poniedziałek, 31 grudnia 2012

Wesołego Nowego Roku


Nie było ich dwa dni. A wiatr tam wył i lało podobno jak z cebra. Dopiero gdy wyjeżdżali pogoda zrobiła się wiosenna. Ja bez nich czułam się potwornie. Nie wiem czy tęskniłam, ale samotnie moje zwykłe zajęcia były bez znaczenia. od razu zmieniły się proporcje. Nawet lepiej mi się gada czy pisze czy siedzi w nocy na kompie gdy pies śpi u mych nóg a Gérard za plecami. Sama ich obecność wystarcza?
U mnie wszystko dobrze (tylko nie napisałam znowu całej masy kartek!) ale u mojej najbliższej przyjaciółki się sypie... Że Denis ma raka –słyszałam; ale teraz jest już w soins palliatifs – czyli już nic nie można poradzić. Raczej nie wyjdzie stamtąd żywy.  Lecz jeszcze żyje a już jego siostry kłócą się z Daną nad jego głową o srebre łyżeczki i lodówkę.  Domek trzeba będzie zwolnić - Dana nie ma na komorne. Tylko ma znajomego co przechowa jej meble, Gérard pomoże w przeprowadzce. A Dana też idzie na poważną operację serca i ja mam w jej domku 10 dni popilnować kota...
No cóż, różnie bywało. Ale zawsze spadamy na cztery łapy.
Wesołego Nowego Roku. I postarajmy się go przeżyć. 

czwartek, 27 grudnia 2012

Sprzątam


Sprzątam. Gérard wziął psa i wyjechali do Normandii, dopatrzyć.
Na pytanie: - A ja? 
Usłyszałam: - Nie ma miejsca. Musiałem nawet położyć siedzenia. Chyba, że pies będzie w twoich nogach.
Akurat! Wgramoli się natychmiast na kolana i będzie zasłaniał cały widok, jak duża krowa. Jego babka była taka sama.
- Zresztą pies znosi lepiej niż ty deszcz i zimno.
Zrezygnowałam dość łatwo. Sprzątam, korzystając z okazji, że nikt mi pod nogami się nie pęta. Wygotowałam w proszku zalany winem obrus – wyszedł idealnie!  Przetarłam okno zasmarowane od środka przez psa a z zewnątrz przez gołębie.
Paskuda wrócił, już trzecią zimę będę go podkarmiać. Okazało się, że przepada za krokietkami dla psów. Łyka je w całości, choć są większe od grochu.
- Niedługo zacznie szczekać – mówi Gérard.
Tylko pies (prawdziwy pies ogrodnika) zaczaja się z drugiej strony, wyskakuje i straszy. Mój stary gołąb może dostać zawału.

  Mieliśmy miłe Święta u Xaviera. Tzn Wigilię u nas, we dwoje. Dopiero na drugi dzień  pojechaliśmy z prezentami. Laickie Święta to święto dzieci: spotkanie rodzinne i prezenty. Już zapomniano, że to było chrześcijańskie święto narodzin Jezusa. Już ani szopki, ani kolęd. Na kartkach pocztowych i świątecznych dekoracjach podobno motywy religijne zabronione...

Była w rogu stołu mała sztuczna choinka z gwiazdorem, pełno zapakowanych prezentów, dobre jedzenie. W telewizji (zapalonej stale ale z wyciszonym dźwiękiem) leciała bajka Disneya potem nieśmiertelny "Mały domek na prerii" . Wykrzyknełam:
- Ależ to leciało jeszcze jak tatuś był w wieku Manon!  To na wzór tego domku papi sobie na swoim terenie w Normandii postawił domek!
Potem były Simpsony a potem druga część Shreka. I akurat podczas mojej ulubionej sceny, jak król zamienia się w żabkę, zaczęliśmy się żegnać
Letycja dostała wczoraj trzy pakiety kosmetyków, różne perfumy co Manon kolejno mi prezentowała do wąchania. Jedne od Paco Rabane, ale te od Thierry Muglera to miały zapach dużo ciekawszy.
Gérard ofiarował Xavierowi jeden ze swoich aparatów fotograficznych – i jak zwykle w ostatniej chwili musiałam znaleźć do niego instrukcję, płytkę CD. (Pudełko Gérard zachował).
- A gdybym musiała się jeszcze przed wyjściem wymalować, to byłaby katastrofa!
Przed wyjazdem jeszcze Xavier dał Gérardowi jeden ze swoich starych telewizorów (w salonie mają olbrzymi). Ten od Xaviera działa – okazało się, że problem był z anteną.
No bo ja nie używam tele, nie mam...
Gérard jest zadowolony. Następna rozrywka dla niego więcej. Podłączył, uruchomił, nawet kask do niego zakłada uprzejmie.
Bo ja jednak mam trochę ZA (zespół Aspergera) i jakieś gadanie za plecami okropnie mi przeszkadza.  Nie mogę się wtedy skupić na tym co myślę, czytam, piszę.  (Nie rozumiem, jak inni potrafią odrabiać lekcje przy muzyce.  ZA nie mają tej podzielności uwagi – jak stare komputery, co na raz wykonywały tylko jeden program.)

I pogoda była śliczna, wiosenna. Jest coś w świetle słonecznym na polach. A jak wyszłam z psem – bo za domem Xaviera jest las i kawałek łąki – to w trawie już kwitły pierwsze mlecze i stokrotki.


Tylko pies się nie popisał. Podczas poprzedniej wizyty na urodziny Xaviera, nasiusiał a teraz nabrudził jedzeniem – no bo ktoś mu dał do wylizania całą muszlę przegrzebka a nie tylko muszelkę – a potem Letycja i Manon zauważyły głośno, że pies hm, źle pachnie. (Mi też trochę podpadło.) Więc Gérard go zaciągnął pod prysznic, ale już po powrocie.  Zalali całą łazienkę i było pełno kłaków wszędzie. Następnym razem trzeba go będzie wykąpać wcześniej.

Także Letycji chyba się nie podobało że pies bez zaproszenia zajmuje dwa najlepsze miejsca na kanapie przed telewizorem. 


Co jeszcze było miłego: Xavier triumfalnie pokazał książeczkę  kupioną okazyjnie na jakiejś braderie za 1 euro: metoda Boshera, na niej ja ich czytać uczyłam a oni mnie wymawiania tych różnych francuskich akcentowanych "e", co tylko francuskie ucho odróżni. Teraz Manon ją długopisem uzupełnia, a 5-letni Néo już sylabizuje swoje pa pi po. Już zna samogłoski.
- Ale, Manon, nie gryzmoli się długopisem po książkach! Tylko delikatnie ołówkiem, żeby można było zmazać gumką.  (I musiałam ze trzy razy powtórzyć.)
- Brawo, Néo!  - Ale Letycja powinna to czytać z dziećmi. Nie wystarczy kupić książeczkę. Jeszcze należy i zachęcać dziecko. I nie więcej niż jedną stronę dziennie.
Ale przy starszej siostrze Néo nauczy się prędko.
Za to prezenty Letycji dla Manon uważam za co najmniej dziwne. Dwie lalki jak dwie złe czarownice: obie w minispódniczkach lecz biała to przerobiona na nowocześnie zła Królowa Śniegu a druga, brązowa, wypindrzona jak arabska dziwka. Ja bym takich lalek nie dawała dziecku.  Także w prezentach pod choinkę: duże pudło a w nim: zaprojektuj ubranka – i szkice już gotowe, tylko przerysować i pokolorować.
- Może Manon zostanie stylistką – marzy Letycja.
- Pff...  Córeczka Xaviera ma projektować jakieś głupie ciuchy dla arabskich licealistek z przedmieścia? (Już i tak wyglądają jak dziwki.) – Ale tego na głos nie powiedziałam. ("Za moich czasów" prawdziwe studia i prawdziwy zawód to był: lekarz, prawnik, nauczyciel, inżynier... Dziś ta hierarchia społeczna się bardzo zmieniła.)
Coś mi już podpadło, że Gérard sarkał, że u Letycji "coś nie tak" z jej inteligencją.
- Cicho, co nas obchodzi?  To żona Xaviera, jego sprawa. Najważniejsze, że urodziła mu troje udanych dzieci, dom czysty, oboje nie piją, nie palą. Dzieci też czyste, nie zestresowane i nie zaniedbane. "Przesmradzasz" tj szukasz dziury w całym.
Nawet ślub wzięli gdzieś po drugim dziecku. Letycja wspomniała mi o tym, pokazując obrączkę. 
27/12/12

niedziela, 23 grudnia 2012

Fernand Paul Achille Braudel


Zamówię sobie na święta "Grammaire des civilisations" Braudela. (Książka została przetłumaczona i na polski jako Gramatyka cywilizacji, przeł. Hanna Igalson-Tygielska, wprow. Maurice Aymard, Warszawa: Oficyna Naukowa 2006).  Bo Gérard o nim wspomniał i się zgadało, że to autor " La Méditerranée et le monde méditerranéen à l'époque de Philippe II".  Książkę (2 tomy) uratowałam przed ekspulsją, bo nosem wyczułam, że dobra. Teraz okazuje się, że to jedna z ulubionych książek Gérarda.
- Czytałeś?
- Fragmentami...
- Ja też nie. Zaczęłam pierwszy rozdział...

Zaglądam w Google: historyk, akademik. Ale co o nim piszą?  (Nick Falgo, 73 lata w http://www.critiqueslibres.com/i.php/vcrit/28128 ):

Dzieło konieczne do zrozumienia świata!
"En 1957, le Ministère français de l'Education Nationale lance une réforme des programmes d'histoire. Consulté, Fernand Braudel établit une proposition pour le moins originale: conserver l"nseignement de l'histoire traditionnelle (chronologie et évènements) pour le collège et les premières années de lycée; enseigner l'histoire des civilisations en terminale. Cette proposition a pour objectif d'armer les étudiants pour une meilleure compréhension du monde.
Les raisons de cette proposition sont diverses et profondes. Braudel est persuadé que l'Histoire est la discipline scientifique la mieux placée pour fédérer les apports des autres sciences sociales (géographie, démographie, économie, sociologie, anthropologie, psychologie) et donner les clefs d'une compréhension des évolutions du monde. Ainsi il prend l'histoire des civilisations comme axe majeur et fondement du travail. La notion de civilisation est en effet assez large pour mettre à contribution toutes les sciences sociales dans une perpective historique qui privilégie la très longue durée. Ainsi le passé est en capacité d'expliquer le présent."

W 1957 francuskie Ministerstwo Edukacji rozpoczęło reformę programu historii. Fernand Braudel, proszony o konsultację, wysunął propozycję co najmniej oryginalną: zachować tradycyjne nauczanie historii (wydarzenia i chronologię) w kolegiach i pierwszych klasach liceum a w ostatnich wykładać historię cywilizacji. Propozycja miała na celu pozwolić studentom na lepsze rozumienie świata.
Jej powody są różne i głębokie. Braudel jest przekonany, że historia zajmuje najlepsze miejsce wśród nauk społecznych (geografii, demografii, ekonomii, socjologii, antropologii, psychologii)  by je połączyć i wytłumaczyć jak ewoluuje świat. W tym celu bierze historię cywilizacji jako oś główną i podstawę swojej pracy. Pojęcie cywilizacji jest wystarczająco szerokie by wszystkie nauki społeczne mogły w niej uczestniczyć w perspektywie historycznej biorącej pod uwagę długi okres czasu.  W ten sposób przeszłość wyjaśnia nam stan obecny.

Projekt został utrącony. Nie było kompetentnych wykładowców? Niemniej Braudel opracował podręcznik dla tego ostatniego roku w liceach – Gramatykę cywilizacji. Dech zapiera erudycja autora – wszystkie cywilizacje świata: muzułmańska, czarny kontynent, Daleki Wschód (we wszystkich wersjach) , Europa Zachodnia, Ameryka Południowa i Północna, Wschodnia Europa.

I mogę to dostać na internecie za niecałe 10 euro!

piątek, 21 grudnia 2012

Ken Wilber – medytacja z encefalografem


Ken Wilber (zwany "Einsteinem psychologii" ) pokazuje jak panuje nad własnym umysłem.  Czegoś takiego nie zobaczę na żadnej olimpiadzie.
Słyszeliśmy, że badano elektroencefalogramy medytujących tybetańskich mnichów.  A tu jest rdzenny Amerykanin który potrafi tak samo a może nawet lepiej.  Panuje nad falami alfa, beta, delta i theta własnego mózgu.  A już samo zharmonizowanie obu półkul daje wyższy stan świadomości.
On sam proponuje, że nauka powinna się tym zająć.  Ale jaki "naukowiec" jest tu kompetentny? 

Sandy


W domu oglądamy zabawki i się zachwycamy. Kto robi takie śliczne rzeczy? 
- Pewnie chińskie
- Nie, jest metka!  "Sandy" I jest adres:  59310 AUCHY-LES-ORCHIES
- Czyli wyrób francuski, dobrze.
- Auchy? Gdzie to?
-  59 to nord  Francji
- Ale ten kod 310? To żadne duże miasto, ale zabita dechami wiocha. Pewnie jakaś kobieta siedzi tam sama w domu i się nudzi.  Dorabia sobie. Nawet zarejestrowała firmę.
Oglądam jeszcze raz.
- Ale musi mieć duży talent artystyczny. Sam dobór materiałów, ich miękkość, zestaw kolorów? MIły wyraz pyszczków. To artystka!  Oczka pegaza-jednorożca to wyhaftowana maszynowo aplikacja.
Sprawdzam na mapie w googlach.  Wiocha w pobliżu lasów gdzieś pod granicą belgijską.  Bled zabity dechami... Ale nie, 20 km na północ jesl Lille. 
- Jest adres: 447 rue Victor Fichelle. Chcemy napisać do niej? Sandy to pewnie Aleksandra. Że kupiliśmy jej zabawki i bardzo nam się podobały?  To będzie miłe z naszej strony. 

Zapomniałam o końcu świata.


Wróciliśmy z zakupów. Gérardowi się przypomniało:
- Co z tym końcem świata?
- Racja, miał być dzisiaj, zapomniałam.  Ale nic o tym nie było na internecie.  Pewnie znowu odwołali...   
 21-12-2012

Jestem szczęśliwa


Ciasno, że przejścia w pokoju są jednoosobowe, trzeba się przeciskać. Budzę się co dzień w psim legowisku pełnym pogryzionych plastikowych butelek, kijów, strzępów papierków i już trzeciej szczotki. Ale łatwo wszystko sprzątnąć. Na Święta jedziemy do Xaviera – jeszcze trzeba ustalić czy w Wigilię czy raczej już w Boże Narodzenie. Ale jego teściowie mieszkają bliżej, a wszyscy na raz się nie zmieszczą.  Przygotowuję prezenty. Rano dzwonił François (drugi syn Gérarda). Też zaprasza, ale tam podobno trudno z parkingiem, może wiosną w Normandii. Ma dwuletniego synka, jego żona (?) nazywa się Aja, pochodzi z Algerii, a wiosną urodzi bliźnięta. W rodzinie Gérarda zawsze było dużo dzieci.
Teraz pojedziemy na zakupy, znowu będę dostawać wyładowany wózek z Auchana. Trzeba poszukać jeszcze parę zabawek  i pluszaka dla najmłodszej córeczki Xaviera.
Wróciliśmy z zakupów. W Auchanie pluszaki były nijakie, czy nawet głupie. Ale obok, u Chińczyka, znaleźliśmy prześliczne. Gérard znalazł pieska (raczej niż misia), ale siedzący, bury. Ma zakladaną kurteczkę z kapturkiem i bardzo sympatyczny wyraz pyszczka. Jedno oczko z doszytą ukośnie powieką daje mu wyraz zawadiacki. Ładny. A ja w stosie pluszaków zachwyciłam się różowym konikiem? Źrebięciem pegaza? Bo ma na plecach dwa zalążki skrzydeł. I mały róg na czole (tatuś był jednorożcem).
- Spójrz, jaki jego fioletowy ogon jest jedwabisty. Jak myślisz, czy Manon nie jest za duża na pluszaka?  (Ale Ewa, moja siostrzeniczka, lubiła swoją różową ośmiorniczkę prawie do matury. ) Jak co, to da go młodszej siostrzyczce.
- Bierz, jeśli chcesz, ale to ty za to płacisz.
Patrzę na cenę – 8 euro (stać mnie). Jeszcze dla Lylo (ma imię po bohaterce jakiegoś komiksu) chwytam 3 pary maleńkich skarpeteczek na niemowlęce nóżki – w trzech kolorach, z wywiniętym mankiecikiem a na nim aplikacja – maleńkie zielone listki. Niekonieczne, ale prześliczne.
 Potem Gérard wybiera dla swojego psa jeszcze jedną smycz z łańcucha (bo dłuższa i jeszcze solidniejsza), szeroką obrożę, bo stara robi się ciasna, różne sztuczne kości.
Tylko że jak w domu zmieniał te obroże, starej (bardzo dobrej, podwójnej grubości, skórzanopodobnej) nie odłożył gdzieś wyżej, bo Gérard jest bałaganiarz, a znowu pies myślał że co na ziemi to dla niego.   
Po minucie kładę na odpoczywającym Gérardzie dwa kawałki obroży przed chwilą jeszcze całkiem dobrej.
- To nie zęby, co ona ma, lecz piła!
A sąsiadce akurat suka się oszczeniła. By się przydało.
Na internecie i znajomi co mieli labradora (bo jak wyprowadzam psa to inni właściciele piesków parę słów zamienią) wszyscy opowiadają, że ten pies pożera buty, meble i nie wiadomo co jeszcze, bez przerwy.  Nasz szybko zrozumiał że butów nie wolno, ale ma dużo kijów, sztuczne kości i inne rzeczy do gryzienia. Rano posprzątam strzępki i wszyscy są zadowoleni.
No, w zeszłym miesiącu pies mi nadgryzł okno. Bo w mieszkaniu gorąco, przegrzewane z geotermii. Co ja, zmarźlak, uważam za dużą zaletę. Ale trzeba okno trzymać otwarte lub choć uchylone. Też dobrze, ja palę. Pies, pochodzący z okolic podbiegunowych, lubi chłodniej. Układa się w przeciągu, śpi pod otwartym oknem. A jak nie śpi i się nudzi, to gryzie co popadnie. Okna wysokie, prawie od sufitu do podłogi, i tam od zewnątrz w każdej ramie wokół szyby jest rowek a w nim kauczukowa czy gumowa uszczelka. Przekrój formatowany, że można wcisnąć w rowek prawie całą. I pies zahaczył zębami, wyciągnął, podgryza i wyciąga dalej.
Gérard mówi, że zna kogoś kto pracuje czy ma do czynienia z takimi oknami i się wystara. Mi nie przeszkadza, na razie nie wieje ani nie zacieka, mieszkamy dalej.
Potem jeszcze Gérard mnie podwiózł zawieść łapówkę pani Marii. Łapówkę nie łapówkę, nic od niej w tej chwili nie potrzebuję – ale ostatnim razem poświęciła nam całą godzinę, radząc nam jak najlepiej i moja przyjaciółka Dana z jej rad jest bardzo zadowolona. A ja też pamiętam komu zawdzięczam moje ciepłe i wygodne gniazdko.  Zawsze składam alkohol i słodycze – ale wszystko ma być w najlepszym gatunku. Czekoladki Rochers Suchard w złotych papierkach i pudełku z najlepszego plexi, dobrym potem nawet na przechowywanie starych listów miłosnych i jako alkohol Baleys krem z whisky – bardzo wytworny ladies drink.
I pani Maria mnie aż pocałowała.
Potem Gérard przypomniał, żeby zajść do konsjerża. Akurat był w swojej loży, wręczał komuś paczki cukierków za jakieś bony świąteczne, co i ja znalazłam w swojej skrzynce. (Dostałam też, i nie cukierki, ale bdb trufle dla dorosłych, z których większość zjadł Gérard natychmiast . Także to pudło czekoladek od Xaviera – ja zjadłam z niego jedną a resztę Gérard. )  
Ale teraz konsjerż mówi, że ok, załatwione, ma wolne miejsca na parkingu strzeżonym, wyznaczył mi parking i numer miejsca – tylko muszę jeszcze z tym papierkiem przejść się do administracji, podpisać kontrakt a dopiero potem dostanę badge co otwiera  elektroniczny brzęczyk.
Gérard się ucieszył, zaraz mnie te parę kroków wysłał, a tam:
- Skontaktujemy się z panią. Moja koleżanka, co się tym zajmuje, wraca w poniedziałek...
I tyle. Na razie Gérard parkuje na ulicy przed domem i już zarobił jeden mandat za nieprawidłowe parkowanie.

W początkach grudnia byliśmy na urodzinach Xaviera. Rzeczywiście ciasno (choć miło, czysto i ślicznie). Dzieci śpią w piętrowych łóżeczkach. Zawiozłam w "głupim" prezencie rzecz którą chciałam może dla siebie, lecz była nieco za droga (20 euro) – ale rozśmieszyła mnie raz w Paryżu wprost nieprawdopodobnie. Figurka ok. 20 cm królowej angielskiej – każdy od razu pozna że to ona, ale by już nikt nie miał wątpliwości, ma mały diadem na głowie i w klapie duży order. Czarną torebkę, która się otwarła. A drugą podniesioną ręką pozdrawia zebrane tłumy, odbiera paradę... Właśnie to wnętrze torebki, czarna prostokątna płytka, jest baterią słoneczną, co oświetlona daje prąd wystarczający na ruchy podniesionej dłoni. Całość jest niesłychanie komiczna – nie wiem dlaczego. To samozadowolenie?
- Muchy odgania – powiedział Gérard.
Ten prezent został przyjęty. Za to 100 euro w kopercie Xavier nie chciał.
- Co ty? Nie jestem dzieckiem.
(Nie zmarnuje się. Gérard wetnie.) 

wtorek, 13 listopada 2012

ZA


Piesek pożarł moje czerwone światło odblaskowe od roweru i dwa długopisy, które ściągnął ze stolika. Tego mu nie wolno, ale jak mu wytłumaczyć? Gdy siedzi, mój niski stolik ma wygodnie pod brodą. A jeszcze podobno urośnie...
Światełko miało już parę wypadków, parę razy z rowerem upadłam. Ale podklejone skoczem trzymało się dobrze, nic nie było widać. A teraz rower upadł, bo nieco zamieszania i przemeblowań, trzeba miejsca na zimę dla dwóch osób – widocznie Gérard nie dopatrzył a pies zjadł. Lubi gryźć plastikowe rzeczy.
No trudno, w dzień światełka nie potrzebuję, a w nocy roweru nie używam.
Ryżową szczotkę też musiałam kupić nową, z poprzedniej została już mniejsza połowa. (4,50 euro u Chińczyka! – ale przy okazji oglądałam tam smycze z metalowego łańcucha, 1,20 m za 9 euro, a Gérard zauważył, że smycz pieska już w połowie przegryziona.)
Nowa szczotka jest w tej chwili za duża, ale pies ją od razu zaanektował i wkrótce obgryzie do pożądanej, wygodnej w ręce, wielkości.
Wszystko w porządku.

Trzy długopisy. A jeden był bardzo dobry.
Ważymy: 55-72-25. Dziś.  Hm.
Za to ciśnienie mam w końcu normalne, a nawet w momentach: optymalne.  I nawet nie czuję się zdechle przy takim dużo niższym niż to, z czym 20 lat chodziłam. Czyli: Amlopidyna skuteczna. Tyle, że w skutkach ubocznych obleja mi oskrzela jakimś przeźroczystym żelem. No i tyję po niej, a pierwsza to zawsze d... rośnie. Potem będzie trochę brzucha (a lubię mieć płaski i twardy) a biust dopiero na końcu wróci do normy, bo ostatnio coś mi trochę przyklapł. I chyba mam po niej paradentozę...? Czy tylko skaleczyłam dziąsło a reszta to moja hipochondria i brak zaufania do lekarzy?
Jutro jedziemy na kilka dni do Normandii. Ja też. Chyba przeżyję i się nie zaziębię. Cyklameny pójdą do gruntu: dwa w dobrej formie a fioletowy zdychający – ale damy mu szansę.
Bo Xavier zakupił okazyjnie kilka nowych drzewek owocowych a teraz jest pora żeby je posadzić. Podobno dwie renklody i jeszcze coś.
I dwa krzaki jeżyn wielkoowocowych bez kolców. Te z odzysku. Istnieją, widziałam takie w Szwajcarii, ale IMHO jeżyny kolcami zachwaszczają ogród i ja bym nie sadziła takiego badziewia. No ale Gérard je lubi a teren jego.

To przesłanie pieniędzy chorej przyjaciółce było chyba "dobrą akcją". Od razu mi niebo wynagrodziło: poznałam całe forum przyjaciół. Bo zgadało się na necie, że synek wirtualnej znajomej ma zespół Aspergera. Ki diabeł? Coś słyszałam, ale weszłam na ich forum, żeby lepiej zobaczyć.
Aż mnie zatkało: normalni inteligentni ludzie rozmawiają sobie o tym i owym – a każdy jest taki jak ja! Zgadzają się nawet drobne szczegóły!  Czyli: ja też mam ten Zespół Aspergera, a tyle lat przeżyłam i o tym nie wiedziałam. No owszem, nie jestem zbyt towarzyska i mam tę nadwrażliwość na hałas, no i nie rozpoznaję twarzy znajomych – myślałam, że to przez moje okulary (albo po prostu niezbyt mnie interesują)  - a teraz czytam, że to aż jednostka chorobowa, coś z pogranicza autyzmu. Na szczęście z nienaruszoną inteligencją. W zaletach: dobre IQ, encyklopedyczna wiedza na ulubiony temat, liczne  abstrakcyjne hobby i zainteresowania – wymieniają nauki ścisłe i religioznawstwo. Matematyka to dla nich  małe piwo, i wymieniają ulubione działy, moja teoria  liczb (matematyka najczystsza) też jest. Każdy się zna na kompie a co drugi pracuje w informatyce. Skarżą się na kiepskie relacje społeczne w realu i na nieumiejętność "gadania o niczym".
Normalni inteligentni ludzie, zupełnie jak ja! Z zadatkami na naukowców czy badaczy-amatorów.  Ciekawie mi się z nimi gada i czuję się "jak w domu".  11k, zajrzyj też, to na http://aspi.net.pl/  .
13/11/2012

środa, 7 listopada 2012

Żyjemy


Żyjemy. Miło i przyjemnie. Ważymy: 55-73-23 (i to dane sprzed tygodnia!). Mi przybyło kilo i nie wiem czy to skutki uboczne tych nowych proszków od kardiologa – bo 2 lata temu już coś dostawałam, po czym przybywał mi kilogram na tydzień. Czułam się jak serdel, więc je odstawiłam. A tak pyskowałam, że kardiolożka się obraziła i musiałam zmienić kardiologa. Albo to może być kuchnia Gérarda, bo gotuje pysznie i jem teraz "na ciepło" codziennie. Wczoraj mieliśmy endywie zawinięte w szynce pod beszamelem, posypane gruyère i zapieczone – pychotka. I nawet te endywie nie były gotowane w wodzie tylko duszone na maśle w specjalnym garnku. A dziś robi cielęcinę z ryżem w pieczarkowym sosie (i też tłusto i smacznie).
 Gérard uważa że jestem chuda jak patyk, a raz gdy wypił, wyrwało mu się "worek kości". Wiem, że lubi grubsze, ale "jak sie nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". I niech nie narzeka.
Piesek też czuje się dobrze. Druciki mu nie zaszkodziły. Ma sporo swoich zabawek do gryzienia, osobiście znaleziony na spacerze kawał kija, dwa drewienka i bambusowy kijek który pracowicie rozłupuje. (Lepiej niech gryzie drewno niż coś potrzebniejszego.) Nawet dostał od Gérarda jednego pluszaka i jedno gumowe zwierzątko (chyba oba misie). I z nimi pies jest delikatny? Bo oba nadal są w stanie używalnym. Poza tym raz znalazł w łazience słoik z resztkami mydła. Składałam je tam zamiast wyrzucić, "bo jeszcze mogą się przydać". Zjadł je czy pożuł i wypluł i rano dywan wyglądał jak w gumie do żucia. (Baniek żadnym końcem nie wypuszczał.) A  słoik z zapachem mydła nadal bardzo lubi i czasem się nim bawi.
Raz się dorwał do mojej świeżo kupionej puszki z tytoniem. Że jeszcze miałam, zakupy wsadziłam w lodówkę a tytoń został na ziemi w torbie. Włączyłam kompa i mnie wcięło.. A piesek widocznie myśli, że co na ziemi to jego. Dopiero Gérard zapytał, czym tu tak naśmiecone. Moja nowa puszka tytoniu do zwijania! 100 gramów to teraz już 21 euro! Na szczęście uratowałam większość.
No i dzisiaj zjadł Gérardowi konserwę. Rano podłużna puszka po jakichś makrelach czy śledziach była idealnie wylizana. Pomyślałam: zjadł Gérard, a psu dał do wylizania. Ale nie, Gérard wraca i mówi, że on rano tylko słodkie (do kawy ma na półce różne rogaliki i ciasteczka). Czyli: pies ściągnął, sam otworzył puszkę zębami i wylizał do czysta. Patrzymy po sobie ze zdziwieniem. Miękka metalowa puszka jest cała pogięta.
- Skończysz w więzieniu! – mówi Gérard do psa.
Ja do Gérarda: - Nasz pies jest ZA inteligentny...
Podpadło mi, gdy czyściłam dywan (jak co rano) z podartych papierków, drzazg bambusa, kawałków plastiku i innych dziwnych śmieci. W pewnym miejscu wyraźnie pachiało sardynką.
No cóż, dywan też można wyprać, już raz to robiliśmy, jakieś 2 lata temu jak był Jacek. Trzeba na wózek z Auchana, zawieść do pralni, wsadzić w tę największą i 2 x wysuszyć. Tak, że jako upierdol to tylko kilka godzin zajętych i ok. 20 euro. A dowieść to i ja sama mogę, choć to prawie kilometr. Lecz na trasie nie ma żadnego wystającego krawężnika, wszędzie może przejechać nawet wózek inwalidzki. A i wózek z Auchana łatwo wchodzi do windy.
Pieskowi niestety musiałam kupić kolczatkę (10 euro). Jest grzeczny, miły, posłuszny, ale nieraz za silnie ciągnie. A jeszcze jak zobaczy jakiegoś małego pieska czy dziecko. Nie utrzymam go. Więc lepiej nauczyć teraz, niż gdy będzie dwa razy cięższy. Już teraz prawie zbije z nóg, gdy z rozbiegu wpadnie na człowieka.
Co jeszcze: czerwona zmiotka się znalazła dopiero po tygodniu, gdy już kupiłam żółtą. Była zapchana pod biurko, razem z nadgryzionym kasztanem i szyszką. Bo tę starą niebieską, co już tylko do czyszczenia balkonu z gołębi, to już zostawiłam psu. Już i tak porządnie nadłupał jej plastikową rączkę. Także regularnie obgryza ryżową szczotę do czyszczenia dywanu, lecz ta się jeszcze trzyma.
W międzyczasie Gérard mi kupił miotłę na długim kiju (choć taka w domu była). Ale ta Gérarda jest cała biało-różowa, mięciutka, pełna dekoracji; brakuje tylko wstążeczek i kokardek. Miotła Mary Poppins, z cukiereczka.  Bardzo mi się podoba: będzie moja prywatna latająca miotła. Zawieszę ją na ścianie lub na żyłkach pod sufitem. 
Ulubiony trawniczek pieska już nieaktualny. Okazało się, że tam na parterze mieszka jakaś staruszka i coś jej się nie podoba: otworzyła okno i zaczęła machać ręką i na nas krzyczeć. Na szczęście piesek już skończył więc się zmyliśmy. A piesek już dawno potrafi i gdzie indziej, nie ma nieszczęścia.
(Chyba że w nocy, na ostatnim wyjściu, jak babcia zaśnie. Czarny pies jest nocą niewidzialny... Ale to nieładnie. Tylko tak sobie myślę.)

 Gérard miał urodziny. Niedawno byliśmy razem w Emmaûs (u nas się to nazywa Horizon, ale zasada ta sama) rzucić okiem co tam jest i poszukać paru użytecznych a zapomnianych drobiazgów. Znalazłam poszukiwane protège-table i cudne porcelanowe płaskie pudełeczko, z dziurkowaną pokrywką, co w centrum w złotej ramce ma bukiecik fiołków i napis "Toulouse" (150 lat temu Tuluza była słynna ze swoich plantacji fiołków, co wtedy były w modzie.) Ale to prezent raczej dla starszej eleganckiej pani a nie dla Gérarda (może np do środka włożyć swoje pierścionki przed pójściem do łóżka).
Naprawdę nie miałam pomysłu. Poszłam po bagietkę do Auchana, kupiłam jakieś ciastka i trafiłam, z przeceny, na 3 doniczki miniaturowych cyklamenów, dawali je razem za 4 euro. Wybrałam biały, intensywny ciemny fiolet i różowy (zestaw kolorów Letycji) Ale to ja chcę mieć różne kolekcje roślin na jego terenie, a cyklameny tu zimują w gruncie. Gérard na kwiaty nie zwraca uwagi i nawet nie zna ich nazwy.
Wobec tego, skoro nie miałam absolutnie żadnego pomysłu, powiedziałam że zapłacę za niego ten mandat, co ostatnio przyszedł pocztą. (Gérard nie zatrzymał się na stopie gdzieś w Normandii i chcą teraz od niego 135 euro.) Lecz jeśli zapłacę do 15 dni - 90 euro wystarczy.  A potem to jeszcze większy upierdol...
 Uważałam że to jak psu w gardło, wyrzucone pieniądze, żaden prezent, z którego się można cieszyć. Ale Gérard był wyraźnie zadowolony i nawet dał swój znaczek. 

poniedziałek, 29 października 2012

Wrócili


Wrócili, dwa dni temu. Cali i zdrowi, choć podobno ostatniego ranka to tam już był przymrozek. Pełno zamieszania, pies skacze, Gérard wnosi torby, a ich pełno. (Następnym razem trzeba wziąć od razu wózek jak z Auchana (które zawsze się pętają przy domu) i przewieźć wszystko od razu.
Pełno wszelkiego dobra – gdzie ja to pomieszczę?  Jedzenie do lodówki, ale jego komputer (którego wcale nie chce uruchamiać), wspaniała drukarka z ksero i cichutka, olbrzymi płaski ekran (mogę używać). Ale ja jeszcze nie podłączyłam tego, co z Rysiami kupiłam w Emmaüs (17", 20 euro). Tylko duża lampa za (3 euro) się przydaje. Jeszcze jego ubrania, narzędzia(?), elektronika, kable i różne gadżety (Gérard je chyba kolekcjonuje, jak to chłopcy). Dostaję zupełnie nowy telefonik mojej ulubionej marki (Samsung, uważam je za nieco solidniejsze, a ja nie jestem z moimi rzeczami za delikatna. Laptop też u mnie od razu by oddał ducha, więc nawet się nie przymierzam do laptopa).
- Ładny, ale na co mi to? Nie potrzebuję?
- Bo twój nie działa.
- Nie działa, bo nie zapłaciłam. (Bo po co? Telefonowałam tylko do Gérarda.  Do innych mam w domu skype i ten stały co najwygodniejszy.)
A Dana mi nadała, że najtaniej przez PrixTel, już kilka tygodni, i nawet zajrzałam na ich stronkę, i ten nr RIO dostałam... no i jak zawsze, zamiast doprowadzić jedno do końca, to się zajęłam czymś innym.
Jakoś upycham wszystko. Chwilę rozważamy, jak przemeblować czy co ewentualnie dokupić. Gérard już drugi raz wspomina o kanapie... Pewnie mu za ciasno na moim wąskim łóżeczku. U siebie przyzwyczajony do dużych małżeńskich łóż, prawie kwadratowych.
- Hm, "mój gatunek" nie lubi kołyszącego się noclegu. Najlepszy dla mnie jest materac z gąbki na podłodze, stabilny i wygodny, idealnie prosty.
A Charles wybierał zawsze najwyższe miejsce. A teraz nawet sobie zbudował dom na drzewach. (Lecz on jest Garuda, żywioł powietrza, a ja z tygrysów (wg nomenklatury Gesar).
Wychodzę po bagietkę z pieskiem.  Drzewka co parę dni temu były brązowo-bordo, teraz mają wyblakły kolor suszonej róży, podszyty żółtym. Jak to się zmienia szybko!
Dziś pies  pożarł zmiotkę. To chyba niemożliwe, ale nigdzie jej nie mogę znaleźć. A dziś rano potrzebowałam.  Obudziłam się i patrzę z zaskoczeniem: co jest na moim dywanie? Przecież karczochów nie kupowałam – za duży z nimi upierdol. Pomiędzy podartymi kartkami (pies teraz rozdziera reklamową aż książeczkę z zabawkami, co będą w sklepach na Noël) – jakieś części roślinne (dziś zrobił wyjątkowo duży nieporządek). Dopiero musiałam wziąć w rękę: pies wyciągnął z kosza kitę ananasa, i jak to on lubi, rozszarpał na pojedyńcze liście.
Dziwne. Przecież jak wczoraj częstowaliśmy to tylko skosztował z grzeczności i nawet nie zjadł.
Za to dziś sam mi powiedział, że już pora z nim wyjść. Więc zamknęłam kompa, wychodzimy, i pies też grzecznie, sam z siebie, bez długiego łażenia i namawiania, zrobił swoje dwie crottes na trawniku pod oknami sąsiada.
Na razie tam nikt nie mieszka: trawnik zaniedbany, a w pionie wszystkie żaluzje zamknięte. A zanim ktoś się wprowadzi i będzie miał za złe, pies już się nauczy robić i w innych miejscach.
Jestem zadowolona: być może skończą się katastrofy w łazience.
29/10/12

piątek, 26 października 2012

Szczęście


Kilka ciepłych słonecznych dni, choć już zaczyna się jesień. Drzewka na pobliskim placyku nagle zmieniły kolor na ciemny bordo. Brazylijski ambrowiec na podwórku przedszkola jest cały intensywnie różowy  (wśród jesiennych liści to rzadki kolor). Z ozdobnej japońskiej wiśni opadają pojedyńcze liście o bardzo ciekawych deseniach.  Reszta – w zasadzie bez zmian, i trawniki nadal świeżo zielone. I niebo niebieskie bez chmurki (i bez chemitrails – nie widziałam ich dużo tego roku).

Odpoczęłam. Gérard wyjechał z psem na kilka dni do Normandii. Zostałam sama w domu pod pozorem zaziębienia. (Albo przemokłam gdzieś wcześniej, albo to te nowe tabletki od kardiologa? Skuteczne, ale w objawach ubocznych obklejają mi oskrzela jakimś przeźroczystym żelem, co muszę wykaszliwać. Cóż, starość nie radość. )

Wysprzątałam trochę i natychmiast znikł ten zapach psa, co czasem do mnie dolatywał bardzo dobitnie. Pewnie jak nasika w łazience, to chociaż tam zaraz sprzątnę, to mu zostaje na łapach...  A podobno tej niedogodności mam na parę miesięcy. No cóż, przeczeka się. Wyraźnie widzę, że z Gérardem i z jego psem czuję się lepiej, mam wyższy poziom szczęścia.  "Odrobina mężczyzny na codzień"? jak pisze livebear? I właśnie ten, co go chcę a nie byle kto. (Kocham go czy co?) 
Teraz, gdy jesteśmy od siebie dalej, co dzień dostaję telefon z serdecznościami. (Miło, podbudowuje.)
Myślę, że razem jesteśmy nieco za stłoczeni, brak prywatnej przestrzeni. Na szczęście mamy odmienne sposoby bycia, nisze czasowe (on zasypia z kurami ja noce na komputerze) – tak, że się chyba uda razem dotrwać do wiosny w ciepłej ciasnej klatce i się nie zagryźć. Na razie oboje staramy się sobie nie przeszkadzać czy iść na rękę.

Właściwie jest mi wspaniale. Ten "podwyższony poziom szczęścia", aż nie jestem do niego przyzwyczajona. Przypomina mi się powiedzenie mojej mamy: "Zapomniałam, czym się miałam dzisiaj martwić..."
Bawię się na kompie. Znalazłam forum aspergera i czuję się tam dobrze. (To taka lekka odmiana autyzmu z nienaruszoną inteligencją.) Okazuje się, że i ja mam pewne objawy: tę nadwrażliwość na hałas i pewną aspołeczność. (No popatrz: tyle lat przeżyłam i dopiero teraz się dowiaduję, że teraz to w psychiatrii prawie jednostka chorobowa! Lub może: mam lekką hipochondrię i sobie to wmawiam?)  W każdym razie piszą tam normalni inteligentni ludzie, a dzięki niskiemu poziomowi emocji wypowiadają się tak niesłychanie logicznie, że człowiek ma wrażenie rozmowy z robotem. Skarżą się na trudności z odczytywaniem emocji rozmówcy, co im utrudnia stosunki społeczne. (Ale brak rączki czy nóżki byłby chyba gorszym nieszczęściem?)  Praktycznie, nie wiedząc co może rozmówcę urazić, są aż przesadnie uprzejmi i grzeczni.  Stąd ich  forum jest miłe i sympatyczne.
Właściwie jest mi teraz tak dobrze, że chyba powinnam odprawić jakąś ceremonię dziękczynną (prywatny Thanksgiving Day)?. Podziękować niebu za wszystko co mi zsyła i poprosić, żeby nadal tak było. Tak wygląda moja "modlitwa".
25/10/2012


Live i fallen!  W Poznaniu w nowej części Ogrodu Botanicznego jest cała alejka ambrowców! Równolegle do Dąbrowskiego w kierunku Polskiej.  
(Ale kiedy botanik na zimę zamykają? Koniec września czy października? Pamiętam, że właśnie w tym czasie spadały kasztany jadalne.)  26/10/12  


czwartek, 18 października 2012

Pies pożarł wiertarkę.


Siedziałam długo na kompie, więc odsypiałam do południa.  Jeśli kto może sobie na to pozwolić, to to lubi. Gérard wstaje o 5:00 i wyjeżdża do pracy. Pies był sam, bez dozoru (a musi mieć stale? Nie wiedziałam... już i tak z nim jak z dzieckiem: wyprowadzać, uczyć. A to mycie łazienki... – kiedyś, dawno, prałam w zimnej wodzie pieluchy. )  I piesi się nudził. Pogryzł już masę rzeczy (moje buty i pantofle Gérarda), ale teraz ściągnął wiertarkę z dolnej półki biurka. Tego mu nie wolno! Już przedwczoraj też ściągnął długopis ze stolika i schrupał.
A teraz, jak się obudziłam, kawałki kabla od wiertarki wszędzie wśród podartych papierów (stara książka telefoniczna – to mu wolno), narzygał na dywanie w trzech miejscach (swoje krokietki) ale w tym pełno kawałeczków kabla, niektóre w plastiku, inne to już tylko splątane  miedziane druciki.
Wtyczkę i mocowanie znalazłam pod biurkiem. Ale nie ma wiertła! A ja nie pamiętam czy, kilka miesięcy temu, wyjęłam i schowałam (bo wystawało i haczyło) czy zostawiłam w.
Czy pies wyrzygał wszystko? A jeżeli nie?  Jeżeli druciki poranią mu jelita?
Gérard się zmartwi bardzo. Jego pies u niego bardziej kochany od człowieka.
Mi też będzie przykro. Powiem: "No trudno, za głupi żeby przeżyć" (wyrażenie ze świata asurów).
Można go u weterynarza prześwietlić. Ale to będzie tylko diagnoza.  A co mogę zrobić?

Wiertarkę naprawię, umiem przełożyć kabel a Gérard ma trochę narzędzi na części, w których  się spalił silnik. 


20/10/12
 Wrócił Gérard, uspokoił:
- Nic psu nie będzie. Pies wszystko wyrzyga. (Ida czy Suif wyrzygała raz całą girlandę na choinkę.)  Gorzej, jeśli zje jakieś lekarstwa. Tego nie zwróci, na to trzeba uważać. (I jeszcze na coś innego, ale zapomniałam.
Na razie pies czuje się dobrze, ma apetyt, robi (olbrzymio) w łaience... Może rzeczywiście nic mu nie będzie? 

sobota, 13 października 2012

Nie ma pracy


Gérard mi tłumaczy sytuację w Polsce (bo pytałam. Kontynuacja mego wpisu u bizarre.blog.pl:
"Agent ubezpieczeniowy, zarządzanie handlem... Próby, w łańcuchu pośredników, uszczknięcia i dla siebie kawałka tortu.  Wszystko przekładanie papierków, niczego nikomu z tego nie przybędzie. Dlaczego to się jeszcze nazywa "pracą"?
Za "moich czasów" praca była w PRODUKCJI, w wytwarzaniu jakichś użytecznych dóbr – i PRL miała przemysł ciężki, kopalnie, stocznie, olbrzymie zakłady przemysłowe... Gdzie to wszystko przepadło? Przecież nie było wojny?
Była praca w usługach (także: użytecznych społecznie: lekarz, nauczyciel, prawnik).
I ten podział prac figurował zaraz na wstępie wykładów o socjalistycznej ekonomii, stąd pamiętam.
Kto dziś WYTWARZA jakieś dobra użytkowe a ile osób na nim żeruje? 
Kilka lat temu, w Polsce, znalazłam wspaniale okulary, z uprzejmym i fachowym badaniem wzroku, z wyborem oprawek jak od Diora, do odbioru za kilka dni  – i zapłaciłam coś 30 złotych. A gdy, zdziwiona ceną, zapytałam dlaczego tak tanio, usłyszałam:
- Bo sami te oprawki produkujemy. Łańcuch pośredników pomijamy. " )
We Francji to samo. Nawet produkcję samochodów (Renault czy Citroëna?) zamykają.
- Czyli wszystkie zdobycze socjalne (płatny urlop, 8-godzinny dzień pracy) przepadły? Bo w Azji za garść ryżu pracuje się cały dzień?
- Francuskie kopalnie węgla (były na północy w Lille) wykupił hinduski Mital(?) i zamknął. Bo nierentowne.
- Lecz skoro kupił, wyrzucił pieniądze, to na tym stracił?
- Nie, w ten sposób pozbył się konkurencji.  A produkuje, za garść ryżu, w Azji.
- Bez pracy ludzie biednieją, w końcu wyjdą na ulicę.
- Skończy się terrorem i dyktaturą, jak terror Robespierre'a wydał Napoleona.
- A ten przeniósł wojnę na zewnątrz (ostatni ratunek na wewnętrzne zamieszki) i wciągnął w nią całą Europę.
- Dawniej można było się odciąć, zamknąć i produkować u siebie, jak Islandia. Ale dziś globalizacja, cały świat połączony, projekty wyjścia z Unii nie mają szans.
- Czyli: następuje wyrównanie poziomów. Nie boję się biednych: póki im się powodzi lepiej, póki mają nadzieję, są zadowoleni.  Biednych jest dużo i zawsze służyli za armatnie mięso. Boję się tych bogatych, rozgoryczonych, co tracą swoje przywileje, do których byli przyzwyczajeni.  To USA w obronie swojego "modelu życia" prowadzi wojny na całym świecie.
Dlaczego upadła cywilizacja egipska?  Tam była także nierówność społeczna (materialna, ale także w dostępie do informacji). Kasta kapłanów podobno rozwiązywała równania nawet trzeciego stopnia, a prosty lud nie umiał czytać i liczyć. A wiedza "jak ryby łowić" jest ważniejsza niż posiadanie dziś jednej rybki w garnku. W czasach PRL-u, gdy wszyscy żyli na jednakowym poziomie materialnym (brak bezrobocia, mniej więcej równe płace, gdy większy metraż to dokwaterowanie) - jedynym wyróżnikiem pozostawało wykształcenie (stąd kult magistra) i każdy starał się dać jak najlepsze wykształcenie swym pociechom.  I dzieci, które to dostały (języki, umiejętności, szacunek do pracy, dobre wychowanie) radziły sobie potem wszędzie, nawet na emigracji czy innym wyjeździe. 

piątek, 12 października 2012

Marek Gajowniczek - głos pokolenia


Nie pokona nikt Barcelony!

Pokolenie z komórką,
emigracją, rozbiórką -
ze spodenek króciutkich wyrosło.
Już nie tańczy na rurze.
Nie chce też czekać dłużej.
Chciałoby konsumować dorosłość.

Podzieliło dzielnice,
kto jest czyim kibicem -
wie dokładnie dziś każda ulica.
Czasy jednak są trudne.
Wszystkie rządy - paskudne.
Rozsypała się beemwica.

Bez rodziny, mieszkania,
bez nowego rozdania.
Nigdzie dalej już się nie pójdzie.
Można sobie poklikać.
Jeszcze gdzieś gra muzyka
Świat się jednak poślizgnął na bujdzie.

Nowy - starych porządek
obiecuje początek
wielkich swobód dla "róbta co chceta".
Ktoś się nagle obudził,
że za dużo jest ludzi.
Sprawniejszego potrzeba peceta.

Zaludniły się place.
Ludzie krzyczą o płacę.
Kałasznikow wciąż strzela na wiwat.
Pokolenie z komórką
już nie wierzy powtórkom
i globalizm zaczęło rozrywać.

Starość się okopuje
policjantów formuje
w nowe szyki i lepsze kordony.
a komórki po świecie
krzyczą już w internecie:
"Nie pokona nikt Barcelony!"

Myśmy mieli Kelusa, dzisiejsi "kibole" mają Gajowniczka.  Widzę analogie – tak samo celnie a zwięźle oddaje nastroje społeczne.  Tak samo jak Kelus – bard tylko w drugim obiegu. Kelusa przegrywaliśmy sobie z taśmy na taśmę od przyjaciół. Gajowniczka przekazujemy sobie internetem i śpiewamy hip-hopem na podwórkach. Głos pokolenia. Społeczne sumienie.

13/10/3012

Piesek


Pies pożarł kwit za czynsz z ostatniego miesiąca (wygląda teraz jak psu z gardła) i mapę Francji.  Więc dostał  starą książkę telefoniczną i pracowicie rozdziera ją kartka po kartce. Trochę niebezpieczny taki zjadacz książek w domu, gdzie książki są najważniejsze. Pamiętam, że Rysio aż płakał, gdy Saba zmieniała zęby i rozszarpała mu jakiś modlitewnik po matce? "O naśladowaniu Chrystusa"? Podarowałam mu wtedy swój egzemplarz.
Ważymy: 71 – 54 – i 20 – bo Gérard uratował z poprzedniego domu także wagę łazienkową. A dzisiaj właśnie kardiolog mnie o  wiek i wagę pytał. (Podałam: 55, bo latem zważyłam się u weterynarza.) Bo nareszcie przeszłam coroczną wizytę kontrolną. Zapisał mi dodatkowe lekarstwo i mam się stawić na kontrolę nie po roku ale za 6 tygodni. (Zdaje mi się, że 2 lata temu też mi zapisali m.in. tę Amlodipinę – i tyłam po niej 1 kg na tydzień...  )
Ale jestem szczęśliwa i czuję się dobrze.  Wychodzę z pieskiem albo po nim sprzątam. Bo dostał jeszcze do rozszarpania dwa duże kartony.  Piesek spokojny i zrównoważony i wcale nie szczeka. Bo z dużych, to te małe ratlerki są jazgotliwe. Normalnie inteligentny: już rozumie "retour" gdy na smyczy między nim a mną znajdzie się jakiś słup, drzewko czy latarnia, już zaczyna rozumieć "assis attend " gdy ma chwilkę posiedzieć sam przywiązany do drzewa. Dziś trochę popiszczał, ale już się nie szarpał ani nie histeryzował. Zajęło go starsze małżeństwo, zaczęło go głaskać i cmokać a piesek położył się na chodniku i pokazał im brzuszek. Już chyba rozumie że witać się nie wolno z łapami na ubranie pań. Wszystkie cztery łapy mają zostać na ziemi! (Czego do dziś psy sąsiada nie umieją sobie przyswoić.)
(Nie miałam CMU , bo nie załatwiłam papierków, nie mam ubezpieczalni. Mam tylko SS. Ale kardiolog, jak się dowiedział, to mi kazał zapłacić tylko "tiers payant", 15 euro.  No i lekarstwa nie bezpłatne ale coś 7 euro.)
Powinnam się zająć tymi papierkami...

czwartek, 11 października 2012

Kredyt


(Napisałam gdzie indziej, ale sobie też wkleję, co o tym myślę.)
..."(Ale widzę jedno:) ten kredyt i spłacanie go.  Jeden z moich znajomych ciągle na tym jedzie: nawet na meble do kuchni czy na nowego wypasionego laptopa bierze kredyt. Ten ma chroniczną depresję i nawet na nią się leczył u psychiatry, łykał jakieś tabletki. I żyje w strachu przed utratą pracy. Ten oddał wolność za gadżety.
Reszta moich przyjaciół żyje jak ja: tylko cash.  Nie stać mnie? To nie potrzebuję. I tyle.  I czujemy się wolni, nie musimy wszystkim przytakiwać pokornie, a nawet utrata pracy nie jest końcem świata: przyjaciele ( których mamy i o których dbamy) pomogą,  nadadzą dojścia, nawet pożyczą trochę forsy.  Mamy też własne oszczędności.
Jeden przyjaciel, w Polsce, to nawet kupił parcelę i wybudował domek. Spokojnie, bez kredytów, powoli, kiedy miał nadwyżki z taksówki. Ale ten nigdy nie pił i nie palił, i wegetarianin. I samotny. W młodości 6 lat opiekował się umierającą matką, wszystko szło na pielęgniarki. W końcu ukochana dziewczyna wyszła za jego najlepszego przyjaciela  a on dla ich dzieci jest najlepszym wujkiem. Czy to bohaterstwo?
Jak jestem w Polsce, to mi na każdym kroku wtykają ulotki: weź kredyt!  Dają każdemu, choćby na dowód czy na bilet tramwajowy. I banki już mają swoje wypasione budynki na każdej uliczce. (Przecież bank nic nie produkuje, tylko obraca naszymi pieniędzmi, więc skąd?)  Potem na portalach czytam, że ludzie  wysiedleni z mieszkań, tracą dach nad głową.
Tak stracił dom mój przyjaciel: wzięli kredyt z żoną, zaczęły się niesnaski, rozwód, nikt rat nie płacił – i dom już w połowie spłacony, przepadł.
Myślę, że tu Kościół powinien ostrzegać ludzi. Wszak klepią codziennie w "Ojcze Nasz" : "i nie wódź nas na pokuszenie..." . Czy nikt się nie zastanawia nad tym, co mówi?
A raz wpadłam na necie (ktoś mi przesłał linka?) na http://zrob1malykrok.pl/ . Tam 9 staruszek zakonnic żyło z emerytury 3 sióstr (i dorabiały haftem). Ogłosiły na necie, że chcą odnowić wilgotny, zagrzybiały stary klasztor i prosiły każdego o cegiełkę: 30 zł.  Ile już zebrano i lista darczyńców była regularnie aktualizowana, także fotki ze stanu roboty.  A siostra przełożona nawet otrzymała od Burmistrza Miasta Jarosławia odznakę: „Zasłużona dla ochrony dziedzictwa kulturowego Jarosławia”. Są na facebooku pod http://www.facebook.com/benedyktynki . "
A na facebooku ludzie sobie przesyłaja: http://demotywatory.pl/3939653/Jesli-ktos-oferuje-cos-cennego-zbyt-latwym-kosztem  - zawsze spodziewaj się podstępu. I zdjęcie mysiej pułapki.

środa, 10 października 2012

NWO


Wspomniałam, że chciałam wysłać pieniądze chorej przyjaciółce. Odstałam kolejkę do okienka na poczcie, podaję pieniądze  – i okazuje się, że już NIE WOLNO!  Jak to? I Polska i Francja są w Unii? Jak mogę to zrobić? (Bo Western Union dużo zdziera.)
 - Tylko przelewem z konta.  Ma pani?
- Tak, u was, ale mam przy sobie tylko kartę...
Uprzejma urzędniczka odczytała mi z karty numer konta, wypełniłam formularz formatu A4.
- Jeszcze poproszę dowód tożsamości...
Też nie miałam. Dopiero nazajutrz poleciałam na inną pocztę.
A teraz Gérard zostawił pieniądze, żeby mu pokryć debet na koncie. Idę z jego książeczką czekową.
- A ma pani prokurację?  Tu jest inne nazwisko...
- Jego książeczka i jego pieniądze, o co chodzi?
- To niech przyjdzie osobiście, bez prokuracji ja tego przyjąć nie mogę.
Pierwszy raz widzę, żeby bank pieniędzy nie chciał....  Od kiedy?
- Od jakiegoś tygodnia.
Chujnia! Lecę na tę drugą pocztę, uprzejmiejszą. Wzięłam i dowód i własną książeczkę. Znowu odstałam kolejkę. Pan w okienku mi radzi:
- Proszę wpłacić gotówkę na swoją, a zaraz potem zrobić przelew.  To jest bezpłatne.
I podwójna ilość wypełnianych papierków.       

Czy o to chodzi, żeby każdy ślad przepływu pieniędzy został odnotowany w 10 miejscach? Jak, podobno, każde nasze słowo na necie i każdy najmniejszy SMS przez komórkę?

Naprawdę można dostać paranoi.  W dodatku cały dzielnica handlowa, gdzie pierwsza poczta, była otoczona kordonem policji, zmobilizowali na to chyba cała policję z miasteczka. Wiem, że tu nie chodzi o mnie, ale nawet staruszkom robiącym zakupy było nieprzyjemnie.  
- Obecność Dementorów źle wpływa na interesy, wypłoszyli mi wszystkich klientów – mówi Rosmunda w Harry Potter.

Jestem szczęśliwa


Mam obsraną łazienkę, mimo że wychodzę z pieskiem kilka razy dziennie, co ten traktuje czysto rozrywkowo; zamieszanie, rozliczne przemeblowania – przezimujemy we troje na 30 m², ciasno. Gérarda cały dzień nie ma, a jak jest to tylko je i śpi. Stara się nie przeszkadzać – dziś jego budzik nawet mnie nie obudził, a radio wycisza na poziom znośny lub nawet zakłada słuchawki. Pies się nudzi, w nocy rozszarpał mi cała okładkę klaseru z dokumentami (dobrze że nic gorszego), podobno lubi rozszarpywać kartony – na noc zostawię dwa na podłodze. Także zaanektował starą zmiotkę do zmywania balkonu (a niech mu!). Gorzej, że duży, ciągle wpada pod nogi, co się ruszę to układa się w przejściu. A już za ciężki żeby go przesunąć czy wziąć na ręce. Jeszcze urośnie i będzie z niego duża krowa.
Gérardowi w pracy rykoszekowała wiertarka i ma ranę na policzku – bardzo krwawił. Także gdzieś jadł w południe i się zatruł. W ogóle robię mu za sekretarkę i jeszcze mam napisać rachunek i list. By zrobić fotokopie, wyszłam z psem, a ten nie rozumie że ma chwilę posiedzieć spokojnie przywiązany do drzewa... Zerwał się natychmiast, ale przeszło, znają mnie tam więc nie wyproszono pieska.  Wieczorem dzwonił Xavier, że się poślizgnął w kałuży oleju i ma stłuczkę. Na szczęście nikt nie jest ranny, bo wiózł dwoje dzieci, tylko zderzaki poszły. Więc prosi, by Gérard jutro poszukał w dwóch składnicach części zamiennych w okolicy...
Słowem: dużo zamieszania, jak zwykle wokół Gérarda, normalne życie. I jeszcze Dana w szpitalu i jeszcze dziesiątki innych rzeczy. A nawet nie zadzwoniłam do Olgi i Heidrun.
Ale: tylko na kompie, bez wychodzenia z domu, to była wegetacja a nie życie.
Gérad kupił pojemnik na mydła podwieszany pod prysznic, i dużą etażerkę do łazienki, a gdy wyszłam z psem, od razu ją zmontował i wstawił. Obiecuje tu wstawić na zimę swój komputer z super drukarką, co robi świetne fotokopie – nie bądę musiała latać. Poprosiłam o maszynę do szycia, która też jest na terenie, ale używam jej tylko ja.
- Twoje dżinsy są znowu podarte.
- Przywiozę też.
Normalny pracowity dzień.
Tylko ja znowu zaniedbuję swoje sprawy papierkowe (bo upierdol!). I chcę napisać parę rzeczy a na razie tylko wymyśliłam tytuł. "Głos pokolenia", o Marku Gajowniczku, i zestawić go z Kelusem. Stronka fanów Kelusa jest na facebooku i właśnie odszukano mi jeden tekst, co parę lat szukałam. Przyjemność.
I chcę napisać o miłości trubadurów, to dla Jacka z Zielonej Góry. Właśnie wyjaśniło mi się czy olśniło gdy słuchałam na YT Stachury.  Pełno nowych pomysłów, z których połowę zaraz zapomnę. Tak zawsze jest ze mną.
Ale jestem szczęśliwa – to wiem.
10/10/2012  21:10