piątek, 26 lipca 2013

Porzeczki

Podobno były (czy nadal są) straszliwe upały. W Edynburgu (pisze 11k) i pod Paryżem. Podobno. Prawie nie zauważyłam. Spędziłam ten tydzień na odludziu u Jean-Luca.

Zimą, pilnując kota Dany, wyraziłam życzenie, że chciałabym zwiedzić jego ogródek, najchętniej w porze dojrzewania cassis.  Teraz się spełniło. 

Bo zimą w zamrażalniku Dany były trzy pudełeczka z zamrożonymi jagódkami czarnej porzeczki. Cudo! Prosto z krzaczka a otworzone na zimą na Święta. Wyżarłam jedno po troszeczku. Wspaniała dawka witaminy C zimą, gdy jej brakuje. Prezent od Jean-Luca i podobno ma tego dużo.

A teraz Dana, co u Jean-Luca czeka na nowe mieszkanie, zadzwoniła, że Jean-Luc poznał jakąś Annie, wyskoczyli razem na tydzień do Tunezji (w jeszcze większe upały) a ona nie lubi być zupełnie sama, więc żebym przyjechała.

Właściwie czemu nie? Niby mam co robić w Normandii, ale zwiedzanie nowych cudzych ogródków zawsze ciekawsze. Gérard sobie poradzi beze mnie.

Pociągiem ładnie i krótko (bliżej niż do Paryża), w barze Terminus na dworcu zamawiam kawę na taras. Troszkę ten bar podupadł od czasów, gdy mnie stary Pierre tam zapraszał. No, ale wtedy można było w nim palić. Mieli 2 duże terraria w środku z rzadkim zwierzątkiem (iguanę? olbrzymiego pająka?). Pewnie dawno wymarły i już o nich zapomniano, terraria też już zlikwidowali. Teraz rozszerzyli taras z ocieniającymi żaluzjami. Na moją prośbę zmęczona właścicielka wyszukuje mi ohydnie brudną popielniczkę. Duże niedopatrzenie IMHO, popielniczki dla palaczy mają być idealnie czyste!  Gapię się na sąsiedni ogródek i czekam na Danę. Właściwie ładne są te różnokolorowe malwy na jasnoszarej ścianie. Gérard już mi dwa razy wspominał, że mógłby się o nie postarać, ale ja nie byłam przekonana: nadają wiejski charakter chałupce no i te rudziejące od wirusa liście... Ale w dwa lata ma się kolekcję kolorów na stałe. Na róże bym dłużej czekała. Pomyślę.

Podjeżdża Dana, wskakuję i jedziemy na jej nowe mieszkanie. Już dostała, ale jeszcze nie wszystko przewiezione, pod nogami kartony. No i rzeczywiście: okna na całą ścianę a tu upał, za słaba klimatyzacja a w oknach brak żaluzji. Nie wykończyli mieszkania czy niedopatrzenie architekta? Dana histeryzuje, awanturuje się, wydzwania gdzie może, nawet do gazety. (Ta ma energię! Mi by się tak nie chciało, upały można po prostu przeczekać.)

Potem spadamy do Jean-Luca. Rzeczywiście odludzie! 30 km pól i lasów, parę ukwieconych wiosek. Drogi świetne, równiutkie, wyasfaltowane i oznaczone, ale nie widać ani samochodu, ani krowy, ani człowieka.

Dom Jean-Luca na wzgórzu, duży, chłodny w środku, czysty, zadbany i przestronny. Przed garażem jego samochodzik (Dana parkuje na trawniku obok), a w garażu opatulony jego czerwony nowiutki błyszczący motocykl (podobno Jean-Luc jest ich fanem), za garażem piwnice pod całą szerokością domu, wysokie, chłodne i pełne sprzętu ogrodniczego i narzędzi. Wszystko utrzymane bardzo czysto i porządnie, nawet kartony opisane, co w nich jest: łańcuchy, łożyska itp. Tj królestwo mężczyzny.

W domu duży séjour z kuchnią i każdy ma swój pokoik. Dana na swój pobyt tam dostała nawet chyba dwa, z osobną, tylko dla niej, łazienką. Może być też oddzielne wejście. Luksus, moim zdaniem. Nie rozumiem, czemu Dana marudzi. Pewnie dla niej tu za mało ludzi, ale jak się ma samochód i kompa, to zawsze jest wyjście.

Trawniki mięciutkie, nic w stopy nie ukłuje. Ogród utrzymany idealnie, nie ma nawet chwastów. Ziemia dobra (kwaśna), solidne kępy rabarbaru i chrzanu są wyższe ode mnie. I, że Dana od 3 lat ma tu dojście, są grządki polskiej pietruszki, polskiego kopru, polskich czerwonych buraczków. (Dostałam resztki torebek z nasionami.) Arcydzięgla nie ma. Był w zeszłym roku, zakwitł, wydał nasiona ale się nie rozsiał. Trudno. Tej jesieni będą trzy egzemplarze w Ogrodzie Bossuet u mnie w Meaux.

No i porzeczki! Część ogrodu pełna porzeczek i malin. Owocują, że gałązki im się uginają. Takich wspaniałych okazów nawet na reklamach sklepów ogrodniczych nie widziałam. Krzaki porzeczek są wyższe ode mnie! Ile one mogą mieć lat? 20? Jean-Luc kupił ten teren jakieś 10 lat temu.

Gdy wrócili z Tunezji, zapytałam. Mają 8 lat, sadził je osobiście. Dobra ziemia, słońce i woda – za drogą, już przez teren sąsiada, płynie maleńki strumyczek, zawsze można podlać. Nad strumyczkiem 5 wielkich płaczących wierzb sąsiada – te drzewa tańczyły podczas burzy! Jest też bieżąca woda w domu i ogrodowe baki, (te najlepsze, na tonę wody, 1 m3, z białego plastiku obudowanego metalowymi prętami) są napełnione. 

Porzeczki! Olbrzymie krzaki, podwiązane sznurkiem by gałązki się nie kładły, obsypane owocami liczniejszymi od liści.  Zbieram je rano, zanim upał stanie się nie do wytrzymania a Dana je przerabia na konfitury.

- Czy to nie marnotrawstwo? Przerobić je można zawsze. A takie zamrożone prosto z krzaka są zimą najlepsze.

-Ale nie ma miejsca, jego wielki zamrażalnik jest cały zajęty. Miał go uporządkować przed wyjazdem ale, zajęty babą, nie zdążył.

No trudno. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Ale dla siebie przed wyjazdem znalazłam trzy pudełeczka z przeźroczystym wieczkiem i narwałam sobie czarnych porzeczek, jeszcze na szypułkach i z listkiem, "których nikt przede mną nie dotykał". Na Święta wyjmę je z zamrażalnika.

Notuję imiona, żeby nie zapomnieć, jeśli jeszcze kiedyś się tam znajdę.

Bo ja chyba mam ten Zespół Aspergera. Całe życie przeżyłam nic nie wiedząc o tym, dopiero jak znalazłam się na ich forum, to odkryłam, że i ja mam wiele z ich cech. Lekki na szczęście, żadnych ticków i takich tam, ale jednak. Między innymi nie rozpoznają twarzy i nie zapamiętują ludzi. Bo nie interesują się ludźmi? Dla Dany też, odniosłam wrażenie, okoliczne układy towarzyskie są ważniejsze niż rośliny. Dziwne, wszak ludzie i ich emocje szybko przemijają a drzewa po nas pozostaną.

A więc krowiasta blondyna, od której dostają nieprzetworzone mleko na sery i śmietanę, właścicielka 37 mlecznych krów (80 z jałówkami) to Isabelle a Philippe  (szczupłe zgrabne opalone ciało, błyszczące oczy i cholernie sexy) to jej kochanek. (Ta baba wie, co może mieć za swoje pieniądze.) Mały biały piesek z jednym oczkiem wymakijażowanym to Roksi Philippa, a dwa beżowe labradory Zaza(?) i Elza są Annie, u nich pozostawione. Annie ma także konie.

Husky o pysku zdziwionej pandy, co nam obsrywa kompost regularnie, nazywa się Bella.

I to chyba wszyscy.  Jest jeszcze Lea, 20-letnia córeczka Jean-Luca, ale w tej chwili na wakacjach. Dziewczynka coś studiuje, w jej pokoju nawet podręcznik do nauki starogreckiego. I dużo książek historycznych.

W Chateau-Thierry odwiedziłyśmy Joannę i jej męża Jean-Pierra (zapamiętać imiona). Tych znałam już wcześniej. Trochę zgrubli, ale wyglądają jak zawsze. Joanna wróciła z Polski i dostałam do kompletu nasiona kminku. A Dana jakieś firany czy kotary (ładne).

Z balkonu Joanny, gdzie paliłyśmy, widok na kawał zieleni. Były i wysokie topole, co u nas nad kanałem wykarczowali zupełnie (niszcząc przy okazji fiołki), a tam u Joanny je tylko obcięli w połowie, obsmyczyli ze wszystkich gałęzi, a gołe pnie wypuściły na całej wysokości nowe gałązki. Wrażenie: grube zielone kolumny.  No cóż, tak jest podobno bezpieczniej.

A potem wrócili z Tunezji i z Annie przyjechały jej labradory i Owen. Tak dostojnego psa to jeszcze nie widziałam. Z wysokiej arystokracji, kulturalny i dystyngowany w każdym calu. Stary, nie wiem czy jego białość pod brązowymi centkami to siwizna czy już tak miał od urodzenia. Łapy już stawia trochę sztywno, lecz co za elegancja w proporcjach. Nawet dłonie (czy ich psi odpowiednik ) o szlachetnie wydłużonych palcach. Słońce (upał) mu szkodzi, ma się trzymać w cieniu. Rozłożono mu cienką dużą pierzynę i podstawiono miskę z wodą. Poczęstowałam go paroma kocimi krokietkami, które przyjął.

( A Dana krzyczała, że pies śmierdzi i nie chce go w domu... )

Nazajutrz znowu był upał i Owena przywieźli w nadciętej w środku wilgotnej kuchennej ścierce. Lecz nawet ta (chyba) stara (ale czysta) ścierka wyglądała na nim szlachetnie jak kapa na koniu rycerskim. Wot co znaczy prawdziwa arystokracja.

A potem już porzeczki się skończyły i oni przyjechali, i było za dużo ludzi i hałasu i już zatęskniłam do swojego komputera. Gdzie mogę przy nim palić.

W domu pusto, Gérard z psem w Normandii, bałagan zostawili znośny, tylko opuszczoną żaluzją Gérard mi rozgniótł jedną doniczkę na balkonie. I nie podlał. Ale odrosną.

I to na razie wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz