Piesek pożarł moje czerwone
światło odblaskowe od roweru i dwa długopisy, które ściągnął ze stolika. Tego mu nie wolno, ale jak mu wytłumaczyć? Gdy siedzi,
mój niski stolik ma wygodnie pod brodą. A jeszcze podobno urośnie...
Światełko miało już parę wypadków, parę razy z rowerem
upadłam. Ale podklejone skoczem trzymało się dobrze, nic nie było widać. A
teraz rower upadł, bo nieco zamieszania i przemeblowań, trzeba miejsca na zimę
dla dwóch osób – widocznie Gérard nie dopatrzył a pies zjadł. Lubi gryźć plastikowe
rzeczy.
No trudno, w dzień światełka nie potrzebuję, a w nocy roweru
nie używam.
Ryżową szczotkę też musiałam kupić nową, z poprzedniej
została już mniejsza połowa. (4,50 euro u Chińczyka! – ale przy okazji
oglądałam tam smycze z metalowego łańcucha, 1,20 m za 9 euro, a Gérard
zauważył, że smycz pieska już w połowie przegryziona.)
Nowa szczotka jest w tej chwili za duża, ale pies ją od razu
zaanektował i wkrótce obgryzie do pożądanej, wygodnej w ręce, wielkości.
Wszystko w porządku.
Trzy długopisy. A jeden był
bardzo dobry.
Ważymy: 55-72-25. Dziś. Hm.
Za to ciśnienie mam w końcu
normalne, a nawet w momentach: optymalne.
I nawet nie czuję się zdechle przy takim dużo niższym niż to, z czym 20
lat chodziłam. Czyli: Amlopidyna skuteczna. Tyle, że w skutkach ubocznych
obleja mi oskrzela jakimś przeźroczystym żelem. No i tyję po niej, a pierwsza
to zawsze d... rośnie. Potem będzie trochę brzucha (a lubię mieć płaski i
twardy) a biust dopiero na końcu wróci do normy, bo ostatnio coś mi trochę
przyklapł. I chyba mam po niej paradentozę...? Czy tylko skaleczyłam dziąsło a
reszta to moja hipochondria i brak zaufania do lekarzy?
Jutro jedziemy na kilka dni
do Normandii. Ja też. Chyba przeżyję i się nie zaziębię. Cyklameny pójdą do
gruntu: dwa w dobrej formie a fioletowy zdychający – ale damy mu szansę.
Bo Xavier zakupił okazyjnie
kilka nowych drzewek owocowych a teraz jest pora żeby je posadzić. Podobno dwie
renklody i jeszcze coś.
I dwa krzaki jeżyn
wielkoowocowych bez kolców. Te z odzysku.
Istnieją, widziałam takie w Szwajcarii, ale IMHO jeżyny kolcami zachwaszczają
ogród i ja bym nie sadziła takiego badziewia. No ale Gérard je lubi a teren
jego.
To przesłanie pieniędzy chorej
przyjaciółce było chyba "dobrą akcją". Od razu mi niebo wynagrodziło:
poznałam całe forum przyjaciół. Bo zgadało się na necie, że synek wirtualnej
znajomej ma zespół Aspergera. Ki diabeł? Coś słyszałam, ale weszłam na ich
forum, żeby lepiej zobaczyć.
Aż mnie zatkało: normalni
inteligentni ludzie rozmawiają sobie o tym i owym – a każdy jest taki jak ja!
Zgadzają się nawet drobne szczegóły!
Czyli: ja też mam ten Zespół Aspergera, a tyle lat przeżyłam i o tym nie
wiedziałam. No owszem, nie jestem zbyt towarzyska i mam tę nadwrażliwość na hałas,
no i nie rozpoznaję twarzy znajomych – myślałam, że to przez moje okulary (albo
po prostu niezbyt mnie interesują) - a
teraz czytam, że to aż jednostka chorobowa, coś z pogranicza autyzmu. Na
szczęście z nienaruszoną inteligencją. W zaletach: dobre IQ, encyklopedyczna
wiedza na ulubiony temat, liczne
abstrakcyjne hobby i zainteresowania – wymieniają nauki ścisłe i
religioznawstwo. Matematyka to dla nich
małe piwo, i wymieniają ulubione działy, moja teoria liczb (matematyka najczystsza) też jest.
Każdy się zna na kompie a co drugi pracuje w informatyce. Skarżą się na
kiepskie relacje społeczne w realu i na nieumiejętność "gadania o
niczym".
Normalni inteligentni ludzie,
zupełnie jak ja! Z zadatkami na naukowców czy badaczy-amatorów. Ciekawie mi się z nimi gada i czuję się
"jak w domu". 11k, zajrzyj
też, to na http://aspi.net.pl/ .
13/11/2012