poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Mały mysiak
Tym razem chyba nie pies, bo ledwo przyjechaliśmy. Gérard
otworzył domek i wyładowuje. Ja się przebieram, bo po terenie łażę boso i w bikini.
Gdy pod wieczór chłodniej, mam miękki szary jogging z bai. Więc stawiam buty
pod łóżkiem, a co przy nich? Biorę w rękę rozkraczone na podłodze maleństwo.
Mała myszka, jeszcze dziecko. Nawet gustownie upierzona: grzbiet ciemnoszary,
oczy wysmarowane po egipsku czarną henną, i ten czarny pasek przebiega przez
całe ciało, na łapkach schodzi do łokci. Dołem białe. I bardzo długi ogonek.
Dziecko jeszcze, łapki od łokcia do dłoni różowe pokryte rzadkim białym włosem.
I główka wielkości reszty ciała.
Malec otwiera pyszczek i wrzeszczy, co odbieram jako
wysokie ćwierkanie świerszcza na granicy słyszalności.
- Mysz polna. Zostaw ją, matka po niego przyjdzie.
Na podstawce z plastiku, z papierową serwetką, wsuwam pod
etażerkę przy wejściu. Pies się do niej nie dostanie. Dostał okruch
rozmoczonego chleba na wyprawkę.
Zaglądam po paru godzinach. Wylazł i śpi obok na podłodze.
Nikt dzieciaka nie znalazł. Niedobrze.
Przenoszę do pokoju, gdzie cieplej. Takie małe powinno mieć
jakieś ciepłe gniazdko? Wsuwam pod szafkę z radiolą. I znowu nic. Tylko wylazło
i obok śpi czy zdycha dalej.
Hm, z niemowlętami należy dbać, by nie były odwodnione. Na
nakrętce podaję wodę mineralną. Nie rozumie. Podaję pod pyszczek na trawce;
owszem, parę kropel chętnie zlizuje. A teraz: co to jada? Bo chleb pozostał
nieruszony. Także ziarenka z chleba, chyba len i sezam. No to na drugiej
nakrętce rozmoczoną kocią krokietkę.
Ależ się mysiak ożywił! Wbiegł po serwetce na krawędź.
Czyli chyba przeżyje i już wcale nie takie małe. Wobec tego dostaje jeszcze
rolkę po papierze toaletowym na norkę (widziałam z daleka, spał w niej) i
wszystko razem jedzie na dwór, gdzie brezent na baku z wodą zabezpieczy przed
psem, sokołami i deszczem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz