wtorek, 13 listopada 2012

ZA


Piesek pożarł moje czerwone światło odblaskowe od roweru i dwa długopisy, które ściągnął ze stolika. Tego mu nie wolno, ale jak mu wytłumaczyć? Gdy siedzi, mój niski stolik ma wygodnie pod brodą. A jeszcze podobno urośnie...
Światełko miało już parę wypadków, parę razy z rowerem upadłam. Ale podklejone skoczem trzymało się dobrze, nic nie było widać. A teraz rower upadł, bo nieco zamieszania i przemeblowań, trzeba miejsca na zimę dla dwóch osób – widocznie Gérard nie dopatrzył a pies zjadł. Lubi gryźć plastikowe rzeczy.
No trudno, w dzień światełka nie potrzebuję, a w nocy roweru nie używam.
Ryżową szczotkę też musiałam kupić nową, z poprzedniej została już mniejsza połowa. (4,50 euro u Chińczyka! – ale przy okazji oglądałam tam smycze z metalowego łańcucha, 1,20 m za 9 euro, a Gérard zauważył, że smycz pieska już w połowie przegryziona.)
Nowa szczotka jest w tej chwili za duża, ale pies ją od razu zaanektował i wkrótce obgryzie do pożądanej, wygodnej w ręce, wielkości.
Wszystko w porządku.

Trzy długopisy. A jeden był bardzo dobry.
Ważymy: 55-72-25. Dziś.  Hm.
Za to ciśnienie mam w końcu normalne, a nawet w momentach: optymalne.  I nawet nie czuję się zdechle przy takim dużo niższym niż to, z czym 20 lat chodziłam. Czyli: Amlopidyna skuteczna. Tyle, że w skutkach ubocznych obleja mi oskrzela jakimś przeźroczystym żelem. No i tyję po niej, a pierwsza to zawsze d... rośnie. Potem będzie trochę brzucha (a lubię mieć płaski i twardy) a biust dopiero na końcu wróci do normy, bo ostatnio coś mi trochę przyklapł. I chyba mam po niej paradentozę...? Czy tylko skaleczyłam dziąsło a reszta to moja hipochondria i brak zaufania do lekarzy?
Jutro jedziemy na kilka dni do Normandii. Ja też. Chyba przeżyję i się nie zaziębię. Cyklameny pójdą do gruntu: dwa w dobrej formie a fioletowy zdychający – ale damy mu szansę.
Bo Xavier zakupił okazyjnie kilka nowych drzewek owocowych a teraz jest pora żeby je posadzić. Podobno dwie renklody i jeszcze coś.
I dwa krzaki jeżyn wielkoowocowych bez kolców. Te z odzysku. Istnieją, widziałam takie w Szwajcarii, ale IMHO jeżyny kolcami zachwaszczają ogród i ja bym nie sadziła takiego badziewia. No ale Gérard je lubi a teren jego.

To przesłanie pieniędzy chorej przyjaciółce było chyba "dobrą akcją". Od razu mi niebo wynagrodziło: poznałam całe forum przyjaciół. Bo zgadało się na necie, że synek wirtualnej znajomej ma zespół Aspergera. Ki diabeł? Coś słyszałam, ale weszłam na ich forum, żeby lepiej zobaczyć.
Aż mnie zatkało: normalni inteligentni ludzie rozmawiają sobie o tym i owym – a każdy jest taki jak ja! Zgadzają się nawet drobne szczegóły!  Czyli: ja też mam ten Zespół Aspergera, a tyle lat przeżyłam i o tym nie wiedziałam. No owszem, nie jestem zbyt towarzyska i mam tę nadwrażliwość na hałas, no i nie rozpoznaję twarzy znajomych – myślałam, że to przez moje okulary (albo po prostu niezbyt mnie interesują)  - a teraz czytam, że to aż jednostka chorobowa, coś z pogranicza autyzmu. Na szczęście z nienaruszoną inteligencją. W zaletach: dobre IQ, encyklopedyczna wiedza na ulubiony temat, liczne  abstrakcyjne hobby i zainteresowania – wymieniają nauki ścisłe i religioznawstwo. Matematyka to dla nich  małe piwo, i wymieniają ulubione działy, moja teoria  liczb (matematyka najczystsza) też jest. Każdy się zna na kompie a co drugi pracuje w informatyce. Skarżą się na kiepskie relacje społeczne w realu i na nieumiejętność "gadania o niczym".
Normalni inteligentni ludzie, zupełnie jak ja! Z zadatkami na naukowców czy badaczy-amatorów.  Ciekawie mi się z nimi gada i czuję się "jak w domu".  11k, zajrzyj też, to na http://aspi.net.pl/  .
13/11/2012

środa, 7 listopada 2012

Żyjemy


Żyjemy. Miło i przyjemnie. Ważymy: 55-73-23 (i to dane sprzed tygodnia!). Mi przybyło kilo i nie wiem czy to skutki uboczne tych nowych proszków od kardiologa – bo 2 lata temu już coś dostawałam, po czym przybywał mi kilogram na tydzień. Czułam się jak serdel, więc je odstawiłam. A tak pyskowałam, że kardiolożka się obraziła i musiałam zmienić kardiologa. Albo to może być kuchnia Gérarda, bo gotuje pysznie i jem teraz "na ciepło" codziennie. Wczoraj mieliśmy endywie zawinięte w szynce pod beszamelem, posypane gruyère i zapieczone – pychotka. I nawet te endywie nie były gotowane w wodzie tylko duszone na maśle w specjalnym garnku. A dziś robi cielęcinę z ryżem w pieczarkowym sosie (i też tłusto i smacznie).
 Gérard uważa że jestem chuda jak patyk, a raz gdy wypił, wyrwało mu się "worek kości". Wiem, że lubi grubsze, ale "jak sie nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". I niech nie narzeka.
Piesek też czuje się dobrze. Druciki mu nie zaszkodziły. Ma sporo swoich zabawek do gryzienia, osobiście znaleziony na spacerze kawał kija, dwa drewienka i bambusowy kijek który pracowicie rozłupuje. (Lepiej niech gryzie drewno niż coś potrzebniejszego.) Nawet dostał od Gérarda jednego pluszaka i jedno gumowe zwierzątko (chyba oba misie). I z nimi pies jest delikatny? Bo oba nadal są w stanie używalnym. Poza tym raz znalazł w łazience słoik z resztkami mydła. Składałam je tam zamiast wyrzucić, "bo jeszcze mogą się przydać". Zjadł je czy pożuł i wypluł i rano dywan wyglądał jak w gumie do żucia. (Baniek żadnym końcem nie wypuszczał.) A  słoik z zapachem mydła nadal bardzo lubi i czasem się nim bawi.
Raz się dorwał do mojej świeżo kupionej puszki z tytoniem. Że jeszcze miałam, zakupy wsadziłam w lodówkę a tytoń został na ziemi w torbie. Włączyłam kompa i mnie wcięło.. A piesek widocznie myśli, że co na ziemi to jego. Dopiero Gérard zapytał, czym tu tak naśmiecone. Moja nowa puszka tytoniu do zwijania! 100 gramów to teraz już 21 euro! Na szczęście uratowałam większość.
No i dzisiaj zjadł Gérardowi konserwę. Rano podłużna puszka po jakichś makrelach czy śledziach była idealnie wylizana. Pomyślałam: zjadł Gérard, a psu dał do wylizania. Ale nie, Gérard wraca i mówi, że on rano tylko słodkie (do kawy ma na półce różne rogaliki i ciasteczka). Czyli: pies ściągnął, sam otworzył puszkę zębami i wylizał do czysta. Patrzymy po sobie ze zdziwieniem. Miękka metalowa puszka jest cała pogięta.
- Skończysz w więzieniu! – mówi Gérard do psa.
Ja do Gérarda: - Nasz pies jest ZA inteligentny...
Podpadło mi, gdy czyściłam dywan (jak co rano) z podartych papierków, drzazg bambusa, kawałków plastiku i innych dziwnych śmieci. W pewnym miejscu wyraźnie pachiało sardynką.
No cóż, dywan też można wyprać, już raz to robiliśmy, jakieś 2 lata temu jak był Jacek. Trzeba na wózek z Auchana, zawieść do pralni, wsadzić w tę największą i 2 x wysuszyć. Tak, że jako upierdol to tylko kilka godzin zajętych i ok. 20 euro. A dowieść to i ja sama mogę, choć to prawie kilometr. Lecz na trasie nie ma żadnego wystającego krawężnika, wszędzie może przejechać nawet wózek inwalidzki. A i wózek z Auchana łatwo wchodzi do windy.
Pieskowi niestety musiałam kupić kolczatkę (10 euro). Jest grzeczny, miły, posłuszny, ale nieraz za silnie ciągnie. A jeszcze jak zobaczy jakiegoś małego pieska czy dziecko. Nie utrzymam go. Więc lepiej nauczyć teraz, niż gdy będzie dwa razy cięższy. Już teraz prawie zbije z nóg, gdy z rozbiegu wpadnie na człowieka.
Co jeszcze: czerwona zmiotka się znalazła dopiero po tygodniu, gdy już kupiłam żółtą. Była zapchana pod biurko, razem z nadgryzionym kasztanem i szyszką. Bo tę starą niebieską, co już tylko do czyszczenia balkonu z gołębi, to już zostawiłam psu. Już i tak porządnie nadłupał jej plastikową rączkę. Także regularnie obgryza ryżową szczotę do czyszczenia dywanu, lecz ta się jeszcze trzyma.
W międzyczasie Gérard mi kupił miotłę na długim kiju (choć taka w domu była). Ale ta Gérarda jest cała biało-różowa, mięciutka, pełna dekoracji; brakuje tylko wstążeczek i kokardek. Miotła Mary Poppins, z cukiereczka.  Bardzo mi się podoba: będzie moja prywatna latająca miotła. Zawieszę ją na ścianie lub na żyłkach pod sufitem. 
Ulubiony trawniczek pieska już nieaktualny. Okazało się, że tam na parterze mieszka jakaś staruszka i coś jej się nie podoba: otworzyła okno i zaczęła machać ręką i na nas krzyczeć. Na szczęście piesek już skończył więc się zmyliśmy. A piesek już dawno potrafi i gdzie indziej, nie ma nieszczęścia.
(Chyba że w nocy, na ostatnim wyjściu, jak babcia zaśnie. Czarny pies jest nocą niewidzialny... Ale to nieładnie. Tylko tak sobie myślę.)

 Gérard miał urodziny. Niedawno byliśmy razem w Emmaûs (u nas się to nazywa Horizon, ale zasada ta sama) rzucić okiem co tam jest i poszukać paru użytecznych a zapomnianych drobiazgów. Znalazłam poszukiwane protège-table i cudne porcelanowe płaskie pudełeczko, z dziurkowaną pokrywką, co w centrum w złotej ramce ma bukiecik fiołków i napis "Toulouse" (150 lat temu Tuluza była słynna ze swoich plantacji fiołków, co wtedy były w modzie.) Ale to prezent raczej dla starszej eleganckiej pani a nie dla Gérarda (może np do środka włożyć swoje pierścionki przed pójściem do łóżka).
Naprawdę nie miałam pomysłu. Poszłam po bagietkę do Auchana, kupiłam jakieś ciastka i trafiłam, z przeceny, na 3 doniczki miniaturowych cyklamenów, dawali je razem za 4 euro. Wybrałam biały, intensywny ciemny fiolet i różowy (zestaw kolorów Letycji) Ale to ja chcę mieć różne kolekcje roślin na jego terenie, a cyklameny tu zimują w gruncie. Gérard na kwiaty nie zwraca uwagi i nawet nie zna ich nazwy.
Wobec tego, skoro nie miałam absolutnie żadnego pomysłu, powiedziałam że zapłacę za niego ten mandat, co ostatnio przyszedł pocztą. (Gérard nie zatrzymał się na stopie gdzieś w Normandii i chcą teraz od niego 135 euro.) Lecz jeśli zapłacę do 15 dni - 90 euro wystarczy.  A potem to jeszcze większy upierdol...
 Uważałam że to jak psu w gardło, wyrzucone pieniądze, żaden prezent, z którego się można cieszyć. Ale Gérard był wyraźnie zadowolony i nawet dał swój znaczek.