Z wiosną wycięto topole nad kanałem. Chyba już gdzieś o tym pisałam.
Między moim blokiem a Marną jest kanał, którym Rzymianie sprowadzali sobie
gdzieś z okolicy czystą wodę. Wije się nieco, więc będzie go z 70 kilometrów. Z
jednej strony jest spacerowa wyasfaltowana ścieżeczka, idealna pod rower pomimo
zakazów, z drugiej jest parę metrów do ulicy niezagospodarowanego stoku, gdzie
gnieżdżą się dzikie kaczki, króliki, olbrzymie szczury wodne i nie wiadomo co
jeszcze. To tam znalazłam storczyki.
Od mostu, gdzie schodzę nad kanał z pieskiem, w stronę śluzy rosły 32
wysokie stare topole. Wiosną je wycięto. Pod pretekstem, że jeśli spróchniałe,
to mogą upaść z wiatrem i narobić szkody. Nieprawda! Pnie w olbrzymim przekroju były zupełnie zdrowe. W Chateau
Thierry, jak widziałam z balkonu Joanny, takie same topole obcięli w
połowie, obsmyczyli z gałęzi i pozostały grube zielone pokryte nowymi liśćmi
kolumny. No ale stało się, już trudno.
Na ich miejsce zaraz zasadzono 64 nowe drzewka, po 4 z każdego gatunku.
Owszem, ciekawie, za 10 lat będzie naprawdę miła alejka. Na razie to dopiero szkółka.
Po topolach usunięto nawet karcze, wyrywano maszynami z ziemi połamane
korzenie. Dwumetrowy pas ziemi został rozryty i przeorany. Fiołki z Meaux,
wyjątkowo udana odmiana, gdzie i kolor ciemny intensywny i zapach – przepadły.
No, one tu w okolicy częste, a ja już dwa lata temu wzięłam sobie do Normandii
próbkę.
A teraz, gdy po lecie spaceruję z Pepetką, widzimy, że z resztek żywych
korzeni wybijają szybko nowe drzewka. Ostatkiem sił, w ciągu kilku miesięcy,
krzaczki nowych odrostów topoli mają i do półtora metra, lśniące nowe liście na
nich są większe od mojej rozczapierzonej dłoni. Wprost olbrzymie!
I ostatnio je opryskali jakimś desherbantem. Czubki skurczyły się, powiędły, liście poczerniały nadpalone. Wygląda to paskudnie, jakby je zaatakował jakiś wirus.
I ostatnio je opryskali jakimś desherbantem. Czubki skurczyły się, powiędły, liście poczerniały nadpalone. Wygląda to paskudnie, jakby je zaatakował jakiś wirus.
No, a gdy dzisiaj przechodziłam – wszystko wykosili i wywieźli. Przyszedł walec i wyrównał. Ani śladu po młodych topolach. Znikły także tegoroczne młode żywokosty,
które w nawiezionej ziemi czuły się wspaniale i zaraz zakwitały. Naprawdę dolne liście były dłuższe niż moja
ręka. Nie to, co moje w Normandii, co w
zeszłym roku posadziłam. Parę drobnych liści w trawie i tyle. Coś im się nie podoba. Brak wody? Ziemia za uboga?
Mogłam sobie nazbierać tych
żywokostów. Choć właściwie – tak naprawdę ich nie potrzebuję, lubię wiedzieć po
prostu gdzie rosną. W razie czego – zawsze
znajdę je w parku nad Marną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz