Wrócili, dwa dni temu. Cali i zdrowi, choć podobno
ostatniego ranka to tam już był przymrozek. Pełno zamieszania, pies skacze,
Gérard wnosi torby, a ich pełno. (Następnym razem trzeba wziąć od razu wózek
jak z Auchana (które zawsze się pętają przy domu) i przewieźć wszystko od razu.
Pełno wszelkiego dobra – gdzie ja to pomieszczę? Jedzenie do lodówki, ale jego komputer
(którego wcale nie chce uruchamiać), wspaniała drukarka z ksero i cichutka,
olbrzymi płaski ekran (mogę używać). Ale ja jeszcze nie podłączyłam tego, co z
Rysiami kupiłam w Emmaüs (17", 20 euro). Tylko duża lampa za (3 euro) się
przydaje. Jeszcze jego ubrania, narzędzia(?), elektronika, kable i różne
gadżety (Gérard je chyba kolekcjonuje, jak to chłopcy). Dostaję zupełnie nowy
telefonik mojej ulubionej marki (Samsung, uważam je za nieco solidniejsze, a ja
nie jestem z moimi rzeczami za delikatna. Laptop też u mnie od razu by oddał
ducha, więc nawet się nie przymierzam do laptopa).
- Ładny, ale na co mi to? Nie potrzebuję?
- Bo twój nie działa.
- Nie działa, bo nie zapłaciłam.
(Bo po co? Telefonowałam tylko do
Gérarda. Do innych mam w domu skype i
ten stały co najwygodniejszy.)
A Dana mi nadała, że
najtaniej przez PrixTel, już kilka tygodni, i nawet zajrzałam na ich stronkę, i
ten nr RIO dostałam... no i jak zawsze, zamiast doprowadzić jedno do końca, to
się zajęłam czymś innym.
Jakoś upycham wszystko.
Chwilę rozważamy, jak przemeblować czy co ewentualnie dokupić. Gérard już drugi
raz wspomina o kanapie... Pewnie mu za ciasno na moim wąskim łóżeczku. U siebie
przyzwyczajony do dużych małżeńskich łóż, prawie kwadratowych.
- Hm, "mój gatunek"
nie lubi kołyszącego się noclegu. Najlepszy dla mnie jest materac z gąbki na
podłodze, stabilny i wygodny, idealnie prosty.
A Charles wybierał zawsze najwyższe
miejsce. A teraz nawet sobie zbudował dom na
drzewach. (Lecz on jest Garuda, żywioł powietrza, a ja z tygrysów (wg
nomenklatury Gesar).
Wychodzę po bagietkę z
pieskiem. Drzewka co parę dni temu były
brązowo-bordo, teraz mają wyblakły kolor suszonej róży, podszyty żółtym. Jak to się zmienia szybko!
Dziś pies pożarł zmiotkę. To chyba niemożliwe, ale
nigdzie jej nie mogę znaleźć. A dziś rano potrzebowałam. Obudziłam się i patrzę z zaskoczeniem: co
jest na moim dywanie? Przecież karczochów nie kupowałam – za duży z nimi
upierdol. Pomiędzy podartymi kartkami (pies teraz rozdziera reklamową aż
książeczkę z zabawkami, co będą w sklepach na Noël) – jakieś części roślinne
(dziś zrobił wyjątkowo duży nieporządek). Dopiero musiałam wziąć w rękę: pies
wyciągnął z kosza kitę ananasa, i jak to on lubi, rozszarpał na pojedyńcze
liście.
Dziwne. Przecież jak wczoraj
częstowaliśmy to tylko skosztował z grzeczności i nawet nie zjadł.
Za to dziś sam mi powiedział,
że już pora z nim wyjść. Więc zamknęłam kompa, wychodzimy, i pies też
grzecznie, sam z siebie, bez długiego łażenia i namawiania, zrobił swoje dwie
crottes na trawniku pod oknami sąsiada.
Na razie tam nikt nie
mieszka: trawnik zaniedbany, a w pionie wszystkie żaluzje zamknięte. A zanim
ktoś się wprowadzi i będzie miał za złe, pies już się nauczy robić i w innych
miejscach.
Jestem zadowolona: być może
skończą się katastrofy w łazience.
29/10/12