraz Manon  będzie miała urodziny.  Latem ofiarowałam jej mój pierwszy tom Harry Pottera, lecz wracając z wakacji mi go zwrócili. Jeszcze za trudne dla niej.
Byłam trochę zaskoczona. Prezentów się nie zwraca? Ale fakt, do mojego egzemplarza byłam przywiązana a Manon wolałabym ofiarować nową całość. (I tak się stało.)
Zamówiłam we FNACu (największa księgarnia), całość w w ozdobnym kuferku, wydane u Gallimarda (coś z 70 euro). A u Chińczyka znalazłam bibelocik: śliczną kostkę 3 x.3 centymetry z przeźroczystego plexi a w środku  narysowany króliczek. (Manon ma w domu miniaturowego królika.) Można ją nosić w piórniku.  I torebka balonów (tych większych) z napisem: 18 lat.  Bo na 8 nie mieli. Ale tę jedynkę można skreślić.
Wysłałam pocztą ( i na fb dostałam od Xaviera podziękowanie). A Gérardowi przypomniałam, że u niego są przygotowane 2 kilogramowe torebki różnych żelków i to puzzle, co jeszcze obciągnięte plastikiem. (Chyba jeszcze Letycji, ale teraz córeczka jest w puzzli wieku.)
Zresztą Gérard przywiózł jakiś stary plastikowy samochód, co pętał się po domu. I Xavier go z uśmiechem powitał a Néo zaanektował zaraz  Ja tej zabawki nie znałam, więc pewnie do Manon należała.
K..., jak ja kocham tę rodzinę!  Jak usłyszałam tonton Pierre w telefonie, to aż mi się miękko zrobiło. 

"Niezadowoleni z blog.pl"


Poprzednie wpisy miałam opublikować 4/9/12, pamiętam.  I z zaskoczeniem odkryłam, że blog ma zmieniony wygląd, a ja na niego nie mogę wejść...
To świństwo, co spotkało bloggerów, to ja jeszcze opiszę.  Cały wkurw związany z nieporozumieniem z Gérardem włożyłam w pyskowanie: maile do administracji, odzyskiwanie hasła, alarm podniesiony z powodu odhasłowania blogów i przy każdej notce podawanie nieraz prawdziwego nazwiska...  Kto miał bloga na hasło, robił to nie bez powodu. A teraz nagle wszystko stało się  dla każdego dostępne: dla znajomych z reala, (nie)życzliwych, męża, żony...  I nawet sam autor nie może (z powodu bałaganu z hasłami) wejść by wymazać...  Poważne naruszenie danych osobowych. Dopiero po moim pyskowaniu połapali się i blogi na hasło są całkiem niewidoczne. Dla autorów tak lepiej, ale dla mnie? Miałam hasła do kilku blogów ulubionych znajomych (czy Pani Brovary zupełnie przepadła? To duża strata także literacka, tam było wspaniałe pióro, i ostrość widzenia, i cynizm).
Właściciel bloga (jeśli udowodni, że to jego) dostanie hasło i może odtajnić. Lecz Agata od roku nic tam nie dopisał, martwię się o niego.
Założyłam na facebooku grupę "Niezadowoleni z blog.pl".  Wydaje mi się, że można ich nawet skarżyć o naruszenie czy zniszczenie własności autorskiej. 
Blog, dawniej, to była STRONKA PRYWATNA autora. Za to się nawet zapłaciło (SMS za kilka złotych, lecz zawsze).  A na swoim prywatnym terenie nikt nie zniesie, żeby ktoś mu choćby odcień czy kształt czcionki zmieniał.  Na blog składała się  treść + szata graficzna, nieraz z dużym nakładem pracy wycykana, każdy blog był inny - I – do bloga należały także linki, co razem pozwalały śledzić znajomych i zainteresowania autora, poznawać przyjaciół przyjaciół i znajomych znajomych...   Byliśmy powiązani wspólną blogosferą.  Wszystko znikło, u mnie wymazano e-prasę, muzykę, fora dyskusyjne, przyjaciół...
Ech...
Ale na razie wolę o czym innym.
PS: Paskuda żyje nadal!  Znowu sępi na oknie i mi sra na balkon. Który to już rok go podkarmiam? A groch i ryż zdrożały w Auchanie o parę centimów po wakacjach.  Nie szkodzi, stać mnie. Ucieszyłam się, że jeszcze jest. 

Luiza


Gérard ostatnio stracił swoje zwierzęta. Coś do dbania, opieki i kochania, chroniły przed samotnością. Kotka wyskoczyła oknem a stara suka umarła. No, ja się przyplątałam, ale ja mu psa nie zastąpię.
Ja też straciłam Paskudę, tego gołębia, co już ponad dwa lata dokarmiałam. Pewnie nie żyje, staruszek, bo już wiek po nim było widzać i na jedno oko chyba niedowidział.
W następny week-end Gérard wspomniał, że Xavier mu szuka labradora na necie. Ktoś podobno je ma wśród jego znajomych.
- I znowu obsra cały dom. Nie wystarczyłby yorkshire albo jamnik? Taki mały może się załatwiać w kocią kuwetkę.
No i niedługo telefon: jest szczeniak!
- Wybierz dobrze – mówi Gérard. – Ma mieć silne łapy, nie być tchórzliwy, mieć dobrą mordę (najlepiej dziewczynkę).
I, po drodze na week-end, podjeżdżamy do Xaviera.  Gérard, w szczęśliwym oczekiwaniu, jak na spotkanie z narzeczoną. Ja czekam w samochodzie, wczesny ranek. Pozdrawiam Laetycję (staje w oknie). Z Xavierem przynoszą  sporego czarnego pieska. Wykapana Suif! Sympatyczny, zrównoważony, całą drogę grzecznie przespał.  Gérard szczęśliwy. Po paru dniach wybrał mu imię: Luiza!

Wciąż mam reminiscencje z Harry Pottera. To zaskoczenie, gdy szyba znikła i kotka wyskoczyła oknem.  W pierwszym tomia Harry'ego znika nagle szyba w ZOO i wąż boa ucieka do wytęsknionej Brazylii. Potem Gérard wykuwa kilofem i łopatą grób dla Suif jak Harry Potter osobiście, ręcznie, nie używając magii, grób dla domowego skrzata. I jak na pogrzebie olbrzymiego pająka profesor Horacy mówi do Hagrida: "straciłeś ukochaną istotę" choć Ron uważa, że bez tego potwora na świecie jest lepiej.
A teraz: radość Gérarda. To Hagrid, gdy wylągł w ogniu smocze jajo:
- Ti ti ti, pokaż, gdzie jest mamusia? – do potwora.

Szczeniak ma 4 miesiące. Za darmo, tylko książeczka zdrowia, chip, pierwsze szczepienia – w sumie 150 euro.  Xavier zapłacił, nie chiał by mu zwrócić. Więc Gérard mu kupił za 100 débroussailleuse (czy tronçonneuse, piłę łańcuchową do wycinania krzewów).  Gwarancja czy dowód zakupu została w mojej kieszeni. A w domu Gérarda kilka moich książek z biblioteki. (Więc jeszcze się zobaczymy.) Bo zwrócił mi klucze i zażądał swojego. 

-  Zatrzymaj je w razie czego...
- Wolę pod mostem niż u ciebie!  W ciszy i w milczeniu to świat złotej rybki!
(A ja nie znoszę jego zbyt głośnego radia! Non-stop, nawet gdy zasypia. Nawet gdy już zasnął, radio stale gada i mi własne myśli ucina i w zasypianiu przeszkadza!  Na Karma-Lingu obowiązywała cisza i skupienie!
I w dodatku, żeby coś na poziomie. Ale jego ulubiony program, "Grosses têtes", uważam często za wulgarny. Grupa starych facetów, w młodości anarchiści, dziś łysi i z brzuchami a poglądów nie zmienili.
Ot, główna nasza niezgodność.  I nieadekwatność naszych książek: nic z jego nie jest czytelne dla mnie i odwrotnie.  Ale oboje lubimy dobrze wykonaną pracę. Tylko on pracuje w realu a ja na internecie.)

Rozwód (cholera!)


Miło było, ale się skończyło. Popyskowaliśmy sobie, tzn on: "jak ci się nie podoba, to spierdalaj!" i wysadził mnie przed dworcem.  A oboje mamy dosyć stanowcze i gwałtowne charakterki. Ja byłam wściekła, ale widzę, że week-end razem – OK, ale za długo ze sobą wytrzymać to trudno. A tu już razem prawie 3 tygodnie. Każde z nas ma już odmienny tryb życia i upodobania. (Jak ja z nim wcześniej tyle czasu mogłam wytrzymać? No, bo był Xavier...)
Ejja mówi, że jedna kłótnia to jeszcze nie rozwód. Ale cholera wie? Gdy już nie ma wspólnych dzieci do odchowania ani zależności ekonomicznej? Seks też już w naszym wieku nie taki ważny czy częsty.
Na razie – trochę od siebie odpocznijmy.

Dworzec pusty, wg rozkładu będzie coś dopiero za parę godzin. Potem 2 popołudniowe połączenia do Paryża. Przez inne miejscowości. 
- Jaka różnica w cenie?
- To samo (coś 27 euro z groszami).  Ale ten pierwszy dowozi autobusem do Abbeville. Czy zanotować pani godziny?
- Nie trzeba. Czyli jak na pierwszy nie zdążę, to mogę tym drugim?
Bo zaraz przy dworcu jest deptak nadmorski, potem plaża. Dzień słoneczny, niebo bez jednej chmurki, zamierzam się poopalać. Morze niskie (dopiero zaczyna się przypływ), ale plaża kamienista i nieco za zimno na kąpiel. Wyraźnie po sezonie, młodzież znikła, przechadzają się tylko pary staruszków. Wystarczy tych przyjemności, pojadę tym pierwszym.
Autobus bocznymi drogami zajeżdża do każdej wioski, zbiera pasażerów. Pejzaż płaski, białe krowy na pastwiskach. Z Abbeville pociąg, potem z Amiens drugi... I jestem na Gare de Nord po 19. Piątkowy wieczór, zaczyna się week-end.  Na dworcu wypijam pyszną kawę (że z papierosem, trzeba wyjść przed dworzec). Wcale się do domu tak nie spieszę, bagaż lekki,  wpadnę na Marais, oblecę tę gejowską dzielnicę. (W tym roku, zajęta Gérardem, przegapiłam gejowską paradę. Zapomniałam po prostu, ot co. No cóż, wrócę do nich, bo co mi zostało? To geje są najlepszymi przyjaciółmi.)
Zmierzam do metra. Kłania mi się jakiś facet.
Facio przystojny, dobrze ubrany, grzeczny. Znam go? Niestety, nie mam pamięci wzrokowej i stąd różne gafy. Na wszelki wypadek jestem grzeczna.
  - To do mnie?   
- Tak. Zauważyłem panią przed dworcem. Czy chciałaby pani, nic nie robiąc, zarobić parę groszy? 100 euro.
A więc nie zna, podrywa.  Szkoda że w ten sposób, bo nawet mi się podoba, ale mam zasady.
- Och! Ale przypuszczam, że to coś nieskromnego (impudique), więc nie.
I spadam. Ale poprawił mi humor. Widać nie jestem jeszcze takim starym pudłem. Wyglądam świetnie (obejrzałam się w toalecie w pociągu): obcisły podkoszulek (bez stanika) elastyczny, w biało-niebieskie paski,  dżinsy, opalona na maxa, włosy spalone słońcem ( i już trochę za długie) – widać że wracam z udanych nadmorskich wakacji.