Nareszcie. (Czy: o, cholera?) Gérard już dawno miał nakaz. Dom już kilka lat temu sprzedali, miał zostać
wyburzony, chciano postawić nowe bloki o lepszym standardzie i z tarasami na
dachu – no prawie pałace!
A Gérard siedzi. Tyle, że przestał płacić i piękne mieszkanie
doprowadził do stanu zaniedbanego skwatu. W Wielkanoc myłam okna, co z 10 lat
nie były nawet przetarte! (Przymknęłam okiennice, bo wstyd przed sąsiadami.) A
firanki to dwa razy musiały przechodzić przez pralkę. Ja w takim wnętrzu dostałabym ciężkiej depresji!
Gérarda cały dzień nie ma,
pracuje, nieraz daleko. Pies sam w mieszkaniu, sra w holu, w piwnicy, czasami w
łazience. Cały dom cuchnie!
Czy jestem czarownicą? No,
nie chciałam żeby pies srał po domu...
Ale pies w ogóle przestał srać i umarł.
Wiem, że mi się prędko
spełniają życzenia. Wróciłam na swoje śmiecie, na kompa, odpoczęłam i zaczęłam
się nudzić. Tam było realne życie, pełno roboty, przyroda, a tutaj co mam? Tylko kompa. (No,
ciepło zimą i w ogóle wygodnie.)
Nie chcę stracić
kontaktu, a Gérard, zamiast mieć miły głos w telefonie, to na mnie warczy. A ja
tylko chciałam trochę odpocząć! Nie zakończyłam tam jeszcze roboty: miałam
rozsadzić truskawki w warzywniku (Gérard miał wcześniej zaorać), wsadzić w
ziemię tę ostatnią torebkę 20 tulipanowych cebulek (różne kolory). Dostałam też
jedną cebulkę lilii takiej do pierwszej komunii – też trzeba z nią coś zrobić
przed zimą...
Miałam cudne
wakacje w naturze, zakochałam się w terenie Gérarda. A jakie tam widoki! Ogródki działkowe, grzebanie w ziemi,
"cały dzień na czworakach" (wyrażenie Gérarda o żonie patrona) to
wspaniałe zajęcie dla osób już starszych.
A teraz: zrobiłam
coś. Jeden znajomy na fb zareklamował
jakiś lek ziołowy (na raka). Coś mnie tknęło. Zapytałam o żonę. Rany boskie!
Jest po trzeciej chemii, potem operacja. A ja się dopiero teraz dowiaduję! Ale o sprawach smutnych nie informujemy znajomych.
Wysłałam pieniądze. Spontanicznie. Bo mogę, bo w końcu odkręciłam sobie emeryturę. (Przedtem to
mało z głodu nie zdechłam gdy mi obcięli zasiłek. No nie, przesadzam. Ale było
skromnie i poszły wszystkie moje oszczędności. Na szczęście wtedy właśnie
odkręciło się z Gérardem i to on mnie pysznie i obficie karmił. Sama płaciłam
tylko za swoje papierosy.)
Więc taki dar, w ciemno,
ćwiczenia w "dana" (hojności, pierwsza paramita) daje dobrą karmę.
Szybko.
Zadzwoniłam wieczorem do Gérarda
w jakiejś sprawie. A ten – że
dzwonił do mnie. Nie dostałam? (No bo telefonik nieużywany i nieopłacony. Sprawdzam: podobno jest na sekretarce. Ale
ja znowu odcięłam się od świata, nawet nie otwieram listów.
Objawy jak w
depresji? Nie jem, nie wychodzę z domu, dużo palę i gram w głupie gry na
kompie. Psychicznie czuję się jak zwykle, ale pamiętam, że z Gérardem byłam
dużo szczęśliwsza.
Psychicznie - depresja mnie nie rąbnie, na to mam
gwarancję. Ale ten mój tryb życia: komp, papierosy, robienie z dnia nocy – nie
służy realnej akrywności. )
No, ale. Dzwonię
do Gérarda i słyszę o eksmisji.
- To przyjedź do
mnie.
- OK.
I będzie jutro.
Mam tremę.
Ciasno. Za blisko. Ile czasu minie zanim się zagryziemy? Ma nowego psa który
wszystko pogryzie i obsika. Nie to... Nie sypiałam, nie jadłam, jestem przemęczona. Gérard się
zrywa przed świtem a ja koło południa. Padnę, wszystkie upodobania mamy
odmienne. Ja palę jak komin, Gérard
już nie, ale pije, największy pack piwa na tydzień. A trudno o tolerancję dla
zwyczajów, których sami nie podzielamy
Ale, k..., sama
tego chciałam. Samotnie i tylko na kompie – to nie życie, to była wegetacja. A teraz – będę padać na pysk ze
zmęczenia. Lecz, mimo wszystko, się
cieszę. ( Chyba jednak go kocham.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz