niedziela, 7 października 2012

Eksmisja


Nareszcie. (Czy: o, cholera?) Gérard już dawno miał nakaz. Dom już kilka lat temu sprzedali, miał zostać wyburzony, chciano postawić nowe bloki o lepszym standardzie i z tarasami na dachu – no prawie pałace! 
A Gérard siedzi.  Tyle, że przestał płacić i piękne mieszkanie doprowadził do stanu zaniedbanego skwatu. W Wielkanoc myłam okna, co z 10 lat nie były nawet przetarte! (Przymknęłam okiennice, bo wstyd przed sąsiadami.) A firanki to dwa razy musiały przechodzić przez pralkę.  Ja w takim wnętrzu dostałabym ciężkiej depresji!
Gérarda cały dzień nie ma, pracuje, nieraz daleko. Pies sam w mieszkaniu, sra w holu, w piwnicy, czasami w łazience. Cały dom cuchnie!
Czy jestem czarownicą? No, nie chciałam żeby pies srał po domu...  Ale pies w ogóle przestał srać i umarł.
Wiem, że mi się prędko spełniają życzenia. Wróciłam na swoje śmiecie, na kompa, odpoczęłam i zaczęłam się nudzić. Tam było realne życie, pełno roboty, przyroda, a tutaj co mam? Tylko kompa. (No, ciepło zimą i w ogóle wygodnie.)

Nie chcę stracić kontaktu, a Gérard, zamiast mieć miły głos w telefonie, to na mnie warczy. A ja tylko chciałam trochę odpocząć! Nie zakończyłam tam jeszcze roboty: miałam rozsadzić truskawki w warzywniku (Gérard miał wcześniej zaorać), wsadzić w ziemię tę ostatnią torebkę 20 tulipanowych cebulek (różne kolory). Dostałam też jedną cebulkę lilii takiej do pierwszej komunii – też trzeba z nią coś zrobić przed zimą...

Miałam cudne wakacje w naturze, zakochałam się w terenie Gérarda. A jakie tam widoki!  Ogródki działkowe, grzebanie w ziemi, "cały dzień na czworakach" (wyrażenie Gérarda o żonie patrona) to wspaniałe zajęcie dla osób już starszych.

A teraz: zrobiłam coś.  Jeden znajomy na fb zareklamował jakiś lek ziołowy (na raka). Coś mnie tknęło. Zapytałam o żonę. Rany boskie! Jest po trzeciej chemii, potem operacja. A ja się dopiero teraz dowiaduję!  Ale o sprawach smutnych nie informujemy znajomych.

Wysłałam pieniądze.  Spontanicznie. Bo mogę, bo w końcu odkręciłam sobie emeryturę. (Przedtem to mało z głodu nie zdechłam gdy mi obcięli zasiłek. No nie, przesadzam. Ale było skromnie i poszły wszystkie moje oszczędności. Na szczęście wtedy właśnie odkręciło się z Gérardem i to on mnie pysznie i obficie karmił. Sama płaciłam tylko za swoje papierosy.)

Więc taki dar, w ciemno, ćwiczenia w "dana" (hojności, pierwsza paramita) daje dobrą karmę. Szybko.

Zadzwoniłam wieczorem do Gérarda w jakiejś sprawie. A ten – że dzwonił do mnie. Nie dostałam? (No bo telefonik nieużywany i nieopłacony.  Sprawdzam: podobno jest na sekretarce. Ale ja znowu odcięłam się od świata, nawet nie otwieram listów.  

Objawy jak w depresji? Nie jem, nie wychodzę z domu, dużo palę i gram w głupie gry na kompie. Psychicznie czuję się jak zwykle, ale pamiętam, że z Gérardem byłam dużo szczęśliwsza.

Psychicznie  - depresja mnie nie rąbnie, na to mam gwarancję. Ale ten mój tryb życia: komp, papierosy, robienie z dnia nocy – nie służy realnej akrywności. )

No, ale. Dzwonię do Gérarda i słyszę o eksmisji.

- To przyjedź do mnie.

- OK.

I będzie jutro.

Mam tremę. Ciasno. Za blisko. Ile czasu minie zanim się zagryziemy? Ma nowego psa który wszystko pogryzie i obsika. Nie to... Nie sypiałam, nie jadłam, jestem przemęczona. Gérard się zrywa przed świtem a ja koło południa. Padnę, wszystkie upodobania mamy odmienne. Ja palę jak komin, Gérard już nie, ale pije, największy pack piwa na tydzień. A trudno o tolerancję dla zwyczajów, których sami nie podzielamy

Ale, k..., sama tego chciałam. Samotnie i tylko na kompie – to nie życie, to była wegetacja. A teraz – będę padać na pysk ze zmęczenia.  Lecz, mimo wszystko, się cieszę. ( Chyba jednak go kocham.) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz