poniedziałek, 13 maja 2013

Samochód w prezencie


Wróciliśmy. Po 4 dniach w terenie. Udało mi się przeżyć.
Wyjechaliśmy przed świtem. Z załadowaną przyczepą. Na szczęście umiem spać w samochodzie. Gdy otworzyłam oczy, samochód już zjechał z asfaltu na naszą wiejską drogę. 
Lecz co to? Ostatnie 100 metrów – droga zasypana. Na środku ktoś złośliwie wysypał stertę obornika. Nie przejedziemy.
Gérard się wścieka.
- Już raz tak zrobił zeszłej jesieni. (Ja w jesienne szarugi już tu nie jeździłam, ale słyszałam, bo mi Gérard relacjonował z oburzeniem. ) Tylko że był sezon polowań na bażanty, myśliwi zwalili mu ten obornik na bok, na jego pole.
- Ale co teraz?
- Trudno. Weź co najpotrzebniejsze i idziemy pieszo. Samochód tu zostanie a po przyczepę podjadę traktorem.
- Moje papierosy! Cały mój worek. Na ramię, ciężki, bo wsadziłam książki.
Droga przez las, leje. W lesie trochę mniej, ale moje letnie pantofelki od razu przemoczone. Gérard z psem biegną przodem, ja za nimi z trudem się wlokę. Nigdy nie byłam dobra w biegach w terenie, pod górkę i z obciążeniem.
Ale najpierw Gérard rozpalił w piecyku, który pali wspaniale, nagrzewa natychmiast – i nawet się nie zaziębiłam. Chodzę tam wszędzie boso po rosie i deszczu i nawet nie dostanę kataru.
Po deszczu zrobiło się ładnie i ciepło. Oglądam co kwitnie: jabłonie w Gérarda sadzie, moje tulipany (z odzysku, zbierane porzucone cebulki po sprzątnięciu klombów). Mam 10 kolorów, każdy inny, tylko Pepetka zaraz dwóm odłamała głowy. Jeden ciemny fiolet (nieciekawy) ale ten pierwszy! Z zewnątrz różowy z żółtym, a w środku zółty przechodzący w jasny łososiowy. Jeden z najciekawszych. A płatki solidne jak z grubego plastiku. Nic to, jest drugi w tym samym kolorze pod płotem. A za rok cebulka się wzmocni i zakwitnie jeszcze okazalej. Przed moim krzesłem kwitnie bardzo mignon różowy, a biały przy irysach co najmniej ma magistra. Arcydzięgiel ma 4 solidne liście i radzi sobie dzielnie w tym roku bez podlewania, żywokost chyba jeden przeżył. Zresztą rośnie tu u nas nad kanałem, oba, i kwiaty żółte i niebieskie widziałam. Mogę wziąć znowu po odnóżce.

A może mi się znudziły już te kolekcje?
Dobrze jest jak jest, przyroda poradzi sobie beze mnie.
Palma Xaviera zamarzła, takoż eukaliptus. I figowiec po matce Gérarda nie przeżył. Wszystko gatunki napływowe. I mi coś wyżarło to ogromne sedum meksykańskie, choć obok jubarbe ma się dobrze. Tylko bambus jeszcze wegetuje, choć wiatr go połamał.
Konwalii nie znalazłam, za to na grobie Pepetki kwitnie pieczęć Salomona. Słabo, roślina drobna i wiotka, ale przeżyła.
Ostatni egzemplarz naszego storczyka ( Plantathera chlorantha) znalazłam na ścieżce pod płotem. Wystrzygłam trawę wokół, obok położyłam duży kamień... Każdy by się domyślił, że tu należy uważać, że tu coś ciekawego rośnie. Tylko nie Gérard. Kamień odrzucił, przejechał kosiarką za traktorem i storczykowi ściął głowę. Na sąsiedniej łące jest ich pełno, nasze nie przeżyły 10-letnich orek. Na polu w tej chwili wschodzi tylko rzepak, osty i jeżyny.
Za to w lesie pod nami rośnie inny storczyk. Podobny, choć kwiaty zielone i drobne, mniej efektowny. Liście ma prawie owalne.  I mały houx ma czerwone jagódki. Zjadłam jedną, też w kształcie jaja. Owoc dzikiej róży jest wyciągnięty, ten – przypłaszczony do owala. W środku odrobinka miąższu i 2 jasne pestki bardzo twarde.
Owoc pieczęci Salomona jest czarny i trujący.
Nazajutrz miałam  urodziny. I w urodziny umyłam bez słowa skargi olbrzymią miskę brudnych naczyń pozostałych z poprzedniego pobytu, stojących w brudnej wodzie. Fuj! Wody tu dużo, zimnej deszczówki i gorącej, ale nie mam tu wody bieżącej! Poradziłam sobie, ale najpierw musiałam umyć wszystkie miski na kolejne płukania. Czasem mam wrażenie, że czego tu dotknę to się przykleję. A Gérard chyba nawet nie zauważa.
A gdy się poskarżyłam sąsiadce, usłyszałam, że ona także zmywa na dworze. I uważa to za zupełnie normalne. I woli tak, bo ma ładny widok. Widocznie taki już jest los kobiet.
Tzn nie tu, ale u siebie w rzeszowskim, gdzie 2 lata temu kupili chałupę i gruntu coś z hektar i z lasem. Nam dojazd zajmuje trzy godziny, im chyba ze dwa dni. I jeszcze psy! W tej chwili już mają cztery.
No więc pozmywałam. Sprzątnęłam po sobie. Pojechaliśmy na zakupy. Dostałam barquette niebieskich lobelii, czerwonej szałwi, Gérard wybrał swoje tagetes.
Rozsadzam w donice i myślę, że to nie to. Owszem, kolorowe, efektowne, ładna dekoracja do natychmiastowego użycia – wystarczy wsadzić w większą doniczkę i torfu podsypać. Ale gdzie hodowanie rośliny z nasionka, czekanie na wzejście, cieszenie się z każdego listka? Gotowe kwiatki jak gotowe jedzenie z mrożonek, brak tego osobistego podejścia.

Potem lało, potem się pokłóciliśmy w Texti i znowu dziwię się jak ja mogę z nim wytrzymać.
Pytanie dla amatorów Harry Pottera: dlaczego najlepsza uczennica Hermiona zamiast Harry Pottera upatrzyła sobie Rona? Chamowatego i ze wszystkimi wadami typowego mężczyzny?
Przed Texti jak zwykle genialne kwietne dekoracje – Eu musi mieć super ogrodników miejskich. W zeszłym roku pokazywali m.in. rabarbar chiński (widziałam go i w Rosny), teraz tulipany wysokie na pół metra i w najmocniejszej czerwieni.  Być może, gdy przekwitną, jednego wyciągnę? (Kraść nieładnie.)

Potem mnie coś straszliwie swędząco ugryzło w udo. Od siusiania w przyrodzie gdzie popadnie, bo odludzie. Pies też się drapie. Ale mam sposób z zeszłego roku: trzeba często przecierać spirytusem i przechodzi.
A w domu, w kąpieli, znalazłam chyba centymetrowego kleszcza na ramieniu. Narobiłam wrzasku i Gérard mnie ratował.
Wot przyjemności życia w przyrodzie.
A potem przyjechali Xavier z Manon i z Letycji szwagrem z nowym samochodem dla Gérarda. Peugeot 206, z 2000 roku (ma 13 lat), czyściutki, srebrny. Mi Manon wręczyła olbrzymie pudło ciasteczek i odręczny rysunek z napisem Bon Anniversaire. To chyba ja? Poznaję po okularach. I uśmiech (ruskiej babuszki) jej wyszedł. Serdecznie podziękowałam.
Wóz musi przejść kontrolę techniczną, zmianę carte grise, akumulator płaski się ładuje. Ale gdy w domu zapytałam "za ile?" Gérard zażenowany powiedział że "zero". Jakieś rozliczenia Xaviera ze szwagrem, pożyczone pieniądze, szwagier już ma inny...
Lecz przecież Xavier mógł po prostu sprzedać a nie ojcu taki prezent robić. Dobry syn? Szef rodziny, co pomaga wszystkim wokół?
- A ten srebrny angielski Rover, co Xavier zostawił 2 lata temu na terenie czy odsprzedał za 300 euro?
- Pójdzie na złom. Coś mu nawala z elektroniką.
Fakt, grzebali przy nim dzień czy dwa zeszłego roku i nie dali rady bez schematu. 
13/5/2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz