niedziela, 4 sierpnia 2013
Ajdża
Tym razem pies przyniósł w pysku
króliczka. Szarobury jak zajączek, tylko uszka dwa razy krótsze. Obśliniony, ale żywy i cały. W skrzyneczkę to-to i odnieść. Ale gdzie? Przy bambusach nie widać
śladów grzebania. Ale coś mi świta, że była jakaś nora w warzywniku za
porzeczkami. Wspinam się aż tam, bo teren na zboczu a upał i ja mam zadyszkę, i
Gérard już wołał na obiad i mój pstrąg z frytkami stygnie... Jest rozgrzebana
nora, teraz właściwie już tylko dziura w ziemi. Wpuścić tam króliczka? Macam ręką czy jest jakieś przejście, a tu
mi jakieś ciepłe futerko w piachu na dnie. Wyciągnęłam za tylne nóżki jeszcze
trzy króliczki. Znoszę cztery w skrzyneczce i zabezpieczamy przed psem, co
wciąż próbuje się do nich dobrać.
A co dalej? Co
takie małe je? Manon hodowała króliczka.
Dzwonię do
Letycji. (Nie, nie chcą
króliczków, już mają.) Ale Xavier jest na campingu w pobliżu, wpadnie po jakieś
części do karawany.
Wpadł Xavier z Néo, obejrzeli
króliczki, poszli je odnieść (ja zostałam). Okazuje się, że dziura w ziemi szła
w drugą stronę, króliki sobie zrobiły podkop pod ogrodzeniem warzywnika, i w
dziurze siedziały jeszcze dwa inne.
Wypuścili maleństwa, nieco zabezpieczyli dziurę (królik przejdzie lecz
pies się nie dostanie) i na razie się dobrze skończyło. Lecz całe kilka dni
trzeba było psa pilnować, odwoływać, parę godzin nawet spędził uwiązany. Jego
ulubionym zajęciem było kręcić się koło nory i bawić się małymi króliczkami.
Chyba przeżyły wszystkie. Ostatni, gdy odwołałam psa, niespiesznie odkicał na
sąsiednią łąkę. Ale drugiego dnia znalazłam dwa potwornie obślinione i jeden
był ranny. Powierzchownie, tylko skóra zdarta na łopatce, mam nadzieję że z
tego wyjdzie. Przenoszony w psich zębach i te zęby były zbyt ściśnięte?
Xavier z rodziną spędzą miesiąc
na campingu. Tam na week-end wpadł François z rodziną wracając z wakacji w
Bretanii, Xavier dla niego wynajął karawanę.
Rodzinne barbecue miało być u nas, ale że zerwał się wiatr, a najmłodsze
dzieci jeszcze za młode, urządzono je przed karawaną Xaviera, gdzie najwięcej
miejsca na parking i spora tonelle stoły ocienia.
Ofiarowałam Letycji 4 maleńkie
krzaczki róż, kupione parę dni temu w
Lidlu (tanio, 1,79 euro sztuka).
Czerwone, różowe, żółte i białe. Był jeszcze 5-ty kolor, ale nie
wiedziałam jak go nazwać. A po paru dniach, gdy wpadliśmy tam znowu coś
dokupić, już zostały im tylko różowe i żółte. Wsadziłam je w ozdobne doniczki,
ustawiłam w rogach tonelle – owszem, dekoracyjne, ale zawieszone w połowie
byłyby jeszcze efektowniejsze. Po czym stwierdziłam, że już się nimi pobawiłam
i mogę je podać dalej. Zresztą po
miesiącu je odzyskamy (lub to, co z nich zostanie). Do wsadzenia w grunt i
pewnie przezimują zimę. Od Letycji dostaliśmy do wsadzenia u nas jedną sadzonkę
pomidora i jedną maliny. Wiotkie i nędzne – wyglądają jak szkolne zajęcia z
biologii. Pomidor miał podpórkę z kolorowych kredek sklejonych skoczem zamiast
patyczka. Ale u nas przesadziłam, podlałam, zabezpieczyłam – bo jak nic dzieci
będą o nie całe lato pytać.
. To łatwo zapamiętać, po polsku znaczy to anyż, na
anisette, alkohol, którym Gérarda wczoraj częstował mąż Mme Hubert. Ten mały
(2,5 roku ale energiczny, właśnie się dobiera do Néa hulajnogi) to Milad (była
Milady w "Trzech Muszkieterach"). Wygląda jak dynia na Hallowyn: blondynek
z okrągłą główką i szerokie usta pełne pojedyńczych ząbków.
- W tym samochodzie śpi jeszcze jakieś dziecko?
- To Lylo – Letycja wyławia rozespane niemowlę i wsadza mi
na ręce. Hm... Na szczęście Lylo już nauczyła się chodzić i
teraz okrąża stół, dla pewności łapiąc się za krzesła.
Nadchodzi François, wita się. Jego żona jest w karawanie
zajęta bliźniętami. Synek ma na imię Ayrad (Iron=żelazo + radon, metale
cieżkie) a dziewczynka coś śpiewnego na M, trudno zapamiętać. Na drugie dostały
imiona europejskie: François i Elsa.
- Jak ma na imię żona Françoisa? Ja słyszę coś jak Ajdża...
- Aida? Na pewno nie. Ale nie pytaj Xaviera, bo ci powie, że Tosca.
- Ty z tą pamięcią do imion masz jeszcze gorzej ode mnie.
W końcu wszyscy zasiadamy. Ja z Gérardem, jako dziadkowie, królujemy. Bliźnięta
zapakowano do podwójnego wózeczka, i przykryto, by spały, zasłoną jak papużki. Barbecue funduje François. Jest dużo makaronu (trochę się skleił) z
pysznym sosem, gdzie w całości maleńkie pomidory, potem zawinięte w aluminium
pieczone kawały łososia z serowym sosem, jeszcze żeberka od Gérarda (Ajdża
wieprzowiny nie rusza) a na deser morele i śliwki. Mają być jeszcze lody, ale
już nikt nie ma ochoty.
- Co masz na swoim tatuażu? – pytam François. Jego napakowane
ramię jest grubsze od mojego uda. Połowa rysunku wystaje spod białej koszulki.
Musiałam zmarszczyć brwi, bo Ajdża mnie popiera:
- Też uważam, że
to okropna moda... (Koran tatuaży zabrania.)
Jakaś rozsądniejsza baba, a Letycja też sobie zrobiła tatuażyk, bo taka
moda.
Dwóch synów jak
byki Gérarda. Już z żonami i potomstwem. Wystarczy że staną w tle i napną
mięśnie. A jeszcze w razie potrzeby jest dwóch kuzynów, Patrick i Laurent,
synowie wujka Pierra, jeszcze wyższych i starszych od nich...
Ajdża mówi, że
jej synkowie zaczynają się czubić. I pyta, czy François i Xavier także...
- Bez przerwy –
odpowiadam. – Ale przeżyli, a tylko tego od nich wymagano.
Przy stole
rozmowa się zwraca na bójki dziecięce. Xavier pamięta swoją rozciętą wargę
(zszywano ją na żywo na pogotowiu). Ja podejrzewam, że François musiał mieć
swój udział w wypadku siostrzyczki Elsy, gdy spadła na zbity pysk z rowerka,
ale milczę.
- To cały
François – wzdycha Ajdża. – Zawsze kto inny jest winny...
Patrzę z
przyjemnością na Ajdżę, która siedzi przede mną. Duża, silna, nie gruba ale bujna. Takie kobiety
widziałam na Ukrainie i w Gruzji, takie czasem widzi się w metro Murzynki.
Klasyczne rysy (europejskie!), piękno Lollobrygidy, jasna szatynka rozjaśniona
słońcem. Faliste włosy jak na posągach bogiń greckich. Jej czworo dzieci ma po
niej oczy niebieskie.
Gdy mi Gérard wspomniał, że
Arabka, wyobrażałam sobie andaluzyjską piękność (jak przyjaciółkę Elsy). Co
prawda synka strofuje po arabsku i podobno jest rodzina w Algerii, ale ona sama
od dzieciństwa we Francji – a co do rasy...
Najwspanialsza Europejka? Czy może z Kabylów z Gór Atlasu, co jak
Baskowie w Hiszpanii, uważani są za potomków Atlantów.
Po jedzeniu spadamy. I Gérard
chce swoją sjestę, i mi już wystarczy wrażeń i chcę na nasze odludzie, i upał
robi się coraz silniejszy.
- Skąd nasz mały głuptasek
wytrzasnął taką wspaniałą babę? Letycja
przy niej nie robi wagi (wyrażenie francuskie).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz