niedziela, 6 października 2013

Topole

Z wiosną wycięto topole nad kanałem. Chyba już gdzieś o tym pisałam. Między moim blokiem a Marną jest kanał, którym Rzymianie sprowadzali sobie gdzieś z okolicy czystą wodę. Wije się nieco, więc będzie go z 70 kilometrów. Z jednej strony jest spacerowa wyasfaltowana ścieżeczka, idealna pod rower pomimo zakazów, z drugiej jest parę metrów do ulicy niezagospodarowanego stoku, gdzie gnieżdżą się dzikie kaczki, króliki, olbrzymie szczury wodne i nie wiadomo co jeszcze. To tam znalazłam storczyki. 
Od mostu, gdzie schodzę nad kanał z pieskiem, w stronę śluzy rosły 32 wysokie stare topole. Wiosną je wycięto. Pod pretekstem, że jeśli spróchniałe, to mogą upaść z wiatrem i narobić szkody. Nieprawda!  Pnie w olbrzymim przekroju były zupełnie zdrowe. W Chateau Thierry, jak widziałam z balkonu Joanny, takie same topole obcięli w połowie, obsmyczyli z gałęzi i pozostały grube zielone pokryte nowymi liśćmi kolumny. No ale stało się, już trudno.
Na ich miejsce zaraz zasadzono 64 nowe drzewka, po 4 z każdego gatunku. Owszem, ciekawie, za 10 lat będzie naprawdę miła alejka. Na razie to dopiero szkółka.
Po topolach usunięto nawet karcze, wyrywano maszynami z ziemi połamane korzenie. Dwumetrowy pas ziemi został rozryty i przeorany. Fiołki z Meaux, wyjątkowo udana odmiana, gdzie i kolor ciemny intensywny i zapach – przepadły. No, one tu w okolicy częste, a ja już dwa lata temu wzięłam sobie do Normandii próbkę.
A teraz, gdy po lecie spaceruję z Pepetką, widzimy, że z resztek żywych korzeni wybijają szybko nowe drzewka. Ostatkiem sił, w ciągu kilku miesięcy, krzaczki nowych odrostów topoli mają i do półtora metra, lśniące nowe liście na nich są większe od mojej rozczapierzonej dłoni. Wprost olbrzymie!

I ostatnio je opryskali jakimś desherbantem. Czubki skurczyły się, powiędły, liście poczerniały nadpalone. Wygląda to paskudnie, jakby je zaatakował jakiś wirus. 


No, a gdy dzisiaj przechodziłam – wszystko wykosili i wywieźli. Przyszedł walec i wyrównał. Ani śladu po młodych topolach. Znikły także tegoroczne młode żywokosty, które w nawiezionej ziemi czuły się wspaniale i zaraz zakwitały.  Naprawdę dolne liście były dłuższe niż moja ręka. Nie to, co moje w Normandii, co w zeszłym roku posadziłam. Parę drobnych liści w trawie i tyle. Coś im się nie podoba. Brak wody? Ziemia za uboga?
Mogłam sobie nazbierać tych żywokostów. Choć właściwie – tak naprawdę ich nie potrzebuję, lubię wiedzieć po prostu gdzie rosną. W razie czego – zawsze znajdę je w parku nad Marną. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz