Przeżyłam. Ciekawie było, owszem, ale
strasznie wyczerpująco. M.in. wypieliłam Gérarda truskawki (o co poprosił
specjalnie). Kwitną jak głupie i za dwa tygodnie obrodzą hojnie jak zeszłego
roku. Już w zeszłym roku należało je rozsadzić, ale nie miałam siły. Tylko ten
nowy surplus, z wypuszczanych wąsów, wzięłam na dół, na otoczenie rabatek wokół
chatki. Dobry pomysł, szereg tulipanów,
a na to truskawki, które wybijają dopiero gdy tulipany już przekwitły. Nie przeszkadzają sobie. W tej chwili te
zeszłoroczne maleństwa też są silne i obiecujące. Gérard jest zadowolony. W tym
roku przeciągnę taki szpaler dalej.
Donicę z
pomarańczowymi turkami zostawiłam pod chatką,
w cieniu. Tam było wilgotno i
zżarły je olbrzymie pomarańczowe ślimaki. No, powiedzmy że obgryzły, ale w tej
chwili kwiatki wyglądają mizernie.
Obrałam ze ślimaków, przestawiłam na słońce, a tam w cieniu przy zbiorniku na
wodę zasadziłam najlepszą miętę. Dostałam ostatnio w Rungis. Europejczycy się
znają na jabłkach, ale od jakości mięty to Arabowie najlepsi. Ten ostatni
pęczek był wyśmienity w smaku i zapachu, a wsadzony do wody od razu wypuścił
korzonki. 12 silnych łodyżek za niecałe euro.
Zasadziłam ze dwa
ary kukurydzy! Ręcznie! Bo się uparłam,
że w tym roku musi być coś jadalnego, a nie tylko zabawa w rolnika, ujeżdżanie
ciężkimi traktorami i spalanie benzyny.
Zeszłoroczne słoneczniki trafiły prosto na kompost – ziarno było za małe,
żeby to zbierać. Wobec tego część pola
na dole Gérard obsiał owsem. Lubię płatki, a w produktach bio- już chcą za pół kilo 4 euro . Wolę mieć własne.
Na końcu zostawił miejsce na kukurydzę. (No i
jak wzejdzie, będzie gdzie przykucnąć dla Letycji i dzieci. Oni jakoś nie chcą
używać naszej toalety. Na razie teren
jest zbyt odkryty.)
Wyznaczyliśmy
pierwszy rząd sznurem z palikami i Gérard zaczął sadzić te w domu wykiełkowane.
Bo kupiłam kilo kukurydzy na popkorn u Araba (1,80 euro) ale gdzieś się ostatnim
razem ten worek zadział. Znalazłam już po powrocie, i żeby zobaczyć czy
kiełkują, Gérard napełnia ziemią do kwiatów karton po jajkach i w każdy dołek
wtyka 1 czy 2 ziarenka. I rośnie mu wszystko jakby miał zieloną rękę. Przy
sadzeniu wystarczy jeszcze raz zamoczyć i karton, biodégradable, rozłazi się w
rękach.
A jeszcze po kilku
dniach Gérard przyniósł mi z triumfem torebeczkę nasion z Auchana:
- To jest
kukurydza wyjątkowo smaczna i delikatna!
- Ja jadam każdą.
Oglądam. W środku
ok. 70 nasionek chudych, cienkich, płaskich i pomarszczonych, jak z kukurydzy
jeszcze niedojrzałej. Odmiana "Zenit".
- No dobrze, a
ile za to dałeś?
Sprawdzam na
liście rachunku. 5,35 euro!
- C'est l'escroquerie! - oburza się Gérard.
Ale te nasiona też wykiełkowały, każde. Pierwszy
rząd będziemy mieli tej odmiany. Reszta normalna. Porównamy.
Gérard zasadził kilka. Powiedziałam, że sobie
poradzę z resztą. I
poradziłam, ale niech to! Chyba garbu dostałam, jeszcze na drugi dzień
nie mogłam się schylić. Jak
ci Indianie sobie z tym radzili? Podobno umieszcza się ziarno w dołku zrobionym
zaostrzonym kijem. Na stojąco? Pochylając się? Na czworakach? Tego rodzaju
informacje powinny być bardziej szczegółowe.
Ja miałam miękką ciepłą ziemię – Gérard
najpierw wykosił wybijające chwasty (głównie rzepak sprzed dwóch lat i młode
osty) po czym zabronował jeszcze raz. To się nazywa brona? Te obracające się walce za traktorem, co sypią
grudami ziemi jak nasz pies po załatwieniu się, takie pogardliwe drapnięcie.
Lecz mimo to
ostatnie rzędy obsadziłam na siedząco, przesuwając się tyłem na d.. . Wtykałam
ziarna palcami. Paznokcie, oczywiście, poszły.
I znowu w domu
pod prysznicem znalazłam na sobie kleszcza.
A Gérard?
Wykosił, zabronował, obsiał owsem (na dole), na górze: lucerna i koniczyna.
Obsadził swój warzywnik – ma tam wprost inspekty. A potem, zdenerwowany tą kupą obornika na przejeździe – bo znowu
musieliśmy zostawić samochód niżej, a mer miejscowej wiochy nie odpowiada na
skargi – wziął narzędzia i wykarczował ze 100 metrów przecinki w lesie, tam
gdzie dawniej było przejście.
- Właścicielem
lasu, tym facetem co podjechał do nas swoim 4x4 z psem bernardynem, jest mąż
tej pani, co mi papierosy sprzedaje. Lokal też pewnie należy do nich. Oni są tu
z dawna osiedli a my napływowi. Jak będziemy zbyt upierdliwi, mogą nas
podpalić.
- Niech się
cieszy, zrobiłem połowę jego roboty. Mam tu teren, muszę mieć prawo przejścia.
A gdy Gérard
objął swój teren – miał go od dawna, ale wcześniej był zbyt zajęty – i okazało
się, że kamienie graniczne są nie do odszukania a sąsiad się worał coś na kilka
metrów w jego ziemię – wyciągnął plany z merostwa, ogrodził swój teren, a
sąsiadowi (ojcu tego od obornika) złożył sąsiedzką wizytę w towarzystwie syna
zabijaki (mojego ukochanego Xaviera).
Odtąd i poza tym
mieliśmy spokój.
Poza tym
rodzina nam się znowu powiększyła. Mamy dwa następne wnuczęta. François
zadzwonił, że Aja ma bliźnięta: chłopca i dziewczynkę. Dostały arabskie imiona. W przyszły weekend pojedziemy je zobaczyć. Jest tam także
starszy chłopczyk, w wieku Neo, może trochę młodszy. Na zdjęciach wygląda
na bandytę.
No to Gérard ma
już 6-cioro wnucząt, François dorównał do Xaviera.
- Tylko u Elsy
nadal nic nie ma...
- Jest najmłodsza.
( No i dotychczas
mieszkała z przyjaciółką, prześliczną na zdjęciach, typ arabski. Teraz się wyprowadziły. Razem czy osobno? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz