W niedzielę były imieniny. Owszem, udane. Świecąca zabaweczka zrobiła
furorę. (Żyroskop był zbyt skomplikowany.) Miło widzieć, że moje prezenty się
podobają. A w ich serwantce czy półce za szkłem poprzednie: sześcian z pleksi z
króliczkiem, solniczka z Pylones (dwie postaci, czarna i biała, się obejmują),
przy wejściu królowa angielska z fotokomórką w otwartej torebce. I zaraz
nazajutrz znowu jedziemy. Do Paryża.
Gérard ma cokwartalny przegląd u swego oftalmo-. Budzi mnie czarną nocą, chyba
6-ta rano. Niestety, później wyruszyć już się nie da. Znowu jazda w ciemności,
w reflektorach, 30 km przed Paryżem już zaczynają się korki. Samochód przy
samochodzie, ruch zwariowany, światła migają, szaleństwo.
- I ty tak masz co dzień? Następnym razem weźmy pociąg i metro, będzie spokojniej.
- Rano zatłoczone są i pociągi.
Na szczęście Gérard zna drogę. Zaczynają się dzielnice, gdzie się
urodził i wychował. Znajduje wolne miejsce w szeregu parkujących samochodów.
Kartę Moneo mam przewidująco w kieszeni.
Pamiętam, miałam z nią pierwszy raz upierdol. Miejsca płatne, a paryska
policja tylko poluje na samochody bez opłaconego parkingu. Tymczasem parkometr
nie chce przyjąć karty Visa, ma być specjalna karta tylko do opłacania
parkingów.
- A gdzie
ją dostanę?
- W tabacu
(sklepie z tytoniem).
- A gdzie
najbliższy tabac, bo nie znam dzielnicy?
- Chyba przy metrze. Trzeba
drugą w prawo, a potem do końca...
Tymczasem zbliża się godzina Gérarda lekarza. No trudno, idziemy
załatwiać formalności, i dopiero gdy Gérard siedzi w poczekalni z zakroplonymi
oczami, udaje mi się wyskoczyć. Na szczęście jeszcze nie było mandatu.
Kosztowało mnie to 15 euro i kupę nerwów.
Bo Gérard ma coś z siatkówką. Nie to, że się odkleja, ale jest za cienka
czy miejscami jej nie ma, co daje czarne plamy czy braki w polu widzenia.
- Jeśli oślepnę, to labradora do prowadzenia ślepców już mam – żartuje
Gérard.
Ale to ja już muszę jego korespondencję czytać. I jego faktury stukać
dużym drukiem. Podobno robią już operacje oka, ale na francuskim forum tych
operowanych narzekają, że operacja niezbyt się udała...
Na razie Gérard widzi, na przeglądzie nieraz fotografują mu to dno oka
laserem, zapisują witaminy i mikroelementy (pełnopłatne) z wyciągiem z kwiatów
aksamitki – Gérard mówi, że trochę pomagają. I znowu przez kwartał mamy spokój.
Jesteśmy za wcześnie. Gérard spaceruje z pieskiem, ja drzemię. Potem
spokojnie pijemy pyszną kawę w hallu szpitala i w końcu o 9-tej otwierają
rejestrację. Potem długo siedzę w poczekalni, wkropluję Gérardowi do oka
kropelki. Nareszcie koniec. Wychodzimy. Że Gérard ma jeszcze rozszerzone
źrenice, lepiej nie ruszać zaraz samochodu. Pogoda ładna, opłacam jeszcze pół
godziny parkingu i idziemy z pieskiem do parku naprzeciwko.
- To świetnie. W zeszłym roku znalazłam tu przy kaskadzie fałszywą poziomkę,
ale odnóżka mi w samochodzie się przegrzała i zdechła. Chcę ją jeszcze raz, do
kompletu z truskawką i poziomką przed domkiem. Teraz potrafię lepiej ukorzeniać
sadzonki.
Spacerujemy po parku, szukam tej kaskady. Ale przy niej łyso,
wysprzątane. No trudno, jedziemy dalej. Rośnie to-to i w ogrodzie Bossuet w
Meaux, ale na wysepce pośrodku sadzawki. I w rogu przy danym domu Dany w
Château Thierry. Kiedy ja tam znowu będę? Z wiekiem robię się bardzo
nieruchliwa.
Ruch w Paryżu w godzinach pracy nieco mniejszy, ale lepiej się stąd jak
najprędzej wydostać. A tu jest jakiś krawężnik rozdzielający pasy a Gérard po nim przeszorował środkiem.
Zabrzęczało potwornie.
- Nasz wóz po drodze sie sypie i gubi części.
- Cholera, to ten nowy tłumik, co go źle przykręciłem. A wóz musi
wytrzymać do przeglądu.
Ten tłumik to ja wyszukałam na www.oscaro.com - wszystkie części zamienne do wszystkich marek
wysyłkowo, w mniej niż 48 h. Dobra firma, wystarczy podać nr
rejestracyjny.
- Wiem, co zrobimy: podjedziemy do mojego garażu w Montreuil. Ten
zostawię, a wezmę Pegeocika, co właśnie tam jest do przeglądu.
Ale przyjechaliśmy 5 minut po 12-tej. Pegeocik jest, ale kluczyków nie ma. Szef zamknął biuro, pozedł na obiad i
nie odbiera telefonów.
Gérard wściekły klęczy i nurkuje pod samochodem. Ja biorę Pepetkę na
spacer po okolicy. Miła uliczka: domki w ukwieconych ogródkach. Za rogiem dalej
jakieś kawiarnie czy szaszłykarnie. Puste, ale
otwarte. Wybieram jakieś miękkie
chlebki, jeden z wołowiną drugi z kurą. Do tego frytki (rozmiękłe) i jakieś
sosy też nijakie – na przyszłość tej knajpki unikać. Gérard dzwoni, żeby
wracać.
I wracając, na przejściu dla pieszych na placyku na końcu ulicy Ramenas,
coś mi spadło pod nogi. Większe od pięści, kształty niesamowite, wygięte. W
czerwonym byłoby najdziwniejszym owocem morza ale to jest zielone, więc
roślinne. Chwila absolutnego zaskoczenia. Ale ja już widziałam tę roślinę!
Drzewo laskowe, pewna uliczka w Chambèry była nimi wysadzona. I jeden stary
egzemplarz rośnie w Poznaniu przy Akademii Ekonomicznej. Owocem jest orzech laskowy, ale w kiściach po 10 i
więcej.
Rozglądam się: młode drzewko rośnie na placyku i właśnie sypie owocami.
Do siatki z sandwiczami zgarniam kilkanaście grubych gniazd z orzechami.
Chciałabym więcej, ale się trochę spieszę, Gérard jak głodny to wściekły, a po
dzisiejszym dniu ma powody. Ale widok sandwicza go trochę udobruchał.
Zjedliśmy, wróciliśmy Citroënem i teraz odpoczywamy po przejściach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz