wtorek, 9 lipca 2013

Pies złapał zajączka

Z daleka było widać, że coś w pysku niesie. Kreta za ogon? Położył przy nas kupkę błota. Wzięłam w rękę jak chomika: żywe, miękkie! Widzę duże okrągłe ciemne oczko! Wysunęła się silna nóżka. Ptak grzebiący (pisklę bażanta)? Ale nie ma dziobka?

Niosę do domu, stawiam koło ciepłego pieca w skrzyneczce, ocieram z błota papierową serwetką. Mały zajączek! Do grzbietu przyklejone dwa bardzo długie uszka.

Badam ostrożnie: chyba nic nie złamane. Nic nie krwawi... Pies przyniósł go ostrożnie jak własnego szczeniaka. To jednak prawda o tych opiekuńczych labradorach.

Zresztą jak zostawiłam w spokoju i odeszłam, podniósł się na nóżki i próbuje wyleźć. Ale co z nim robić? Taki mały (wg Gérarda: 2 miesiące) chyba jeszcze potrzebuje matki. Najlepiej odnieść z powrotem i pozbyć się kłopotu.

- Skąd pies przyszedł?

- Z zarośli przy oczku wodnym, gdzie sadziłeś bambusy.  Odniosę go tam, rodzice go chyba znajdą. Dla ochrony przed psem przykryję go skrzyneczką, dołem może łatwo wyleźć.

Ale skrzyneczka okazała się niepotrzebna. Przy bambusach pies odkrył wejście do nory, rozkopał ziemię wokół. Posadziłam zajączka w wejściu i znikł tak szybko, jakby go nigdy nie było.

- Nie ruszaj – powiedziałam do psa. – Zostaw zające w spokoju.

 

To było poprzednim razem, gdy tak lało. A tym razem Gérard odkrył, że obgryzły mu wszystkie kalafiory.  Nie ślimaki, nie gąsienice, więc pozostają zające i króliki.

No i ktoś z butami wlazł mu w truskawki, wyżarł i podeptał. Zebrałam z resztek pół barquette. Ale i tak, gdy nas 10 dni nie było, by się zmarnowały. Za to te w półcieniu domu właśnie dojrzewają. Tylko jest ich  niewiele, jeden rządek. Za to malin, porzeczek i cassis (czarnych porzeczek) – zatrzęsienie.

Maliny tak się rozlazły podziemnymi pędami, że te nowe Gérard przesadził w jeszcze jeden rządek. A i na 2  by starczyło, lecz te najmniejsze jeszcze mogą rok poczekać.

Mi się przyjęła najwspanialsza mięta, także melisse citronelle, co Gérard dostał w Rosny od sąsiadki. Lubczyk od Chantal z campingu ma się świetnie. Mam 4 młode ukorzenione kupione lawendy, bo zeszłoroczna niestety nie przeżyła. Także po zeszłorocznym chrzanie nie ma śladu. Nie odnalazłam wrotyczu, z żywokostów (może) przetrwał tylko jeden. W okolicy zupełnie nie ma szczawiu, a rabarbar Gérarda też mizerny. Być może problem w tym, że one lubią kwaśną ziemię a nasza jest dawnym dnem morskim, pełnym wapnia i krzemieni. Tak, że różnych wrzosów czy azalii nawet nie próbuję. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz