Ciasno, że przejścia w pokoju
są jednoosobowe, trzeba się przeciskać. Budzę się co dzień w psim legowisku
pełnym pogryzionych plastikowych butelek, kijów, strzępów papierków i już
trzeciej szczotki. Ale łatwo wszystko sprzątnąć. Na Święta jedziemy do Xaviera
– jeszcze trzeba ustalić czy w Wigilię czy raczej już w Boże Narodzenie. Ale
jego teściowie mieszkają bliżej, a wszyscy na raz się nie zmieszczą. Przygotowuję prezenty. Rano dzwonił François
(drugi syn Gérarda). Też zaprasza, ale tam podobno trudno z parkingiem, może
wiosną w Normandii. Ma dwuletniego synka, jego żona (?) nazywa się Aja,
pochodzi z Algerii, a wiosną urodzi bliźnięta. W rodzinie Gérarda zawsze było
dużo dzieci.
Teraz pojedziemy na zakupy,
znowu będę dostawać wyładowany wózek z Auchana. Trzeba poszukać jeszcze parę
zabawek i pluszaka dla najmłodszej
córeczki Xaviera.
Wróciliśmy z zakupów. W
Auchanie pluszaki były nijakie, czy nawet głupie. Ale obok, u Chińczyka,
znaleźliśmy prześliczne. Gérard znalazł pieska (raczej niż misia), ale
siedzący, bury. Ma zakladaną kurteczkę z kapturkiem i bardzo sympatyczny wyraz
pyszczka. Jedno oczko z doszytą ukośnie powieką daje mu wyraz zawadiacki.
Ładny. A ja w stosie pluszaków zachwyciłam się różowym konikiem? Źrebięciem
pegaza? Bo ma na plecach dwa zalążki skrzydeł. I mały róg na czole (tatuś był
jednorożcem).
- Spójrz, jaki jego fioletowy
ogon jest jedwabisty. Jak myślisz, czy Manon nie jest za duża na pluszaka? (Ale Ewa, moja siostrzeniczka, lubiła swoją
różową ośmiorniczkę prawie do matury. ) Jak co, to da go młodszej siostrzyczce.
- Bierz, jeśli chcesz, ale to
ty za to płacisz.
Patrzę na cenę – 8 euro (stać
mnie). Jeszcze dla Lylo (ma imię po bohaterce jakiegoś komiksu) chwytam 3 pary
maleńkich skarpeteczek na niemowlęce nóżki – w trzech kolorach, z wywiniętym
mankiecikiem a na nim aplikacja – maleńkie zielone listki. Niekonieczne, ale
prześliczne.
Potem Gérard wybiera dla swojego psa jeszcze jedną smycz z
łańcucha (bo dłuższa i jeszcze solidniejsza), szeroką obrożę, bo stara robi się
ciasna, różne sztuczne kości.
Tylko że jak w domu zmieniał te
obroże, starej (bardzo dobrej, podwójnej grubości, skórzanopodobnej) nie
odłożył gdzieś wyżej, bo Gérard jest bałaganiarz, a znowu pies myślał że co na
ziemi to dla niego.
Po minucie kładę na
odpoczywającym Gérardzie dwa kawałki obroży przed chwilą jeszcze całkiem
dobrej.
- To nie zęby, co ona ma,
lecz piła!
A sąsiadce akurat suka się
oszczeniła. By się przydało.
Na internecie i znajomi co
mieli labradora (bo jak wyprowadzam psa to inni właściciele piesków parę słów
zamienią) wszyscy opowiadają, że ten pies pożera buty, meble i nie wiadomo co
jeszcze, bez przerwy. Nasz szybko
zrozumiał że butów nie wolno, ale ma dużo kijów, sztuczne kości i inne rzeczy
do gryzienia. Rano posprzątam strzępki i wszyscy są zadowoleni.
No, w zeszłym miesiącu pies
mi nadgryzł okno. Bo w mieszkaniu gorąco, przegrzewane z geotermii. Co ja,
zmarźlak, uważam za dużą zaletę. Ale trzeba okno trzymać otwarte lub choć
uchylone. Też dobrze, ja palę. Pies, pochodzący z
okolic podbiegunowych, lubi chłodniej. Układa się w przeciągu, śpi pod otwartym
oknem. A jak nie śpi i się nudzi, to gryzie
co popadnie. Okna wysokie, prawie od sufitu do podłogi, i tam od zewnątrz w
każdej ramie wokół szyby jest rowek a w nim kauczukowa czy gumowa uszczelka.
Przekrój formatowany, że można wcisnąć w rowek prawie całą. I pies zahaczył
zębami, wyciągnął, podgryza i wyciąga dalej.
Gérard mówi, że zna kogoś kto
pracuje czy ma do czynienia z takimi oknami i się wystara. Mi nie przeszkadza,
na razie nie wieje ani nie zacieka, mieszkamy dalej.
Potem jeszcze Gérard mnie
podwiózł zawieść łapówkę pani Marii. Łapówkę nie łapówkę, nic od niej w tej
chwili nie potrzebuję – ale ostatnim razem poświęciła nam całą godzinę, radząc
nam jak najlepiej i moja przyjaciółka Dana z jej rad jest bardzo zadowolona. A
ja też pamiętam komu zawdzięczam moje ciepłe i wygodne gniazdko. Zawsze składam alkohol i słodycze – ale
wszystko ma być w najlepszym gatunku. Czekoladki Rochers Suchard w złotych
papierkach i pudełku z najlepszego plexi, dobrym potem nawet na przechowywanie
starych listów miłosnych i jako alkohol Baleys krem z whisky – bardzo wytworny
ladies drink.
I pani Maria mnie aż
pocałowała.
Potem Gérard przypomniał,
żeby zajść do konsjerża. Akurat był w swojej loży, wręczał komuś paczki
cukierków za jakieś bony świąteczne, co i ja znalazłam w swojej skrzynce.
(Dostałam też, i nie cukierki, ale bdb trufle dla dorosłych, z których
większość zjadł Gérard natychmiast . Także to pudło czekoladek od Xaviera – ja
zjadłam z niego jedną a resztę Gérard. )
Ale teraz konsjerż mówi, że
ok, załatwione, ma wolne miejsca na parkingu strzeżonym, wyznaczył mi parking i
numer miejsca – tylko muszę jeszcze z tym papierkiem przejść się do administracji,
podpisać kontrakt a dopiero potem dostanę badge co otwiera elektroniczny brzęczyk.
Gérard się ucieszył, zaraz
mnie te parę kroków wysłał, a tam:
- Skontaktujemy się z panią.
Moja koleżanka, co się tym zajmuje, wraca w poniedziałek...
I tyle. Na razie Gérard
parkuje na ulicy przed domem i już zarobił jeden mandat za nieprawidłowe
parkowanie.
W początkach grudnia byliśmy
na urodzinach Xaviera. Rzeczywiście ciasno (choć miło, czysto i ślicznie).
Dzieci śpią w piętrowych łóżeczkach. Zawiozłam w "głupim" prezencie
rzecz którą chciałam może dla siebie, lecz była nieco za droga (20 euro) – ale
rozśmieszyła mnie raz w Paryżu wprost nieprawdopodobnie. Figurka ok. 20 cm
królowej angielskiej – każdy od razu pozna że to ona, ale by już nikt nie miał
wątpliwości, ma mały diadem na głowie i w klapie duży order. Czarną torebkę,
która się otwarła. A drugą podniesioną ręką pozdrawia zebrane tłumy, odbiera
paradę... Właśnie to wnętrze torebki, czarna prostokątna płytka, jest baterią
słoneczną, co oświetlona daje prąd wystarczający na ruchy podniesionej dłoni.
Całość jest niesłychanie komiczna – nie wiem dlaczego. To samozadowolenie?
- Muchy odgania – powiedział
Gérard.
Ten prezent został przyjęty.
Za to 100 euro w kopercie Xavier nie chciał.
- Co ty? Nie jestem dzieckiem.
(Nie zmarnuje się. Gérard
wetnie.)