poniedziałek, 31 grudnia 2012

Wesołego Nowego Roku


Nie było ich dwa dni. A wiatr tam wył i lało podobno jak z cebra. Dopiero gdy wyjeżdżali pogoda zrobiła się wiosenna. Ja bez nich czułam się potwornie. Nie wiem czy tęskniłam, ale samotnie moje zwykłe zajęcia były bez znaczenia. od razu zmieniły się proporcje. Nawet lepiej mi się gada czy pisze czy siedzi w nocy na kompie gdy pies śpi u mych nóg a Gérard za plecami. Sama ich obecność wystarcza?
U mnie wszystko dobrze (tylko nie napisałam znowu całej masy kartek!) ale u mojej najbliższej przyjaciółki się sypie... Że Denis ma raka –słyszałam; ale teraz jest już w soins palliatifs – czyli już nic nie można poradzić. Raczej nie wyjdzie stamtąd żywy.  Lecz jeszcze żyje a już jego siostry kłócą się z Daną nad jego głową o srebre łyżeczki i lodówkę.  Domek trzeba będzie zwolnić - Dana nie ma na komorne. Tylko ma znajomego co przechowa jej meble, Gérard pomoże w przeprowadzce. A Dana też idzie na poważną operację serca i ja mam w jej domku 10 dni popilnować kota...
No cóż, różnie bywało. Ale zawsze spadamy na cztery łapy.
Wesołego Nowego Roku. I postarajmy się go przeżyć. 

czwartek, 27 grudnia 2012

Sprzątam


Sprzątam. Gérard wziął psa i wyjechali do Normandii, dopatrzyć.
Na pytanie: - A ja? 
Usłyszałam: - Nie ma miejsca. Musiałem nawet położyć siedzenia. Chyba, że pies będzie w twoich nogach.
Akurat! Wgramoli się natychmiast na kolana i będzie zasłaniał cały widok, jak duża krowa. Jego babka była taka sama.
- Zresztą pies znosi lepiej niż ty deszcz i zimno.
Zrezygnowałam dość łatwo. Sprzątam, korzystając z okazji, że nikt mi pod nogami się nie pęta. Wygotowałam w proszku zalany winem obrus – wyszedł idealnie!  Przetarłam okno zasmarowane od środka przez psa a z zewnątrz przez gołębie.
Paskuda wrócił, już trzecią zimę będę go podkarmiać. Okazało się, że przepada za krokietkami dla psów. Łyka je w całości, choć są większe od grochu.
- Niedługo zacznie szczekać – mówi Gérard.
Tylko pies (prawdziwy pies ogrodnika) zaczaja się z drugiej strony, wyskakuje i straszy. Mój stary gołąb może dostać zawału.

  Mieliśmy miłe Święta u Xaviera. Tzn Wigilię u nas, we dwoje. Dopiero na drugi dzień  pojechaliśmy z prezentami. Laickie Święta to święto dzieci: spotkanie rodzinne i prezenty. Już zapomniano, że to było chrześcijańskie święto narodzin Jezusa. Już ani szopki, ani kolęd. Na kartkach pocztowych i świątecznych dekoracjach podobno motywy religijne zabronione...

Była w rogu stołu mała sztuczna choinka z gwiazdorem, pełno zapakowanych prezentów, dobre jedzenie. W telewizji (zapalonej stale ale z wyciszonym dźwiękiem) leciała bajka Disneya potem nieśmiertelny "Mały domek na prerii" . Wykrzyknełam:
- Ależ to leciało jeszcze jak tatuś był w wieku Manon!  To na wzór tego domku papi sobie na swoim terenie w Normandii postawił domek!
Potem były Simpsony a potem druga część Shreka. I akurat podczas mojej ulubionej sceny, jak król zamienia się w żabkę, zaczęliśmy się żegnać
Letycja dostała wczoraj trzy pakiety kosmetyków, różne perfumy co Manon kolejno mi prezentowała do wąchania. Jedne od Paco Rabane, ale te od Thierry Muglera to miały zapach dużo ciekawszy.
Gérard ofiarował Xavierowi jeden ze swoich aparatów fotograficznych – i jak zwykle w ostatniej chwili musiałam znaleźć do niego instrukcję, płytkę CD. (Pudełko Gérard zachował).
- A gdybym musiała się jeszcze przed wyjściem wymalować, to byłaby katastrofa!
Przed wyjazdem jeszcze Xavier dał Gérardowi jeden ze swoich starych telewizorów (w salonie mają olbrzymi). Ten od Xaviera działa – okazało się, że problem był z anteną.
No bo ja nie używam tele, nie mam...
Gérard jest zadowolony. Następna rozrywka dla niego więcej. Podłączył, uruchomił, nawet kask do niego zakłada uprzejmie.
Bo ja jednak mam trochę ZA (zespół Aspergera) i jakieś gadanie za plecami okropnie mi przeszkadza.  Nie mogę się wtedy skupić na tym co myślę, czytam, piszę.  (Nie rozumiem, jak inni potrafią odrabiać lekcje przy muzyce.  ZA nie mają tej podzielności uwagi – jak stare komputery, co na raz wykonywały tylko jeden program.)

I pogoda była śliczna, wiosenna. Jest coś w świetle słonecznym na polach. A jak wyszłam z psem – bo za domem Xaviera jest las i kawałek łąki – to w trawie już kwitły pierwsze mlecze i stokrotki.


Tylko pies się nie popisał. Podczas poprzedniej wizyty na urodziny Xaviera, nasiusiał a teraz nabrudził jedzeniem – no bo ktoś mu dał do wylizania całą muszlę przegrzebka a nie tylko muszelkę – a potem Letycja i Manon zauważyły głośno, że pies hm, źle pachnie. (Mi też trochę podpadło.) Więc Gérard go zaciągnął pod prysznic, ale już po powrocie.  Zalali całą łazienkę i było pełno kłaków wszędzie. Następnym razem trzeba go będzie wykąpać wcześniej.

Także Letycji chyba się nie podobało że pies bez zaproszenia zajmuje dwa najlepsze miejsca na kanapie przed telewizorem. 


Co jeszcze było miłego: Xavier triumfalnie pokazał książeczkę  kupioną okazyjnie na jakiejś braderie za 1 euro: metoda Boshera, na niej ja ich czytać uczyłam a oni mnie wymawiania tych różnych francuskich akcentowanych "e", co tylko francuskie ucho odróżni. Teraz Manon ją długopisem uzupełnia, a 5-letni Néo już sylabizuje swoje pa pi po. Już zna samogłoski.
- Ale, Manon, nie gryzmoli się długopisem po książkach! Tylko delikatnie ołówkiem, żeby można było zmazać gumką.  (I musiałam ze trzy razy powtórzyć.)
- Brawo, Néo!  - Ale Letycja powinna to czytać z dziećmi. Nie wystarczy kupić książeczkę. Jeszcze należy i zachęcać dziecko. I nie więcej niż jedną stronę dziennie.
Ale przy starszej siostrze Néo nauczy się prędko.
Za to prezenty Letycji dla Manon uważam za co najmniej dziwne. Dwie lalki jak dwie złe czarownice: obie w minispódniczkach lecz biała to przerobiona na nowocześnie zła Królowa Śniegu a druga, brązowa, wypindrzona jak arabska dziwka. Ja bym takich lalek nie dawała dziecku.  Także w prezentach pod choinkę: duże pudło a w nim: zaprojektuj ubranka – i szkice już gotowe, tylko przerysować i pokolorować.
- Może Manon zostanie stylistką – marzy Letycja.
- Pff...  Córeczka Xaviera ma projektować jakieś głupie ciuchy dla arabskich licealistek z przedmieścia? (Już i tak wyglądają jak dziwki.) – Ale tego na głos nie powiedziałam. ("Za moich czasów" prawdziwe studia i prawdziwy zawód to był: lekarz, prawnik, nauczyciel, inżynier... Dziś ta hierarchia społeczna się bardzo zmieniła.)
Coś mi już podpadło, że Gérard sarkał, że u Letycji "coś nie tak" z jej inteligencją.
- Cicho, co nas obchodzi?  To żona Xaviera, jego sprawa. Najważniejsze, że urodziła mu troje udanych dzieci, dom czysty, oboje nie piją, nie palą. Dzieci też czyste, nie zestresowane i nie zaniedbane. "Przesmradzasz" tj szukasz dziury w całym.
Nawet ślub wzięli gdzieś po drugim dziecku. Letycja wspomniała mi o tym, pokazując obrączkę. 
27/12/12

niedziela, 23 grudnia 2012

Fernand Paul Achille Braudel


Zamówię sobie na święta "Grammaire des civilisations" Braudela. (Książka została przetłumaczona i na polski jako Gramatyka cywilizacji, przeł. Hanna Igalson-Tygielska, wprow. Maurice Aymard, Warszawa: Oficyna Naukowa 2006).  Bo Gérard o nim wspomniał i się zgadało, że to autor " La Méditerranée et le monde méditerranéen à l'époque de Philippe II".  Książkę (2 tomy) uratowałam przed ekspulsją, bo nosem wyczułam, że dobra. Teraz okazuje się, że to jedna z ulubionych książek Gérarda.
- Czytałeś?
- Fragmentami...
- Ja też nie. Zaczęłam pierwszy rozdział...

Zaglądam w Google: historyk, akademik. Ale co o nim piszą?  (Nick Falgo, 73 lata w http://www.critiqueslibres.com/i.php/vcrit/28128 ):

Dzieło konieczne do zrozumienia świata!
"En 1957, le Ministère français de l'Education Nationale lance une réforme des programmes d'histoire. Consulté, Fernand Braudel établit une proposition pour le moins originale: conserver l"nseignement de l'histoire traditionnelle (chronologie et évènements) pour le collège et les premières années de lycée; enseigner l'histoire des civilisations en terminale. Cette proposition a pour objectif d'armer les étudiants pour une meilleure compréhension du monde.
Les raisons de cette proposition sont diverses et profondes. Braudel est persuadé que l'Histoire est la discipline scientifique la mieux placée pour fédérer les apports des autres sciences sociales (géographie, démographie, économie, sociologie, anthropologie, psychologie) et donner les clefs d'une compréhension des évolutions du monde. Ainsi il prend l'histoire des civilisations comme axe majeur et fondement du travail. La notion de civilisation est en effet assez large pour mettre à contribution toutes les sciences sociales dans une perpective historique qui privilégie la très longue durée. Ainsi le passé est en capacité d'expliquer le présent."

W 1957 francuskie Ministerstwo Edukacji rozpoczęło reformę programu historii. Fernand Braudel, proszony o konsultację, wysunął propozycję co najmniej oryginalną: zachować tradycyjne nauczanie historii (wydarzenia i chronologię) w kolegiach i pierwszych klasach liceum a w ostatnich wykładać historię cywilizacji. Propozycja miała na celu pozwolić studentom na lepsze rozumienie świata.
Jej powody są różne i głębokie. Braudel jest przekonany, że historia zajmuje najlepsze miejsce wśród nauk społecznych (geografii, demografii, ekonomii, socjologii, antropologii, psychologii)  by je połączyć i wytłumaczyć jak ewoluuje świat. W tym celu bierze historię cywilizacji jako oś główną i podstawę swojej pracy. Pojęcie cywilizacji jest wystarczająco szerokie by wszystkie nauki społeczne mogły w niej uczestniczyć w perspektywie historycznej biorącej pod uwagę długi okres czasu.  W ten sposób przeszłość wyjaśnia nam stan obecny.

Projekt został utrącony. Nie było kompetentnych wykładowców? Niemniej Braudel opracował podręcznik dla tego ostatniego roku w liceach – Gramatykę cywilizacji. Dech zapiera erudycja autora – wszystkie cywilizacje świata: muzułmańska, czarny kontynent, Daleki Wschód (we wszystkich wersjach) , Europa Zachodnia, Ameryka Południowa i Północna, Wschodnia Europa.

I mogę to dostać na internecie za niecałe 10 euro!

piątek, 21 grudnia 2012

Ken Wilber – medytacja z encefalografem


Ken Wilber (zwany "Einsteinem psychologii" ) pokazuje jak panuje nad własnym umysłem.  Czegoś takiego nie zobaczę na żadnej olimpiadzie.
Słyszeliśmy, że badano elektroencefalogramy medytujących tybetańskich mnichów.  A tu jest rdzenny Amerykanin który potrafi tak samo a może nawet lepiej.  Panuje nad falami alfa, beta, delta i theta własnego mózgu.  A już samo zharmonizowanie obu półkul daje wyższy stan świadomości.
On sam proponuje, że nauka powinna się tym zająć.  Ale jaki "naukowiec" jest tu kompetentny? 

Sandy


W domu oglądamy zabawki i się zachwycamy. Kto robi takie śliczne rzeczy? 
- Pewnie chińskie
- Nie, jest metka!  "Sandy" I jest adres:  59310 AUCHY-LES-ORCHIES
- Czyli wyrób francuski, dobrze.
- Auchy? Gdzie to?
-  59 to nord  Francji
- Ale ten kod 310? To żadne duże miasto, ale zabita dechami wiocha. Pewnie jakaś kobieta siedzi tam sama w domu i się nudzi.  Dorabia sobie. Nawet zarejestrowała firmę.
Oglądam jeszcze raz.
- Ale musi mieć duży talent artystyczny. Sam dobór materiałów, ich miękkość, zestaw kolorów? MIły wyraz pyszczków. To artystka!  Oczka pegaza-jednorożca to wyhaftowana maszynowo aplikacja.
Sprawdzam na mapie w googlach.  Wiocha w pobliżu lasów gdzieś pod granicą belgijską.  Bled zabity dechami... Ale nie, 20 km na północ jesl Lille. 
- Jest adres: 447 rue Victor Fichelle. Chcemy napisać do niej? Sandy to pewnie Aleksandra. Że kupiliśmy jej zabawki i bardzo nam się podobały?  To będzie miłe z naszej strony. 

Zapomniałam o końcu świata.


Wróciliśmy z zakupów. Gérardowi się przypomniało:
- Co z tym końcem świata?
- Racja, miał być dzisiaj, zapomniałam.  Ale nic o tym nie było na internecie.  Pewnie znowu odwołali...   
 21-12-2012

Jestem szczęśliwa


Ciasno, że przejścia w pokoju są jednoosobowe, trzeba się przeciskać. Budzę się co dzień w psim legowisku pełnym pogryzionych plastikowych butelek, kijów, strzępów papierków i już trzeciej szczotki. Ale łatwo wszystko sprzątnąć. Na Święta jedziemy do Xaviera – jeszcze trzeba ustalić czy w Wigilię czy raczej już w Boże Narodzenie. Ale jego teściowie mieszkają bliżej, a wszyscy na raz się nie zmieszczą.  Przygotowuję prezenty. Rano dzwonił François (drugi syn Gérarda). Też zaprasza, ale tam podobno trudno z parkingiem, może wiosną w Normandii. Ma dwuletniego synka, jego żona (?) nazywa się Aja, pochodzi z Algerii, a wiosną urodzi bliźnięta. W rodzinie Gérarda zawsze było dużo dzieci.
Teraz pojedziemy na zakupy, znowu będę dostawać wyładowany wózek z Auchana. Trzeba poszukać jeszcze parę zabawek  i pluszaka dla najmłodszej córeczki Xaviera.
Wróciliśmy z zakupów. W Auchanie pluszaki były nijakie, czy nawet głupie. Ale obok, u Chińczyka, znaleźliśmy prześliczne. Gérard znalazł pieska (raczej niż misia), ale siedzący, bury. Ma zakladaną kurteczkę z kapturkiem i bardzo sympatyczny wyraz pyszczka. Jedno oczko z doszytą ukośnie powieką daje mu wyraz zawadiacki. Ładny. A ja w stosie pluszaków zachwyciłam się różowym konikiem? Źrebięciem pegaza? Bo ma na plecach dwa zalążki skrzydeł. I mały róg na czole (tatuś był jednorożcem).
- Spójrz, jaki jego fioletowy ogon jest jedwabisty. Jak myślisz, czy Manon nie jest za duża na pluszaka?  (Ale Ewa, moja siostrzeniczka, lubiła swoją różową ośmiorniczkę prawie do matury. ) Jak co, to da go młodszej siostrzyczce.
- Bierz, jeśli chcesz, ale to ty za to płacisz.
Patrzę na cenę – 8 euro (stać mnie). Jeszcze dla Lylo (ma imię po bohaterce jakiegoś komiksu) chwytam 3 pary maleńkich skarpeteczek na niemowlęce nóżki – w trzech kolorach, z wywiniętym mankiecikiem a na nim aplikacja – maleńkie zielone listki. Niekonieczne, ale prześliczne.
 Potem Gérard wybiera dla swojego psa jeszcze jedną smycz z łańcucha (bo dłuższa i jeszcze solidniejsza), szeroką obrożę, bo stara robi się ciasna, różne sztuczne kości.
Tylko że jak w domu zmieniał te obroże, starej (bardzo dobrej, podwójnej grubości, skórzanopodobnej) nie odłożył gdzieś wyżej, bo Gérard jest bałaganiarz, a znowu pies myślał że co na ziemi to dla niego.   
Po minucie kładę na odpoczywającym Gérardzie dwa kawałki obroży przed chwilą jeszcze całkiem dobrej.
- To nie zęby, co ona ma, lecz piła!
A sąsiadce akurat suka się oszczeniła. By się przydało.
Na internecie i znajomi co mieli labradora (bo jak wyprowadzam psa to inni właściciele piesków parę słów zamienią) wszyscy opowiadają, że ten pies pożera buty, meble i nie wiadomo co jeszcze, bez przerwy.  Nasz szybko zrozumiał że butów nie wolno, ale ma dużo kijów, sztuczne kości i inne rzeczy do gryzienia. Rano posprzątam strzępki i wszyscy są zadowoleni.
No, w zeszłym miesiącu pies mi nadgryzł okno. Bo w mieszkaniu gorąco, przegrzewane z geotermii. Co ja, zmarźlak, uważam za dużą zaletę. Ale trzeba okno trzymać otwarte lub choć uchylone. Też dobrze, ja palę. Pies, pochodzący z okolic podbiegunowych, lubi chłodniej. Układa się w przeciągu, śpi pod otwartym oknem. A jak nie śpi i się nudzi, to gryzie co popadnie. Okna wysokie, prawie od sufitu do podłogi, i tam od zewnątrz w każdej ramie wokół szyby jest rowek a w nim kauczukowa czy gumowa uszczelka. Przekrój formatowany, że można wcisnąć w rowek prawie całą. I pies zahaczył zębami, wyciągnął, podgryza i wyciąga dalej.
Gérard mówi, że zna kogoś kto pracuje czy ma do czynienia z takimi oknami i się wystara. Mi nie przeszkadza, na razie nie wieje ani nie zacieka, mieszkamy dalej.
Potem jeszcze Gérard mnie podwiózł zawieść łapówkę pani Marii. Łapówkę nie łapówkę, nic od niej w tej chwili nie potrzebuję – ale ostatnim razem poświęciła nam całą godzinę, radząc nam jak najlepiej i moja przyjaciółka Dana z jej rad jest bardzo zadowolona. A ja też pamiętam komu zawdzięczam moje ciepłe i wygodne gniazdko.  Zawsze składam alkohol i słodycze – ale wszystko ma być w najlepszym gatunku. Czekoladki Rochers Suchard w złotych papierkach i pudełku z najlepszego plexi, dobrym potem nawet na przechowywanie starych listów miłosnych i jako alkohol Baleys krem z whisky – bardzo wytworny ladies drink.
I pani Maria mnie aż pocałowała.
Potem Gérard przypomniał, żeby zajść do konsjerża. Akurat był w swojej loży, wręczał komuś paczki cukierków za jakieś bony świąteczne, co i ja znalazłam w swojej skrzynce. (Dostałam też, i nie cukierki, ale bdb trufle dla dorosłych, z których większość zjadł Gérard natychmiast . Także to pudło czekoladek od Xaviera – ja zjadłam z niego jedną a resztę Gérard. )  
Ale teraz konsjerż mówi, że ok, załatwione, ma wolne miejsca na parkingu strzeżonym, wyznaczył mi parking i numer miejsca – tylko muszę jeszcze z tym papierkiem przejść się do administracji, podpisać kontrakt a dopiero potem dostanę badge co otwiera  elektroniczny brzęczyk.
Gérard się ucieszył, zaraz mnie te parę kroków wysłał, a tam:
- Skontaktujemy się z panią. Moja koleżanka, co się tym zajmuje, wraca w poniedziałek...
I tyle. Na razie Gérard parkuje na ulicy przed domem i już zarobił jeden mandat za nieprawidłowe parkowanie.

W początkach grudnia byliśmy na urodzinach Xaviera. Rzeczywiście ciasno (choć miło, czysto i ślicznie). Dzieci śpią w piętrowych łóżeczkach. Zawiozłam w "głupim" prezencie rzecz którą chciałam może dla siebie, lecz była nieco za droga (20 euro) – ale rozśmieszyła mnie raz w Paryżu wprost nieprawdopodobnie. Figurka ok. 20 cm królowej angielskiej – każdy od razu pozna że to ona, ale by już nikt nie miał wątpliwości, ma mały diadem na głowie i w klapie duży order. Czarną torebkę, która się otwarła. A drugą podniesioną ręką pozdrawia zebrane tłumy, odbiera paradę... Właśnie to wnętrze torebki, czarna prostokątna płytka, jest baterią słoneczną, co oświetlona daje prąd wystarczający na ruchy podniesionej dłoni. Całość jest niesłychanie komiczna – nie wiem dlaczego. To samozadowolenie?
- Muchy odgania – powiedział Gérard.
Ten prezent został przyjęty. Za to 100 euro w kopercie Xavier nie chciał.
- Co ty? Nie jestem dzieckiem.
(Nie zmarnuje się. Gérard wetnie.)