poniedziałek, 17 czerwca 2013

Bukiet orchidei

Kwitną. Platanthera chloranta. Na sąsiedniej łące. U nas zachowały się trzy ostatnie egzemplarze pod płotem, gdzie Gérard nie przejechał pługiem ani kosiarką. Zebrałam 11 łodyżek przed wyjazdem. 3 potem dałam Marcie. Pachną bardzo ładnie i silnie.
Admin forum o roślinach mówi, że zerwanie kwiatu mniej ważne, ważne by bulwa czy cebulka pozostała w ziemi. I 4 łodyżki tego leśnego – do określenia.
Te leśne po prostu z drogi. Są tam przecinki: samochód przejedzie, są ślady po kołach, lecz szoruje podwoziem po trawie, storczykach, rzadkich krzaczkach ligustru. Gdzieniegdzie w lesie woliery i karmniki dla bażantów. Głupie ptaki, głupsze od kur. Jest ich w okolicy pełno, krzyczą jak niedorżnięte koguty. Jesienią pójdą na odstrzał. Za to w górze, za hangarem Gérarda, wieczorem drze się słowik – tego lubię.
Gérard wykarczował przecinkę, nasze prawo do przejścia. Robota drwala olbrzyma, a szybko się z nią  uporał. Stos gałęzi czy młodych drzewek zwalił mi na trawnik, a ja przerobiłam zaraz na podpałkę. Aż był zdziwiony, że się z tym uporałam, ale dostałam skrzywienia w kręgosłupie i odcisków na dłoni od sekatora. Choć używałam tylko ten mały i średni, ten półmetrowy największy jeden Gérard w lesie złamał a drugi jest na moje ręce za ciężki. Zostawiłam 3-metrowe drągi – a niech sobie z nimi poradzą siekierką. Głównie leszczyna i złotokap. Węgiel drzewny z leszczyny używało się do rysunków a dym ze złotokapu bardzo ładnie pachnie.
Połączenie nowej przecinki ze starą drogą miało coś z pół metra róznicy poziomów. Ten koniec Gérard rozgniótł ciężkim traktorem, rozdrobnił frezem (tak się to nazywa), przejechał kilka razy – i znów jego samochód parkuje przed domem. Gérard jest zadowolony. Ale gdzie jest mój trawniczek – pytam. Za samochodem nieraz parkuje i traktor, albo i dwa, przyczepa, nieużywany samochodzik Xaviera – już została pod nim łata gołej ziemi. Z traktora coś w zeszłym roku kapało i mi wypalało trawę. Nie wiem, czy kapie nadal. Ten mniejszy cuchnie, bo jechać może nawet na starym oleju po frytkach. A hałasują oba. A gdzie jest mój trawniczek na leżak, stolik, parasol? Nie ma miejsca po prostu. I jeszcze pies się załatwia w rogu, gdzie sobie urządziłam skalny ogródek (w tej chwili trawą zarosło).
Ręczna mechaniczna kosiarka jeszcze była za ciężka. Wziełam tę leciutką elektryczną "chińską zabaweczkę" i miałam wypadek, chlasnęła mnie po nodze i mam aż zakrwawione pręgi od plastikowej żyłki. I, że chodzę tam boso, wdepłam w jakieś jeżyny czy inne ciernie. Już trzeci dzień mi to przeszkadza – inwalidka jestem. Po powrocie z godzinę usiłowałam doszorować pod prysznicem moje biedne stopy.  Na obu dłoniach paznokcie na środkowym i serdecznym obdarte do skóry.
I mimo tych wszystkich nieszczęść oboje uważamy, że  bawimy się tam wspaniale. Jesteśmy szczęśliwi.
Truskawki Gérarda dojrzewają. Za kilka dni będę zbierać co dzień barquette. Zanosi się, że w tym roku będzie dużo porzeczek i agrestu. Maliny też wysypały jak głupie. I rozrosły się, że pora zrobić nowy szpaler.
Przez 10 dni nie spadła tam ani kropla deszczu! Widzę to po tym małym pojemniku na wodę, co zbiera wodą z daszku nad tarasem. Nic z mojej kukurydzy nie wyrosło. Nawet z tej już kiełkującej w domu pozostał tylko jeden kiełek, reszty nie ma – bażanty wydziobały? I po tym ostatnim Gérard nazajutrz przejechał traktorem. Wyciągnęłam biedny monokotyledon (super słowo). Miał dwa małe korzonki i resztkę zasuszonego ziarna jak zarodka. Wsadziłam w doniczkę, podlałam aż do błota. Wygląda solidnie, za tydzień go przesadzę.

17/6/2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz