Kwitną. Platanthera chloranta. Na sąsiedniej łące. U nas zachowały się
trzy ostatnie egzemplarze pod płotem, gdzie Gérard nie przejechał pługiem ani
kosiarką. Zebrałam 11 łodyżek przed wyjazdem. 3 potem dałam Marcie. Pachną bardzo
ładnie i silnie.
Admin forum o roślinach mówi, że zerwanie kwiatu mniej ważne, ważne by
bulwa czy cebulka pozostała w ziemi. I 4 łodyżki tego leśnego – do
określenia.
Te leśne po
prostu z drogi. Są tam przecinki: samochód przejedzie, są ślady po kołach, lecz
szoruje podwoziem po trawie, storczykach, rzadkich krzaczkach ligustru.
Gdzieniegdzie w lesie woliery i karmniki dla bażantów. Głupie ptaki, głupsze od
kur. Jest ich w okolicy pełno, krzyczą jak niedorżnięte koguty. Jesienią pójdą
na odstrzał. Za to w górze, za hangarem Gérarda, wieczorem drze się słowik –
tego lubię.
Gérard
wykarczował przecinkę, nasze prawo do przejścia. Robota drwala olbrzyma, a
szybko się z nią uporał. Stos gałęzi
czy młodych drzewek zwalił mi na trawnik, a ja przerobiłam zaraz na podpałkę.
Aż był zdziwiony, że się z tym uporałam, ale dostałam skrzywienia w kręgosłupie
i odcisków na dłoni od sekatora. Choć używałam tylko ten mały i średni, ten
półmetrowy największy jeden Gérard w lesie złamał a drugi jest na moje ręce za
ciężki. Zostawiłam 3-metrowe drągi – a niech sobie z nimi poradzą siekierką.
Głównie leszczyna i złotokap. Węgiel drzewny z leszczyny używało się do
rysunków a dym ze złotokapu bardzo ładnie pachnie.
Połączenie nowej
przecinki ze starą drogą miało coś z pół metra róznicy poziomów. Ten koniec
Gérard rozgniótł ciężkim traktorem, rozdrobnił frezem (tak się to nazywa),
przejechał kilka razy – i znów jego samochód parkuje przed domem. Gérard jest
zadowolony. Ale gdzie jest mój trawniczek – pytam. Za samochodem nieraz parkuje
i traktor, albo i dwa, przyczepa, nieużywany samochodzik Xaviera – już została
pod nim łata gołej ziemi. Z traktora coś w zeszłym roku kapało i mi wypalało
trawę. Nie wiem, czy kapie nadal. Ten mniejszy cuchnie, bo jechać może nawet na
starym oleju po frytkach. A hałasują oba. A gdzie jest mój trawniczek na leżak,
stolik, parasol? Nie ma miejsca po
prostu. I jeszcze pies się załatwia w rogu, gdzie sobie urządziłam skalny
ogródek (w tej chwili trawą zarosło).
Ręczna
mechaniczna kosiarka jeszcze była za ciężka. Wziełam tę leciutką elektryczną
"chińską zabaweczkę" i miałam wypadek, chlasnęła mnie po nodze i mam
aż zakrwawione pręgi od plastikowej żyłki. I, że chodzę tam boso, wdepłam w
jakieś jeżyny czy inne ciernie. Już trzeci dzień mi to przeszkadza – inwalidka
jestem. Po powrocie z godzinę usiłowałam doszorować pod prysznicem moje biedne
stopy. Na obu dłoniach paznokcie na
środkowym i serdecznym obdarte do skóry.
I mimo tych
wszystkich nieszczęść oboje uważamy, że
bawimy się tam wspaniale. Jesteśmy szczęśliwi.
Truskawki Gérarda
dojrzewają. Za kilka dni będę zbierać co dzień barquette. Zanosi się, że w tym
roku będzie dużo porzeczek i agrestu. Maliny też wysypały jak głupie. I
rozrosły się, że pora zrobić nowy szpaler.
Przez 10 dni nie
spadła tam ani kropla deszczu! Widzę to po tym małym pojemniku na wodę, co
zbiera wodą z daszku nad tarasem. Nic z mojej kukurydzy nie wyrosło. Nawet z
tej już kiełkującej w domu pozostał tylko jeden kiełek, reszty nie ma – bażanty
wydziobały? I po tym ostatnim Gérard nazajutrz przejechał traktorem. Wyciągnęłam
biedny monokotyledon (super słowo). Miał dwa małe korzonki i resztkę
zasuszonego ziarna jak zarodka. Wsadziłam w doniczkę, podlałam aż do błota.
Wygląda solidnie, za tydzień go przesadzę.
17/6/2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz