Wróciliśmy. Po 4 dniach w terenie. Udało
mi się przeżyć.
Wyjechaliśmy przed
świtem. Z załadowaną przyczepą. Na szczęście umiem spać w samochodzie. Gdy otworzyłam
oczy, samochód już zjechał z asfaltu na naszą wiejską drogę.
Lecz co to? Ostatnie
100 metrów – droga zasypana. Na środku ktoś złośliwie wysypał stertę obornika. Nie przejedziemy.
Gérard się wścieka.
- Już raz tak zrobił zeszłej jesieni.
(Ja w jesienne szarugi już tu nie jeździłam, ale słyszałam, bo mi Gérard
relacjonował z oburzeniem. ) Tylko że był sezon polowań na bażanty, myśliwi
zwalili mu ten obornik na bok, na jego pole.
- Ale co teraz?
- Trudno. Weź co
najpotrzebniejsze i idziemy pieszo. Samochód tu zostanie a po przyczepę podjadę
traktorem.
- Moje papierosy! Cały
mój worek. Na ramię, ciężki, bo wsadziłam książki.
Droga przez las, leje. W lesie trochę mniej, ale moje letnie
pantofelki od razu przemoczone. Gérard z psem biegną przodem, ja za nimi z
trudem się wlokę. Nigdy nie byłam dobra w biegach w terenie, pod górkę i z
obciążeniem.
Ale najpierw Gérard rozpalił w piecyku, który pali wspaniale,
nagrzewa natychmiast – i nawet się nie zaziębiłam. Chodzę tam wszędzie boso po
rosie i deszczu i nawet nie dostanę kataru.
Po deszczu zrobiło się ładnie i ciepło. Oglądam co kwitnie:
jabłonie w Gérarda sadzie, moje tulipany (z odzysku, zbierane porzucone cebulki
po sprzątnięciu klombów). Mam 10 kolorów, każdy inny, tylko Pepetka zaraz dwóm
odłamała głowy. Jeden ciemny fiolet (nieciekawy) ale ten pierwszy! Z zewnątrz różowy z żółtym, a w środku zółty przechodzący w jasny łososiowy. Jeden z
najciekawszych. A płatki solidne jak z grubego plastiku. Nic to, jest drugi w
tym samym kolorze pod płotem. A za rok cebulka się wzmocni i zakwitnie jeszcze
okazalej. Przed moim krzesłem kwitnie bardzo mignon różowy, a biały przy
irysach co najmniej ma magistra. Arcydzięgiel ma 4 solidne liście i radzi sobie
dzielnie w tym roku bez podlewania, żywokost chyba jeden przeżył. Zresztą
rośnie tu u nas nad kanałem, oba, i kwiaty żółte i niebieskie widziałam. Mogę
wziąć znowu po odnóżce.
A może mi się znudziły już te kolekcje?
Dobrze jest jak jest, przyroda poradzi sobie beze mnie.
Palma Xaviera zamarzła, takoż eukaliptus. I figowiec po matce
Gérarda nie przeżył. Wszystko gatunki napływowe. I mi coś wyżarło to ogromne
sedum meksykańskie, choć obok jubarbe ma się dobrze. Tylko bambus jeszcze
wegetuje, choć wiatr go połamał.
Konwalii nie znalazłam, za to na grobie Pepetki kwitnie
pieczęć Salomona. Słabo, roślina drobna i wiotka, ale przeżyła.
Ostatni egzemplarz naszego storczyka ( Plantathera
chlorantha) znalazłam na ścieżce pod płotem. Wystrzygłam trawę wokół, obok
położyłam duży kamień... Każdy by się domyślił, że tu należy uważać, że tu coś
ciekawego rośnie. Tylko nie Gérard. Kamień odrzucił, przejechał kosiarką za
traktorem i storczykowi ściął głowę. Na sąsiedniej łące jest ich pełno, nasze
nie przeżyły 10-letnich orek. Na polu w tej chwili wschodzi tylko rzepak, osty
i jeżyny.
Za to w lesie pod nami
rośnie inny storczyk. Podobny, choć kwiaty zielone i drobne, mniej efektowny.
Liście ma prawie owalne. I mały houx ma
czerwone jagódki. Zjadłam jedną, też w kształcie jaja. Owoc dzikiej róży jest
wyciągnięty, ten – przypłaszczony do owala. W środku odrobinka miąższu i 2
jasne pestki bardzo twarde.
Owoc pieczęci Salomona
jest czarny i trujący.
Nazajutrz miałam urodziny. I w urodziny umyłam bez słowa
skargi olbrzymią miskę brudnych naczyń pozostałych z poprzedniego pobytu,
stojących w brudnej wodzie. Fuj! Wody tu dużo, zimnej deszczówki i gorącej, ale
nie mam tu wody bieżącej! Poradziłam sobie, ale najpierw musiałam umyć
wszystkie miski na kolejne płukania. Czasem mam wrażenie, że czego tu dotknę to
się przykleję. A Gérard chyba nawet nie zauważa.
A gdy się poskarżyłam
sąsiadce, usłyszałam, że ona także zmywa na dworze. I uważa to za zupełnie
normalne. I woli tak, bo ma ładny widok. Widocznie taki już jest los kobiet.
Tzn nie tu, ale u siebie w rzeszowskim,
gdzie 2 lata temu kupili chałupę i gruntu coś z hektar i z lasem. Nam dojazd
zajmuje trzy godziny, im chyba ze dwa dni. I jeszcze psy! W tej chwili już mają
cztery.
No więc pozmywałam.
Sprzątnęłam po sobie. Pojechaliśmy
na zakupy. Dostałam barquette niebieskich lobelii, czerwonej szałwi, Gérard
wybrał swoje tagetes.
Rozsadzam w donice i
myślę, że to nie to. Owszem, kolorowe, efektowne, ładna dekoracja do
natychmiastowego użycia – wystarczy wsadzić w większą doniczkę i torfu
podsypać. Ale gdzie hodowanie rośliny z nasionka, czekanie na wzejście,
cieszenie się z każdego listka? Gotowe kwiatki jak gotowe jedzenie z mrożonek,
brak tego osobistego podejścia.
Potem lało, potem się
pokłóciliśmy w Texti i znowu dziwię się jak ja mogę z nim wytrzymać.
Pytanie dla amatorów
Harry Pottera: dlaczego najlepsza uczennica Hermiona zamiast Harry Pottera
upatrzyła sobie Rona? Chamowatego i ze wszystkimi wadami typowego mężczyzny?
Przed Texti jak zwykle
genialne kwietne dekoracje – Eu musi mieć super ogrodników miejskich. W zeszłym roku pokazywali m.in. rabarbar chiński (widziałam go i w Rosny), teraz tulipany
wysokie na pół metra i w najmocniejszej czerwieni. Być może, gdy przekwitną, jednego wyciągnę? (Kraść nieładnie.)
Potem mnie coś
straszliwie swędząco ugryzło w udo. Od siusiania w przyrodzie gdzie popadnie,
bo odludzie. Pies też się drapie. Ale mam sposób z zeszłego roku: trzeba często
przecierać spirytusem i przechodzi.
A w domu, w kąpieli, znalazłam chyba centymetrowego kleszcza na ramieniu. Narobiłam wrzasku i Gérard
mnie ratował.
Wot przyjemności życia
w przyrodzie.
A potem przyjechali
Xavier z Manon i z Letycji szwagrem z nowym samochodem dla Gérarda. Peugeot
206, z 2000 roku (ma 13 lat), czyściutki, srebrny. Mi Manon wręczyła olbrzymie
pudło ciasteczek i odręczny rysunek z napisem Bon Anniversaire. To chyba ja?
Poznaję po okularach. I uśmiech (ruskiej babuszki) jej wyszedł. Serdecznie
podziękowałam.
Wóz musi przejść
kontrolę techniczną, zmianę carte grise, akumulator płaski się ładuje. Ale gdy
w domu zapytałam "za ile?" Gérard zażenowany powiedział że
"zero". Jakieś rozliczenia Xaviera ze szwagrem, pożyczone pieniądze,
szwagier już ma inny...
Lecz przecież Xavier
mógł po prostu sprzedać a nie ojcu taki prezent robić. Dobry syn? Szef rodziny,
co pomaga wszystkim wokół?
- A ten srebrny
angielski Rover, co Xavier zostawił 2 lata temu na terenie czy odsprzedał za
300 euro?
- Pójdzie na złom. Coś mu nawala z elektroniką.
Fakt, grzebali przy nim dzień czy dwa
zeszłego roku i nie dali rady bez schematu.
13/5/2013