Dentysta naprawił
mi ząbek. Bo plomba wypadła, z jedynki, i byłam widocznie szczerbata. Myślałam
z bólem serca, że już mi pora na trzecie – a teraz znowu mogę się uśmiechać.
Zapłaciłam 28,50 euro – czyli taniej
niż mój wspaniały paryski fryzjer.
A jeszcze tam w
poczekalni jest zawsze "Paris Match", bogato ilustrowany tygodnik
chyba najciekawszy dla mnie. Znalazłam numer sprzed paru miesięcy, najpierw na
dwie strony zdjęcie mostu w Allahabadzie o świcie, gdzie pielgrzymi ciągną na
wielką Kumbhamela co 12 lat (a Pushkar zapraszał z nimi do Indii, ale nie
chciałam), potem artykuł o abdykacji papieża Benedykta XVI i rozważania, kto
będzie następnym, a potem o modnych w średniowieczu wklęsłych
"zwierciadłach czarownic". Autor był zafascynowany obrazem Van Eycka:
małżeństwo bankiera: on wątły, w kapeluszu i na cienkich nóżkach, żona w
zielonej sukni (chyba w zaawansowanej ciąży). Obraz znałam, ale że tam w tle
pomiędzy nimi wisi podobne zwierciadło – nawet nie zauważyłam. I właśnie
zaczęłam czytać, o co w tych zwierciadłach chodzi, kiedy mnie poproszono. Więc
chyba już się nie dowiem.
No, w każdej
bibliotece w czytelni są stare numery wielu czasopism. Ale czy będę miała czas
lub będzie mi się chciało polecieć?
Po dentyście, po
przejściach, zawsze przysiadam w
Ogrodzie Bossuet, zapalić papierosa w pięknej dekoracji. To za katedrą,
otoczony grubym murem, dawny ogród biskupi. Stary, ma najpiękniej w okolicy
utrzymane trawniki. Malutki, lecz na wzrór ogrodów w Wersalu czy przed zamkiem
Orleanów w Eu: prostokąt nadbudowany półkolem i przecięty ścieżkami na krzyż.
Wokół ścieżek metrowej szerokości rabatki obramowane bukszpanem i z piękną
kwietną dekoracją. Reszta to doskonale
utrzymany trawnik.
U nas na
skrzyżowaniu jest basenik ze złotymi karpiami, w środku skałka z paprociami,
stale z niej spływa woda. Wspaniała rzecz na upał, najlepszy mikroklimat.
Przysiąść na obmurowaniu, ochlapać się czy nakarmić rybki okruchami bagietki –
też można.
Na tych
rabatkach w środku – tylko różane drzewka i kolorowe rozmaite kwiatki. Ale na tych na obwodzie jest wirydarz! Po
metrze kwadratowym różnych ciekawych roślin, każda ma tabliczkę z nazwą, co tam
w tym roku wyrośnie.
Jako przerywniki
dali w tym roku begonie. Aż się zastanawiam, czy tego też nie kolekcjonować. Bo i liść ładny i kwiaty pełne we
wszystkich kolorach. Ale to delikatna roślinka, potrzebuje obecności i
codziennego podlewania. Wobec tego jeszcze zaczekam, ale oglądam z uznaniem. Te
w ogrodzie zostały wyhodowane w szklarni.
W wirydarzu
jeszcze wiele miejsc pustych – tylko tabliczka, co tam zasiano. Ale fistaszki
już urosły do kolan, jakieś soczewiczki też wykiełkowały. Bób kwitnie (i bez
czarnych mszyc!) . Będą jakieś dziwne pnące dynie. Rozmaite mięty, szałwie i
melisy. Będzie morelle z Balbis z dużym owocem, pewnie jadalnym. Pierwszy raz
oglądałam to w zeszłym roku. Zapamiętałam, bo na francuskim forum ktoś pytał o
nasiona, a ja się zdziwiłam, na co to komu. Pod nazwą morelle znałam tylko
psiankę, co trująca.
Pois chiche nawet
nie wzeszedł. Widocznie maj był za zimny. Tym lepiej, ja swojego też nie
zdążyłam wysiać.
A na końcu, już
prawie przy wyjściu – trzy duże arcydzięgle! Solidniejsze od mojego. Widać, że przezimowały w
szklarni i przesadzono je dopiero teraz. W tym roku zaowocują – uda mi się
zebrać trochę ziaren. Może zaraz wysiane lepiej wykiełkują? Bo roślina jest w
tym bardzo trudna, już dwa razy próbowałam i nic nie wzeszło.
Były plakaty na
mieście: że animacja w ogrodzie Bossuet, spotkanie miłośników, wymiana
kwiatków, wyprawa do pobliskiej miejscowości, gdzie będą udostępnione do
zwiedzania ogrody przy zamku w posiadłości Monthyon, lampka wina, kiosk z
jedzeniem, muzyka. Lecz wszystko to się odbyło w ten weekend, gdy myśmy byli w
Normandii.
Potem wracałam
spacerkiem, zaglądając w ukwiecone ogródki.
Jest nowy sklep
w centrum. Ciekawy. Maja witrynę i sprzedaż przez internet na www.versionmoderne.com . Rzeczy
fantastyczne i bardzo ciekawe, dzisiejsze podróbki eleganckich dawnych, ale
najlepsza jakość wykonania. No i kosztuje to – oczy z głowy. Torebki włoskie, z
prawdziwej skóry, w kolorach fuksji czy turkusowym – ale 200 euro.
To ja za tę
moją ostatnią, pakowną, piękny model i kolor, dałam na arabskim bazarze 10
euro. Tylko to chińska podróba na kilka miesięcy. Z prawdziwej skóry
kosztowałaby jak nic 30 x tyle.
Trudno,
przeżyję.
Potem mnie
Gérard wysłał po zieloną soczewicę i wyprowadzić pieska – i ugotował z niej pyszności!
A na deser były nefle (nieśplik japoński), o smaku delikatnego jabłka i
najpiękniejszych pestkach jak złote skarabeusze.
Te większe
gałęzie z wyciętego lasu Gérard rzucił u nas w rogu. Jak nieco podeschną,
przerobię je zaraz na podpałkę. Była tam leszczyna i złotokap, który zaraz
obskubałam z listków. Dwie skrzynki się teraz suszą. A przypomniało mi się, że jeszcze została mi garść z
zeszłego roku, i w domu znowu domieszałam sobie do papierosów. Pychotka! Ale
jak nic jego alkaloidy też wciągają w nałóg. Ostrzegają, że trujący, ale bez
szczegółów. Zresztą co komu trucizna to drugiemu przysmak.. W proporcjach
wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz